Ci, którzy chcą wykorzystywać politycznie katastrofę smoleńską, kiedyś za to zapłacą ogromną cenę; to może nie być cena polityczna, ale cena spokojnego patrzenia w lustro - powiedział w środę prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Według niego prowadzona jest "polityka na trumnach".

Kosiniak-Kamysz był pytany na briefingu w Sejmie o ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej. "Sprawa jest bardzo trudna i ci, którzy chcą ją od wielu lat wykorzystywać politycznie - moim zdaniem - kiedyś za to zapłacą ogromną cenę. To może nie być cena polityczna, ale cena później takiego spokojnego patrzenia w lustro - ona jest nawet cięższa w tych wypadkach" - ocenił polityk.

Jego zdaniem prowadzona jest "polityka na trumnach". "Na pewno też się szuka kozła ofiarnego, bo obecny rząd obiecywał bardzo wiele, że wyjaśni katastrofę, że sprowadzi wrak" - zauważył prezes PSL.

"Chciałbym, żeby w tym całym zamieszaniu uszanowano pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej - niezależnie z jakiego obozu pochodziły - i żeby ona nie została zdeptana" - dodał Kosiniak-Kamysz. Dodał, że wnioski polityczne, które pojawiają się w tej sprawie, nie mogą być "oderwane od współczucia i empatii".

Szef ludowców ocenił również, że nie posądziłby nikogo o "działanie z premedytacją" po katastrofie. "Wtedy nie było instrukcji, nie było jakiejś ściągi, według której się postępuje w takich wydarzeniach" - zauważył.

Według Kosiniaka-Kamysza "pięknym gestem byłoby wybudowanie wspólnego, żywego pomnika" dla uczczenia ofiar katastrofy, czyli - jak mówił - funduszu stypendialnego dla młodych osób, które chcą działać społecznie. "Wszystkie te osoby, które leciały do Smoleńska działały społecznie, były aktywne politycznie i to by było takie piękne pojednanie. Chciałbym, żeby kiedyś do niego doszło" - podkreślił.

Była premier i minister zdrowia Ewa Kopacz jest w środę przesłuchiwana w prokuraturze w charakterze świadka w śledztwie dotyczącym m.in. nieprzeprowadzenia sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej.

B. premier, w czasie, gdy doszło do katastrofy smoleńskiej, pełniła funkcję ministra zdrowia. Po katastrofie, wraz z zespołem ekspertów, pojechała do Moskwy, by uczestniczyć w identyfikacji ofiar. Część bliskich ofiar zarzucała jej później, że na miejscu nie dopilnowano prac strony rosyjskiej.

Na swoim profilu na portalu społecznościowym b. premier napisała w środę, że po katastrofie smoleńskiej udała się do Moskwy, gdyż chciała "w tych bardzo trudnych chwilach zaopiekować się rodzinami tych, którzy zginęli". "Czułam, że to wyższa konieczność, obowiązek i powinność"- podkreśliła.

"Zostałam wyznaczona jako reprezentant rządu do spraw opieki nad rodzinami ofiar. Decyzja została podjęta na moją prośbę. To była moja jedyna rola tam na miejscu" - dodała Kopacz. Zwróciła uwagę, że byli z nią polscy lekarze, którzy w każdej chwili mogli zmierzyć członkom rodzin ciśnienie czy poziom cukru.

Wątpliwości pojawiły się już w 2011 r.; dziewięć ekshumacji przeprowadzono w 2011-2012 r.; stwierdzono wówczas, że sześć ciał zostało złożonych nie w swoich grobach. Biegli, którzy wówczas przeprowadzali badania, ocenili, że błędy są w 90 proc. rosyjskiej dokumentacji medycznej. Prokuratorzy PK, którzy przejęli śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej po zlikwidowanej prokuraturze wojskowej zdecydowali, że konieczne jest ekshumowanie też pozostałych 83 ofiar katastrofy (cztery osoby zostały skremowane – PAP).

Czynności rozpoczęły się w listopadzie 2016 r., dotąd ekshumowano 26 ofiar. Prokuratura nie ujawnia wyników ekshumacji. Informowała jednak, że dotąd stwierdzono dwie zamiany ciał i przypadki umieszczenia w trumnach szczątków innych ofiar. W ostatnich dniach potwierdziła m.in., że szczątki innych ofiar znaleziono w trumnach: gen. Bronisława Kwiatkowskiego - dowódcy operacyjnego Sił Zbrojnych oraz gen. Włodzimierza Potasińskiego, dowódcy Wojsk Specjalnych.