Przesłanie prezydenta USA do świata nie przykryje kontrowersji, które zdołał wywołać.
Nie taki był pomysł na pierwszą zagraniczną podróż Donalda Trumpa. Prezydent USA miał w jej trakcie przedstawić swoją wizję świata, tymczasem nieoczekiwanie stała się ona sposobem na odwrócenie uwagi od kontrowersji w kraju. Ale nawet jeśli za kilka dni zejdą one na dalszy plan, to prędko nie znikną.
Pierwsze trzy etapy dziewięciodniowej podróży Trumpa mają bardzo symboliczny charakter. Wczoraj w Arabii Saudyjskiej spotkał się z przedstawicielami świata muzułmańskiego, dziś i jutro odwiedzi Izrael oraz tereny Autonomii Palestyńskiej, w środę zaś zostanie przyjęty w Watykanie przez papieża Franciszka. Później jeszcze weźmie udział w szczycie NATO w Brukseli oraz grupy G7 na Sycylii. – Ta podróż jest naprawdę historyczna. Nigdy wcześniej żaden prezydent nie odwiedzał świętych miejsc żydów, chrześcijan i muzułmanów podczas jednej podróży. Prezydent Trump zamierza zjednoczyć ludzi wszystkich religii wokół wspólnej wizji pokoju, postępu i dobrobytu – mówił przed wyjazdem Herbert McMaster, prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Po części Trump zamierzał zrealizować też osobisty cel – przekazać światu muzułmańskiemu przesłanie, które byłoby porównywalne z przemówieniem Baracka Obamy w Kairze w 2009 r.
Wystąpienie Trumpa miało takie szanse. – Przywódcy religijni muszą powiedzieć to w jasny sposób – barbarzyństwo nie doprowadzi was do chwały, oddanie złu nie przyniesie wam chluby. Jeśli wybierzecie drogę terroru, wasze życie będzie puste, wasze życie będzie krótkie, a wasze dusze będą potępione – mówił Trump do przywódców ponad 40 krajów islamskich, którzy przyjechali do Rijadu. – Terroryzm rozprzestrzenia się po świecie. Ale droga do pokoju zaczyna się tu, na tej starożytnej ziemi, w tym świętym kraju. Państwa Bliskiego Wschodu nie mogą czekać, że amerykańska potęga zniszczy wroga za nich – kontynuował.
Ale jak na razie zamiast porównań do Obamy amerykańskie media widzą więcej analogii z Richardem Nixonem i Billem Clintonem, którzy w czasie, gdy byli zagrożeni impeachmentem, udali się w naprędce zorganizowane podróże zagraniczne, by odwrócić uwagę od problemów. W przypadku Trumpa kolejność jest jednak inna – ta podróż planowana była od wielu tygodni, a to, że nałożyła się ona na niejasne okoliczności zwolnienia szefa FBI Jamesa Comeya, presję na niego, by zamknął śledztwo w sprawie rosyjskich wpływów w kampanii wyborczej oraz domniemanego ujawniania przez prezydenta tajnych informacji Rosjanom, jest zbiegiem okoliczności.
Gdyby nie okoliczności, jak na razie podróż Trumpa mogłaby być uznana za sukces. Mimo wszystkich krytycznych uwag na temat muzułmanów, które wygłosił w kampanii i już po objęciu władzy, w Arabii Saudyjskiej został bardzo dobrze przyjęty. A w sobotę Amerykanie podpisali z Rijadem umowy handlowe (m.in. na sprzedaż broni) o wartości 350 mld dol. Ale problemy, przed którymi Trump mimowolnie ucieka, pewnie dadzą o sobie znać, jeszcze zanim wróci do kraju. Tajne informacje, które miał przekazać Rosjanom, pochodziły od wywiadu izraelskiego i ta sprawa przy okazji wizyty w Jerozolimie i Tel Awiwie na pewno będzie przypominana.