Wyjaśnienia Trumpa, że przyczyną zwolnienia szefa FBI była sprawa e-maili Hillary Clinton, brzmią mało wiarygodnie. Decyzja zbiegła się w czasie z wizytą w Waszyngtonie ministra spraw zagranicznych Rosji
Nagłe zwolnienie dyrektora FBI Jamesa Comeya rodzi pytania o domniemane związki Donalda Trumpa z Rosją i wpływ Kremla na amerykańskie wybory prezydenckie. Przedstawione przez prezydenta uzasadnienie dymisji – niewłaściwe obchodzenie się ze sprawą e-maili Hillary Clinton – brzmi co najmniej mało wiarygodnie.
Wtorkowa dymisja Comeya – dopiero druga w historii FBI – była zaskoczeniem niemal dla wszystkich. Sam zainteresowany dowiedział się o niej z telewizji. – James Comey zostanie zastąpiony przez kogoś, kto będzie wykonywał swoją pracę znacznie lepiej i przywróci z powrotem ducha i prestiż FBI. Comey stracił zaufanie niemal wszystkich w Waszyngtonie, zarówno republikanów, jak i demokratów. Kiedy wszystko się uspokoi, oni będą mi wdzięczni – oświadczył wczoraj Trump.
Comey, któremu do końca 10-letniej kadencji zostało jeszcze sześć i pół roku, faktycznie był krytykowany w związku ze sposobem wyjaśniania afery e-mailowej Hillary Clinton – ale tylko przez demokratów. Latem zeszłego roku oświadczył, że używanie przez Clinton, w czasach gdy była sekretarzem stanu, prywatnego serwera do wysyłania służbowych wiadomości było wprawdzie lekkomyślne, ale sprawa powinna zostać zamknięta bez postawienia oskarżenia. Później jednak, na 11 dni przed wyborami, wznowił dochodzenie, bo znaleziono ponoć nowy wątek.
Demokraci twierdzą, że podejmując taką decyzję tuż przed wyborami, Comey włączył się w kampanię i przyczynił się do niespodziewanej porażki ich kandydatki w wyborach, przez co z miejsca stał się dla nich wrogiem publicznym numer jeden. Ale Trump wielokrotnie za to Comeya chwalił i zdymisjonowanie go z tego powodu i w tym momencie zupełnie nie układa się w sensowną całość. Demokraci jednogłośnie mówią, że absolutnie nie wierzą w podawaną przez Trumpa przyczynę dymisji.
Nieco ponad tydzień temu Comey mówił w Senacie o prowadzonym przez FBI śledztwie w sprawie tego, czy Rosjanie ingerowali w wybory prezydenckie oraz o możliwych związkach Rosjan z kampanią Trumpa. Na dodatek dziś miał ponownie stanąć przed senatorami. Donald Trump konsekwentnie zaprzecza, by miał jakieś związki z Rosją, nazywając to wymysłem mediów (choć kontakty byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Michaela Flynna świadczą o czymś innym), i przekonuje, że prowadzenie śledztwa w tej sprawie jest wyrzucaniem pieniędzy podatników w błoto.
Według dziennika „The New York Times” również nieco ponad tydzień temu Trump zwrócił się do prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa, by znalazł pretekst do zwolnienia szefa FBI. W liście, w którym Trump informuje Comeya o zwolnieniu, faktycznie jest wzmianka o tym, że robi to zgodnie z sugestią prokuratora generalnego. Jakby mało było tych dziwnych zbiegów okoliczności, wczoraj Trump i sekretarz stanu Rex Tillerson mieli przyjąć w Waszyngtonie rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa.
Zdymisjonowanie Comeya i podejrzenie, że ma ono związek ze śledztwem na temat rosyjskich wpływów na kampanię, powoduje, iż odgadnięcie prawdziwych intencji 45. prezydenta USA jest jeszcze trudniejsze niż dotąd. Jego wybór wzbudził duży niepokój, m.in. w Europie Środkowo-Wschodniej, bo w kampanii zapowiadał, że należy porozumieć się z Rosją, a on sam będzie potrafił się dogadać z Władimirem Putinem.
Jego nominacje po zwycięstwie potwierdzały najgorsze obawy – kontrowersje wzbudził zwłaszcza Tillerson, który nie ma żadnego doświadczenia w polityce, za to jako szef koncernu naftowego ExxonMobil utrzymywał bliskie kontakty z Putinem. Tymczasem po objęciu urzędu z biegiem czasu Trump zaczął coraz bardziej odchodzić od tych zapowiedzi – mówił, że Rosja musi zwrócić Krym i szanować niepodległość Ukrainy, a podjęte przez Amerykanów działania w Syrii były zupełnie sprzeczne z rosyjskimi interesami.
Znamienne dla obecnego stanu stosunków z Rosją było też bardzo chłodne przyjęcie Tillersona w Moskwie w zeszłym miesiącu. Ale w Moskwie dymisją Comeya na pewno nikt się nie zmartwił.