Reklamówkę, w której znajdował się ładunek wybuchowy pozostawiono w miejscu przeznaczonym na wózki z dziećmi – zeznali w sądzie świadkowie w procesie Pawła R., oskarżonego o podłożenie w maju ub.r. ładunku wybuchowego we wrocławskim autobusie.

Mężczyzna jest oskarżony o usiłowanie zabójstwa wielu osób przy użyciu materiałów wybuchowych oraz wymuszenie rozbójnicze. Oba te czyny, zdaniem prokuratury, miały charakter terrorystyczny. Pawłowi R. grozi dożywocie.

W czwartek, podczas drugiego dnia procesu, zeznawała m.in. 29-letnia kobieta, która podróżował autobusem linii 145, gdzie R. pozostawił ładunek (mężczyzna przyznał się do tego w pierwszym dniu procesu). "Wsiadłam z dzieckiem w wózku do autobusu linii 145 na przystanku przy ulicy Armii Krajowej. W miejscu przeznaczonym na wózki stał oskarżony, nie przesunął się, gdy weszłam do autobusu. Stanęłam półtora metra do niego" - mówiła. Dodała, że chwilę potem do autobusu weszła inna kobieta z wózkiem i na jej prośbę R. przesunął reklamówkę leżącą na podłodze obok. Świadek mówiła, że w autobusie było dość dużo ludzi; wybuch ładunku opisała jako huk oraz pojawienie się płomieni o wysokości około trzech metrów.

Tuż przed wybuchem reklamówkę z ładunkiem wyniósł z autobusu kierowca, któremu podejrzany pakunek przyniosła jedna z pasażerek. "Widziałem jak kobieta przyniosła kierowcy tę reklamówkę i widziałem jak wyniósł ją z autobusu" - zeznał inny świadek, 15-letni chłopak, który siedział tuż za kabiną kierowcy. Inny ze świadków zeznał, że wiedział jak R. opuszczał autobus; miał to robić w sposób nerwowy.

Świadkiem na czwartkowej rozprawie był również operator numeru 112. Odebrał on 19 maja telefon z nagraniem, w którym - zdaniem prokuratury - R. żądał 120 kilogramów złota za rozbrojenie czterech bomb.

Podczas pierwszej rozprawy R. powiedział, że przyznaje się do czynu, ale nie do zarzutów sformułowanych przez prokuraturę. "Nie mam nic wspólnego z terroryzmem" - mówił R. Mężczyzna opisał, jak skonstruował ładunek, oraz zrelacjonował przebieg wydarzeń z 19 maja ub.r. Zapewniał, że "pod żadnym pozorem nie chciał krzywdzić ani zabijać ludzi". R. twierdził, że skonstruował i podłożył ładunek w momencie, kiedy zmagał się ze stanami depresyjnymi.

Do zdarzeń opisanych w akcie oskarżenia doszło 19 maja. Niewielki ładunek eksplodował na przystanku przy ul. Kościuszki we Wrocławiu. Lekko ranna została kobieta stojąca na przystanku. Substancja, która spowodowała wybuch, znajdowała się w metalowym pojemniku o pojemności ok. trzech litrów. W pojemniku były także metalowe śruby.

Według prokuratury, R. wcześniej powiadomił służby, że podłożył we Wrocławiu cztery bomby, a za ich rozbrojenie żądał 120 kg złota. W ramach śledztwa przeprowadzono dwa eksperymenty procesowe, w których badano skutki detonacji ładunku podobnego do tego, który eksplodował w autobusie. Opinie biegłych po tych eksperymentach – zdaniem prokuratury - potwierdziły zasadność postawionych R. zarzutów.

W toku śledztwa R. został poddany obserwacji psychiatrycznej, która trwała kilka tygodni. Biegli orzekli, że mężczyzna w chwili popełnienia czynu, o który został oskarżony, miał ograniczoną poczytalność. Oznacza to, że sąd, wydając wyrok w tej sprawie, może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary.

Piotr Doczekalski (PAP)