Stosunki polsko-amerykańskie po zwycięstwie Donalda Trumpa są nadal bardzo dobre i mają szanse być mocniejsze - powiedział prof. Andrew Michta podczas czwartkowego spotkania w Instytucie Wolności. Jego zdaniem może w tym pomóc zwiększenie polskiego budżetu obronnego.

Amerykański politolog, który był w czwartek gościem spotkania "Jaka będzie Ameryka Trumpa?" w siedzibie Instytutu Wolności, jako czynnik sprzyjający dobrym stosunkom Polski ze Stanami Zjednoczonymi wymienił duże poparcie udzielone Trumpowi w wyborach prezydenckich przez Polonię.

Zdaniem politologa, Niemcy nadal będą uważane przez USA za główny kraj w Europie i ważny element ich polityki wschodniej, dlatego Polska powinna "wypracować mocne więzi" z Berlinem. "Musimy też uważać na kwestie pryncypiów: poszanowania prawa, instytucji państwowych. To ogromnie ważne z amerykańskiego punktu widzenia. Nie sądzę jednak, aby ludzie odpowiedzialni za politykę zagraniczną USA patrzyli na ostatnie wydarzenia w Polsce tak dramatycznie, jak niektórzy zachodni dziennikarze" - powiedział prof. Andrew Michta.

"Państwa europejskie powinny bardzo serio potraktować głosy z otoczenia prezydenta elekta USA, domagające się wzrostu ich wydatków na zbrojenia. Trump wciąż powtarza, że USA nie zawierają korzystnych umów z innymi krajami, zawsze są w jakiś sposób wykorzystywane. Ogromnie ważne będzie pokazanie, że Europa jest poważnym sojusznikiem" - powiedział Michta.

Podkreślił, że USA same planują powiększenie armii, w tym lotnictwa, oraz nadanie swoim siłom zbrojnym zdolności bojowej, dlatego oczekują, że każdy z członków NATO "będzie robił to, co należy". Zdaniem Michty, inne państwa będą postrzegane przez Trumpa pod kątem przydatności w realizowaniu jego celu wyborczego: zniszczenia sił ISIS na Bliskim Wschodzie.

Według Michty, Donald Trump wygrał wybory prezydenckie, ponieważ wbrew politycznej poprawności odważył się poruszyć w kampanii wyborczej temat polityki imigracyjnej. Naukowiec podkreślił, że wcześniej establishment Partii Republikańskiej unikał tej tematyki, pragnąc przyciągnąć głosy latynoskiego elektoratu. "Problem imigracji nawarstwia się w USA od 30 lat. Napływ taniej siły roboczej powoduje zaniżanie płac pracowników fizycznych. Podejrzewam, że sam Trump był zdziwiony, że ten temat okazał się tak ważny dla jego wyborców" - dodał.

Prof. Michta zwrócił uwagę, że temat imigracji łączył się w kampanii Trumpa ze zwracaniem uwagi na skutki globalizacji i deindustrializacji dla mieszkańców USA. "Gdy Trump zaczął mówić, że nie pozwoli na wyprowadzanie kolejnych fabryk ze Stanów, rozpętało się tsunami popularności. W tym roku odwiedziłem niewielki stan Rhode Island na Wschodnim Wybrzeżu. Wskutek upadku przemysłu większość jego czynnych zawodowo mieszkańców to słabo zarabiający pracownicy sektora usług. Wszyscy moi rozmówcy deklarowali, że będą głosować na Trumpa lub Berniego Sandersa. Wybierali ekstremalnych kandydatów, odrzucając ofertę establishmentu" - powiedział.

Jego zdaniem, pokazuje to, że o wyniku wyborów prezydentów 2016 r. zadecydowali wyborcy sfrustrowani swoim położeniem, co kontrastuje z retoryką "nadziei i zmiany", która przyniosła zwycięstwo Barackowi Obamie w 2008 r. Jednocześnie Michta podkreślił, że nie uważa wygranej Trumpa za triumf populizmu, ponieważ głosowała na niego także większość białych wyborców płci męskiej z wyższym wykształceniem, a wśród białych kobiet z wyższym wykształceniem tylko nieznacznie przegrał z kandydatką Partii Demokratycznej Hillary Clinton.

Kandydat Partii Republikańskiej Donald Trump wygrał wybory prezydenckie USA 9 listopada 2016 r., zdobywając 289 głosów elektorskich. Rywalizująca z nim Clinton uzyskała ich 218. Oficjalne zaprzysiężenie Donalda Trumpa na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych odbędzie 20 stycznia na waszyngtońskim Kapitolu. (PAP)