Jak będzie wyglądać Francja, jeśli Marine Le Pen zostanie 7 maja prezydentem? Żeby poznać odpowiedź, odwiedzamy miasteczka, w których Front Narodowy już rządzi.
Wiesz, że Aleksander Dumas był mieszańcem? – Mohammed, na oko trzydziestolatek, przeciąga ręką po policzku, żeby zwrócić uwagę na swoją śniadą skórę. – Tak, jego dziadek ożenił się z czarną kobietą. O, w tym domu obok się urodził. Ale turyści jakoś do nas nie walą drzwiami i oknami. A może to i dobrze? Cisza, spokój.
Jest sobota, wczesne popołudnie. Siedzimy w bistrze koło stacji kolejowej w Villers-Cotterets, sennej mieścinie położonej w Pikardii około 80 km na północny-wschód od Paryża. Choć pierwsza tura wyborów już jutro, polityka jakoś nie rozpala namiętności wśród bywalców miejsca. Co innego sport. A zwłaszcza futbol i gonitwy wyścigów konnych, które można oglądać na ekranie nad barem. Mohammed i jego kumpel, skośnooki Pierre, na żywo komentują wydarzenia sportowe.
– A, chcesz wiedzieć, na kogo będę głosował? Jeszcze nie wiem – odpowiada Mohammed, z długą brodą i w sportowej czapce z daszkiem. Całe życie spędził w Villers-Cotterets. Ma francuskie obywatelstwo, choć jego rodzice pochodzą z Maroka. – Jutro zdecyduję. Mam dwóch faworytów, pokażę ci – przysuwa smartfona w moją stronę. Na jednym ze zdjęć widać byłego ministra Emmanuela Macrona, na drugim – nie inaczej – szefową nacjonalistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen.
Muzułmanin i syn arabskich przybyszów chce głosować na liderkę partii, która słynie z antyislamskich i antyimigranckich wypowiedzi. Jak to możliwe?
– Marine była w naszym mieście w czasie kampanii, nawet piłem z nią wino na mityngu. Normalna kobieta, bezpośrednia, z każdym gada. A w naszym mieście wybraliśmy mera z Frontu Narodowego już trzy lata temu i nic się nie stało. Nie, Francja nie jest rasistowska. A Marine nie ma się co bać, jeśli masz francuskie obywatelstwo – wzrusza ramionami, popijając piwo z syropem grejpfrutowym.
Do rozmowy wtrąca się właściciel baru: – Mnie tam nie interesuje, czy rządzi lewica, czy prawica, ale co będzie z moim biznesem. Nie mam czasu, pracuję po 14 godzin dziennie.
Po chwili zarzeka się: – Ale dziś siądę przed komputerem i porównam programy wszystkich kandydatów. Jutro będę wiedział, na kogo głosować – dodaje.
Mohammed zaznacza, że choć wierzy w Allaha, to nie jest praktykujący. – Nie chodzę do meczetu, piję piwo, a nawet jem wieprzowinę, jak ktoś mnie poczęstuje. Wielu u nas takich muzułmanów – uśmiecha się do barmana za kontuarem.
Imigranci mieszkają w Villers-Cotterets na osobnym osiedlu, w dość zaniedbanych klockowatych blokach. Pochodzą głównie z krajów Maghrebu i Turcji. Na obrzeżu, dyskretnie przysłonięta od ulicy murem, w niepozornej piętrowej hali przypominającej garaż skrywa się sala modlitw. Tylko nad wejściem widać orientalne arabeski, które zdradzają religijny charakter obiektu.
Jak twierdzi inny mieszkaniec miasta, urzędnik Fernando, jest tu spokojnie. – To nie paryskie biedne przedmieścia, gdzie pełno bezrobocia, przestępczości i handlarzy narkotyków – podkreśla. Wielu mieszkańców Villers-Cotterets arabskiego pochodzenia zatrudnia pobliskie podparyskie lotnisko Charles de Gaulle w Roissy.
Jak na miejscowość liczącą zaledwie 10 tys. mieszkańców rzuca się w oczy obecność tureckiej gastronomii. Na przestrzeni 200–300 m od stacji kolejowej do rynku mijamy co najmniej trzy bary z kebabami.
Spokojna albo uśpiona
Miasteczko jest wyludnione. Prawie pusto jest na głównym deptaku, skąd patrzy na miasto z pomnika Aleksander Dumas ojciec. Centralny plac obok merostwa otaczają bliźniacze piętrowe kamienice z małymi okienkami poddasza. Niektóre charakterystyczne drewniane okiennice są zamknięte na cztery spusty, jakby mieszkańcy byli pogrążeni we śnie, choć jest już popołudnie.
O tej porze nikogo nie ma także w muzeum Dumasa, które mieści się w kilku salach na parterze kamienicy nieopodal rynku. Można tu obejrzeć pamiątki po trzech pokoleniach: francuskim generale Thomasie-Aleksandrze Dumasie, nestorze rodu, jego synu, słynnym powieściopisarzu, i potomku tego ostatniego – Aleksandrze Dumasie synu, także pisarzu, autorze „Damy Kameliowej”. Generał Dumas przyszedł na świat ze związku francuskiego plantatora i czarnoskórej niewolnicy na San Domingo. Był Mulatem, mieszańcem – jak mówi Mohammed. Stąd autor „Trzech muszkieterów” – co widać na zdjęciach i rysunkach z epoki – miał nieco śniadą skórę i ciemne kręcone włosy. Na ironię historii zakrawa to, że miasto słynnego pisarza dostało się w ręce nacjonalistycznego Frontu Narodowego. Jego założycielowi Jeanowi-Marii Le Penowi wytykano nieraz rasizm i nienawiść do islamu.
W czym tkwi tajemnica lokalnego sukcesu FN? W tej kwestii wszyscy są zgodni, poczynając od miejscowej lewicy po lepenistów. Drogę do władzy utorowały Frontowi afery korupcyjne poprzedniego mera socjalisty. Efekt – odkładane przez lata inwestycje, pusta miejska kasa i ogromne zadłużenie. Mieszkańcy zbuntowali się i zagłosowali na tych, którzy najgłośniej piętnowali nieudolność i nadużycia ratusza. Czyli na skrajną prawicę
Od wielu lat w maju, w rocznicę zniesienia niewolnictwa we Francji, ulicami Villers-Cotterets przechodzi manifestacja. Pochód zatrzymuje się także przed domem, w którym umarł ojciec autora „Hrabiego Monte Christo”. Jednak nowy mer z ramienia Frontu Narodowego, urzędujący od 2014 r. Franck Briffaut, odciął się od ceremonii. Oświadczył, że odmawia w niej udziału, bo ma dość „ciągłego samobiczowania się” Francuzów (w domyśle – za okres kolonizacji). Sprawa wywołała rozgłos w całym kraju, oburzenie opozycji i organizacji antyrasistowskich. Manifestacja nadal corocznie się odbywa, choć – jak donosi lokalna prasa – od momentu przejęcia władzy przez partię Le Pen przerodziła się w demonstrację anty-FN.
To nie są jednak problemy, którymi społeczność miasteczka żyje na co dzień. W barze pod stacją żona właściciela wzdycha: – U nas nie ma centrów handlowych, więc w sobotę wszyscy jadą na zakupy do supermarketów do większych miast. No i klientów mamy tylu, co kot napłakał.
W mieście Aleksandra Dumasa, przynajmniej w sobotę, spełnia się slogan wyborczy Frontu Narodowego: „La France apaiseé”, czyli „Francja spokojna”. Czy, jak kto woli, uśpiona.
W bastionie Frontu
Bardziej ożywione jest Hénin-Beaumont, które uchodzi za wizytówkę Frontu Narodowego. Leży kilkadziesiąt kilometrów od Lille, w departamencie Pas-de-Calais, w dawnym regionie górniczym. Po zamkniętych kopalniach zostały dziś wysokie brunatne hałdy górujące nad okolicą. Mieszka tu ponad 25 tys. mieszkańców. Jak w całym regionie Nord-Pas-de-Calais jest tu wysokie bezrobocie – oscylujące wokół 20 proc.
Przez całe dekady miasto należało do socjalistów. Jednak w ostatnich latach wszystko się zmieniło. Skrajna prawica uczyniła z Hénin-Beaumont laboratorium swoich wpływów. Nie bez powodu właśnie tam, a nie w Paryżu, Marine Le Pen świętowała 23 kwietnia swoje przejście do drugiej tury wyborów prezydenckich. Bo właśnie w pogórniczym miasteczku jest niezwykle popularna – dwa tygodnie temu głosowało na nią tam prawie 47 proc. wyborców (czyli ponad dwukrotnie więcej niż w skali kraju).
Merem miasta jest od 2014 r. bliski współpracownik Le Pen, Steeve Briois, obecny tymczasowy szef Frontu Narodowego (Marine Le Pen na okres kampanii zawiesiła swoje przywództwo w partii).
W czym tkwi tajemnica lokalnego sukcesu FN? W tej kwestii wszyscy są zgodni, poczynając od miejscowej lewicy po lepenistów. Drogę do władzy utorowały Frontowi afery korupcyjne poprzedniego mera socjalisty. Efekt – odkładane przez lata inwestycje, pusta miejska kasa i ogromne zadłużenie. Mieszkańcy zbuntowali się – i zagłosowali na tych, którzy najgłośniej piętnowali nieudolność i nadużycia ratusza. Czyli na skrajną prawicę.
Emeryt Roger, kiedyś budowlaniec i zwolennik Francuskiej Partii Komunistycznej, teraz będzie głosował na Le Pen. Dlaczego? Ledwo wiąże koniec z końcem. Obwinia o to „złodziei na górze” i imigrantów. – Dostaję 750 euro emerytury, tak jak moja żona – jak mamy dać sobie radę? Imigranci mają zasiłek, dostają za darmo opiekę medyczną, a często i dach nad głową. A ja – czy coś dostaję za darmo od państwa? – żali się, popijając różowe wino w bistro tuż obok ratusza.
Imigranci – tak, ale...
W Hénin-Beaumont mieszkają liczni muzułmanie, głównie z Algierii, Tunezji, Maroka. W mieście istnieje niewielka sala modlitw, jednak już rozpoczęto budowę dużego meczetu, aby pomieścić setki wiernych. A zgodę na tę wydał uchodzący za antyislamski Front Narodowy.
– Tutaj nie ma integryzmu religijnego muzułmanów. Tym, co potępiamy, nie jest islam, ale islamizm, fanatyzm religijny, który przybywa z różnymi falami imigracyjnymi – Laurent Brice, zastępca mera Hénin-Beaumont, waży słowa.
Po czterdziestce, ruchliwy, korpulentny, okrągła twarz, typ działacza. Do FN przystąpił, mając 16 lat i od tej pory jest wierny tej partii. Z chęcią przystaje na rozmowę z polskim dziennikarzem, bo jego żona Agata jest Polką. A Hénin-Beaumont, w którym FN rządzi od trzech lat, blisko współpracuje z Koninem. Godło wielkopolskiego miasta wisi nad jego biurkiem.
W całym regionie Nord-Pas-de-Calais jest około 800 tys. Francuzów polskiego pochodzenia – potomków górników – większość nie mówi po polsku, ale zachowała swojsko brzmiące nazwiska i więzi z rodzinnym krajem.
– Myślę, że o wiele łatwiej jest się zintegrować, kiedy mamy tę samą kulturę i religię. A dzisiaj islam wywołuje strach we Francji. Ale Marine Le Pen nie chce wykorzenić tej religii ani odsyłać legalnych imigrantów, tylko pragnie wyrzucić z Francji radykalnych imamów i przywrócić prawdziwe kontrole na granicach – dowodzi Brice.
I dodaje: – Przy wzroście bezrobocia i upadku przemysłu nie mamy już dzisiaj takich środków jak dawniej na pomoc innym. Więc mówimy: Stop! Zwłaszcza że ludzie nie przyjeżdżają do Francji do pracy, tylko żeby korzystać z naszej pomocy socjalnej czy darmowej służby zdrowia – uważa wicemer miasteczka.
W pojednawczym tonie wypowiada się też inny przedstawiciel FN w Hénin-Beaumont Christopher Szczurek (jego przodkowie przybyli na północ Francji z Polski). Twierdzi, że stosunki między muzułmanami a ratuszem układają się bez napięć. Szczurek przypomina, że zaraz po zamachach islamistów na redakcję tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo” w styczniu 2015 r. delegacja władz udała się do miejscowego meczetu, aby zapewnić o swojej życzliwości wobec miejscowych muzułmanów. Na fali strachu przed terroryzmem islamskim obawiano się bowiem wtedy aktów odwetu wobec wyznawców Allaha.
To paradoks – bo Marine Le Pen wiele razy grała na strachu przed ekspansją islamu we Francji i sprzeciwiała się budowie meczetów. Także w trakcie obecnej kampanii nie unikała propozycji zaostrzenia polityki imigracyjnej. W lutym zapowiedziała, że jest przeciwna uzyskiwaniu obywatelstwa przez dzieci imigrantów urodzone we Francji (teraz przysługuje im to na mocy „prawa ziemi”, gdy kończą 18 lat).
Le Pen opowiedziała się też za zniesieniem podwójnego obywatelstwa w wypadku osób spoza Europy osiadłych we Francji: „Można mieć tylko jeden naród, jedną przynależność” – ogłosiła. Wywołało to obawy na świecie – m.in. w Izraelu – bo we Francji mieszka największa w Europie wspólnota żydowska.
Bezideowi pragmatycy czy zręczni ideowcy
Szczurek: – Dlaczego ludzie nas popierają? Bo potrafiliśmy pokazać, że zarządzamy sprawnie miastem – i to w sposób aideologiczny.
I faktycznie – gdy władzę przejął FN, rozpoczęto wiele inwestycji. Trwa remont ratusza, renowacja parku, odnawiany jest przy wsparciu miasta zabytkowy kościół św. Marcina.
Brice zauważa przy tym, że podobnie jak Marine Le Pen jest zdecydowanym zwolennikiem laickości. – Sam jestem praktykującym katolikiem. Mam przyjaciela polskiego księdza, ale w tej kwestii nie możemy się zgodzić. Szokuje mnie mieszanie religii z polityką, uważam, że to szkodzi Kościołowi – zaznacza.
Zaraz dorzuca z dumą: – To prawda, że przed Bożym Narodzeniem w holu ratusza zamontowaliśmy żłobek, bo jest to prostu element naszego dziedzictwa. Choć lewicowa opozycja protestowała, że jest to sprzeczne ze świeckim państwem.
Słuchając działaczy FN, można by pomyśleć, że po zmianie władzy Hénin-Beaumont zaczęło kwitnąć. Lokalna opozycja jest innego zdania.
Młoda radna z Hénin-Beaumont Marine Tondelier przyznaje co prawda w świeżo wydanej książce „Nowiny z Frontu”, że miasto wróciło w ostatnich latach do równowagi finansowej. Jednocześnie oskarża jednak FN o zastraszanie opozycji, zamykanie niezależnych stowarzyszeń w mieście oraz próbę kneblowania lokalnej prasy, krytycznej wobec Frontu. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że między Steevem Briois a najważniejszym dziennikiem regionalnym „La Voix du Nord” trwa wojna. Według gazety ratusz odmawia stale wypowiedzi dla jej dziennikarzy, choć domaga się z byle powodu publikowania swoich sprostowań.
W rozmowie z portalem internetowym StreetVox Tondelier zarzuca też merowi, że w imieniu miasta podpisał z innymi francuskimi miastami deklarację „Moja gmina bez imigrantów”. Sprzeciwił się w niej przyjęciu migrantów pochodzących z likwidacji obozu w Calais.
– Na północy Francji FN się maskuje, w przeciwieństwie do tego z południa kraju, prowadzącego kampanię z hasłami rasistowskimi i ultrakonserwatywnymi – twierdzi Tondelier. Uważa ona, że Front świetnie adaptuje się do lokalnych warunków i w tradycyjnie lewicowym regionie Nord-Pas-de-Calais drapuje się, kiedy trzeba, w szaty socjalistycznej tradycji.
Od wyborów municypalnych w 2014 r. skrajna prawica we Francji sprawuje władzę w kilkunastu miastach małej i średniej wielkości. Nigdy wcześniej Front Narodowy, istniejący od 1972 r., nie miał tylu burmistrzów.
Czy wszystkie miasta, w których władze sprawują politycy z Frontu Narodowego, wyglądają tak jak Villers-Cotterets czy Hénin-Beaumont? Czy Francja pod rządami Marine Le Pen właśnie je by przypominała? Trudno przewidzieć – skoro kandydatka FN zapowiada wstrząs na miarę frexitu. Ale wizyta na północy kraju pokazuje, jak prawicowi populiści potrafią zręcznie dostosować swoją taktykę do potrzeb odbiorców. A przede wszystkim – jak wyzyskali oddalenie od rzeczywistości lokalnych elit. Cenna lekcja demokracji – o ile ktoś zechce z niej skorzystać.