Siły bezpieczeństwa w Demokratycznej Republice Konga zabiły co najmniej 26 osób protestujących przeciwko władzy prezydenta Josepha Kabili - poinformowała w środę organizacja Human Rights Watch. Aresztowano kilkadziesiąt osób.

Według ONZ-owskiej misji pokojowej w Kongu, zastrzelono 19 osób, 45 zostało rannych, a "bardzo wiele aresztowano" w Kinszasie, Lubumbashi, Matadi i Goma. Od piątku według misji w całym Kongu aresztowano 113 ludzi, w tym członków opozycji i działaczy.

Rząd w Kinszasie podał, że zabito dziewięć osób: policjanta, dwie kobiety i sześciu mężczyzn.

Szef gabinetu Kabili, Jean-Pierre Kambila powiedział, że wobec działań demonstrującej opozycji władze nie miały wyjścia, chcąc powstrzymać ludzi od protestów, "gdyż inaczej byłoby wiele ofiar, jak we wrześniu".

Według miejscowej organizacji pozarządowej w górniczym Lubumbashi w protestach przeciwko Kabili we wtorek i środę zginęło osiem osób, a 35 zostało rannych, w tym policjant.

Rzecznik rządu powiedział, że nie ma informacji na temat ofiar protestów poza stolicą.

W środę ponownie podjęto rozmowy, które ugrzęzły w miejscu podczas weekendu. Mediację między partią rządzącą a opozycją na temat rozwiązania kryzysu politycznego spowodowanego opóźnieniem wyborów prezydenckich i w sprawie uwolnienia więźniów politycznych prowadzą przedstawiciele Kościoła katolickiego.

Kościół katolicki, który pełni niezwykle ważną rolę w życiu społecznym kraju, gdzie ponad 40 proc. mieszkańców jest katolikami i który odegrał konstruktywną rolę w trudnej transformacji DRK w latach 90., domaga się, by porozumienie osiągnięto przed Bożym Narodzeniem.

"Jeśli aktorzy polityczni i społeczeństwo obywatelskie nie osiągną kompromisu, Konferencja Episkopatu RDK wyciągnie z tego wszystkie konsekwencje" - takie ultimatum uczestnikom rozmów postawił przewodniczący Konferencji Marcel Utembi.

Rozmowy rozpoczęły się pod egidą Konferencji Episkopatu 8 grudnia w nadziei na ustanowienie rządu tymczasowego, który przeprowadziłby wybory prezydenckie, aby uniknąć najgorszego z możliwych scenariuszy: rozpętania ponownego piekła w kraju spustoszonym w latach 1996-2003 przez dwie wojny, w których zginęły co najmniej 3 mln ludzi.

Mandat Kabili, sprawującego władzę w Demokratycznej Republice Konga nieprzerwanie od 2001 roku, wygasł w poniedziałek i od wtorku w Kinszasie i całym kraju widać silnie uzbrojonych żołnierzy i policję. We wtorek protestujący spalili w stolicy siedzibę główną partii rządzącej i jeszcze w środę na ulicach były resztki barykad.

We wrześniu w Kongu zginęło kilkadziesiąt osób, kiedy komisji wyborczej nie udało się ustalić terminu daty wyborów prezydenckich, zaplanowanych wcześniej na listopad i bezterminowo odroczonych. Państwowa Komisja Wyborcza (CENI) w październiku oświadczyła, że nie skończy skompletować spisu wyborców do lipca 2017 roku. Zdaniem partii rządzącej do wyborów nie dojdzie przed 2018 rokiem.

W zasobnej w surowce mineralne DRK przekazanie władzy nie odbyło się jeszcze nigdy w sposób pokojowy. We wschodnich, zdestabilizowanych regionach kraju nadal działają uzbrojone milicje. Od pierwszych dni niepodległego bytu DR Konga uchodziła za przykład państwa upadłego. Kraj był takim, zanim w 1960 roku ogłosił niepodległość. A jako prywatna własność króla Belgów Leopolda zyskał niechlubne miano „jądra ciemności”, gdzie żądza zysku i władzy popycha ludzi do popełniania najgorszych zbrodni.(PAP)

klm/ mc/