Kiedyś nie można było, bez narażania się na ostracyzm, stwierdzić, że nie chce się dziecka. Ale przede wszystkim dla wielu kobiet to było w ogóle nie do pomyślenia. To właśnie te obszary „nie do pomyślenia” są dziś źródłem dużego napięcia między pokoleniem matek i córek.
Popkultura przedstawia relacje matki i córki przez pryzmat niezmiennych zestawów cech charakteru, poradniki psychologiczne kreślą czarno-białe scenariusze trudnej przyjaźni. Matki i córki są właściwie nieobecne w naukach społecznych. Skąd pomysł, żeby wziąć na warsztat naukowy akurat ten temat?
To fascynujący temat, który pozwala zobaczyć w zupełnie innym świetle ogromne zmiany, jakie zaszły w naszym społeczeństwie przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Możemy dzięki temu spojrzeć w inny sposób na polską historię, ale też i na relacje w rodzinie. Można postawić tezę, że tradycyjna wizja rodziny jest zdecydowanie mocniej zakorzeniona w światopoglądzie matek – niepokój budzi u nich np. wybór odmiennego modelu związku przez ich córki. Trudno im np. zaakceptować sytuację, w której córka pracuje zawodowo, podczas gdy mąż opiekuje się dziećmi i domem. A córki buntują się przeciwko podwójnemu etatowi, czyli pracy zawodowej i obciążeniu pracą w domu.
Co jeszcze różni od siebie matki i córki? Jakimi są kobietami?
Często mówi się, że niezmiennym elementem życia Polek były odmiany konserwatyzmu, ale to zbyt upraszczające. Analizując doświadczenia trzech pokoleń kobiet – bo w rozmowach pojawiały się też historie babek, dla których kluczowym doświadczeniem był wybuch II wojny światowej – można zobaczyć, jak duże przeobrażenia zachodziły w każdym pokoleniu. Matki to osoby wchodzące w dorosłe życie w latach 60.–70., w przypadku córek to lata 80. i wczesne 90., czyli czas transformacji. Tak naprawdę tylko w pokoleniu babek można mówić o spójności między społecznymi wyobrażeniami na temat tego, co znaczyło być kobietą, tym, co na ten temat myślały same zainteresowane, a możliwościami, by to wyobrażenie realizować. Z dzisiejszej perspektywy to były konserwatywne wyobrażenia dotyczące podległości kobiet i umiejscowienia ich głównie w kontekście domu – mimo działalności emancypantek, mimo że w 1918 r. zyskały prawo głosu, to na co dzień niewiele z nich domagało się „całego życia” jak Zofia Nałkowska. Tyle że kiedy gwałtownie zmienia się kontekst społeczny i ekonomiczny, wypracowane wzory, także wzory płci, już nie mogły być realizowane.
Wybucha II wojna, babki zostają nagle wrzucone w świat, którego wcześniej nie znały.
W moim badaniu pojawiają się dwa scenariusze. Pierwszy: kobiety należące do ziemiaństwa doświadczają degradacji klasowej. Były one socjalizowane do roli dobrych matek i przykładnych żon. Sprawczością mogły się wykazać głównie w przestrzeni domowej, czuwając nad wychowaniem dzieci i regułami zachowania. Z dnia na dzień oswojony świat ulega rozpadowi, ważność tracą wyobrażenia na temat roli kobiet, które miały funkcjonować w określonych przez rodzinę ramach – mężczyźni giną na wojnie albo nie są w stanie zapewnić przetrwania rodzinie. I to kobiety przejmują na siebie tę odpowiedzialność, muszą szukać pracy, zająć się handlem, muszą diametralnie zmienić swoje życie. Zmienia się również życie najliczniejszej grupy kobiet należących do klasy ludowej – to drugi scenariusz – głównie w kontekście realnego socjalizmu, industrializacji i masowej migracji do miast. Znaczna część pokolenia babek moich rozmówczyń przenosi się ze wsi do miasta. Życie kobiet, które do tej pory łączyły pracę na rzecz rodziny i gospodarstwa rolnego, przybiera nową treść i formę. Nie zawsze praca, którą podejmują, jest lżejsza od dotychczasowej, ale dzięki własnym dochodom uzyskują ekonomiczną podmiotowość, a przy tym dostają możliwości, których nie miały ich matki, np. możliwość kształcenia.
Od tej chwili myślą inaczej o sobie jako o kobietach?
Nasze wyobrażenia dotyczące płci czy tego, jak powinna wyglądać rodzina, są dość trwałe, ale przy tym niejednorodne: często co innego myślimy, a co innego robimy – tak przynajmniej wyglądało to w moim badaniu. To pokolenie kobiet w nowej rzeczywistości podtrzymywało często stare wzorce: w badaniach pojawiają się historie tych, które zarabiały na dom, ale udawały, że to mąż jest żywicielem rodziny; takich, które mogły być niezależne, ale znosiły niewierność, złe traktowanie czy przemoc, bo nadrzędną wartością była trwałość rodziny, a rozwód, choć możliwy, dla wielu był niewyobrażalny. Jednocześnie to pokolenie kobiet poprzez wejście na rynek pracy uzyskało potwierdzenie własnej odrębności i prawnej podmiotowości. To zasadnicza różnica, która miała wpływ na zmiany w kolejnym pokoleniu.
Niedługo potem na świat przychodzą ich córki, czyli pokolenie matek. Co o nich wiemy?
Matki uczestniczące w moim badaniu wchodziły w dorosłe życie w latach 60., to jest historia np. mojej mamy, która pochodząc z chłopskiej rodziny, wyemigrowała w wieku 15 lat do Białegostoku. Znalazła pracę w sklepie, zaczynała od zera, a maturę zrobiła, gdy miała już rodzinę i dziecko. W tym pokoleniu wciąż żywe były wzorce tradycyjnych relacji między mężczyznami i kobietami, wyobrażenie, że ważna jest przede wszystkim rodzina, a kobieta jest odpowiedzialna za dom – dlatego utrzymany został podział, w ramach którego to głównie kobiety opiekują się dziećmi, gotują i sprzątają. Jednocześnie przekazane przez poprzednie pokolenie wyobrażenia dotyczące skromności, zachowań seksualnych, a przede wszystkim brak możliwości kontrolowania swojej płodności stanowiły przeszłość. W przypadku kobiet z klasy ludowej nastąpił olbrzymi awans społeczny, żłobki, przedszkola, praca w określonym wymiarze godzin wyznaczyły nowy horyzont możliwości.
Wszystko dzieje się w zupełnie nowej rzeczywistości. Zakłady pracy, miejsce zamieszkania wraz z instytucjami tworzą nieznany wcześniej społeczny krajobraz.
Powstaje podłoże dla innej od dotychczas znanej aktywności i grunt dla nowego typu relacji społecznych. Mamy nowy wzór kobiety aktywnej zawodowo – on istniał już wcześniej, ale nie na masową skalę. Hasło „kobiety na traktory” zostało wiele razy wyśmiane, ale jeżeli spojrzymy na to przez pryzmat badań historycznych, zobaczymy, że wcale nie było łatwo dostać taką pracę, która zapewniała bardzo dobre jak na tamte czasy zarobki. Oprócz tego otwierają się inne możliwości, np. promowano zaangażowanie kobiet w politykę. Oczywiście ta aktywność była kontrolowana przez partię, ale kobiety uzyskały w ten sposób sprawczość, rodzaj politycznej podmiotowości. Wreszcie na świat przychodzą kobiety z najmłodszego pokolenia.
Jaki kształt przybierają relacje matka – córka?
W tym pokoleniu widać wyraźną zmianę na poziomie kulturowych wzorców – po 1989 r. w mediach mocno promuje się wizerunek kobiet aktywnych, pewnych siebie konsumentek, a jednocześnie zmienia się nastawienie młodych kobiet, które często oczekują, że będą w stanie zrealizować się na każdym polu. Tak jak dla matek zasadniczym procesem była migracja ze wsi do miast, dla córek niezwykle ważna jest edukacja jako bilet do przyszłości. Sama jestem osobą, która była zachęcana do kształcenia przez matkę. One nam mówiły, że możemy dużo osiągnąć, ale musimy pamiętać o wykształceniu, więc nie należy za wcześnie się wiązać, a zanim będziemy mieć dzieci, dobrze byłoby mieć pracę. Kobiety z mojego pokolenia, ale i te młodsze, mają już nową wizję kobiecości, w większym stopniu związaną z rynkiem pracy, poczuciem niezależności i pragnieniem osobistego rozwoju, a w mediach towarzyszy temu opowieść, że osiągnęłyśmy już prawie wszystko.
Pozostało zakasać rękawy, wykazać stosowny do oczekiwań entuzjazm i wybrać rodzaj drzwi, które zostały szeroko uchylone.
Tyle że możliwości ekonomiczne i te związane z polityką państwa wcale nam tego nie umożliwiają. Możemy robić kariery, ale szybko wychodzi na jaw, że choć ciężko pracujemy, to nasze zarobki są znacznie mniejsze niż mężczyzn, a drzwi do awansu nie stoją otworem. Kobietom z mojego pokolenia mówi się ciągle, że powinny mieć wspaniałą rodzinę i pracę, tyle że w praktyce nie bardzo wiadomo, jak to pogodzić, skoro tak jak ich matki muszą pamiętać o robocie w domu. Nagle okazuje się, że miłość miłością, ale żeby nie utonąć w brudnych talerzach, konieczne są ostre negocjacje z partnerem. Owszem, kobiety mogą być już wyzwolone seksualnie, ale w dużej mierze efekty tego wyzwolenia spoczywają na naszych barkach: państwo karze samodzielne matki, które jeśli pracują, to nie dostają pieniędzy z Funduszu Alimentacyjnego, a jeśli okaże się, że mamy dziecko z niepełnosprawnością, najczęściej znika partner i możliwość pracy, a państwo daje nam jałmużnę.
Wygląda, jakby zaawansowany proces przeobrażeń rzeczywistości pokolenia córek zatrzymał się nagle w miejscu. Praktyka nie nadążała za deklaracjami?
Te zmiany nie są linearne, nie idziemy od tradycyjnych wzorców do nowoczesności, tylko robimy dwa kroki naprzód i jeden wstecz. Jeśli porównamy pokolenie matek i dorosłych dziś córek, to zaszły duże zmiany i na poziomie uwewnętrznionych wzorów kobiecości, i na poziomie jej wizerunków w polskiej kulturze, ale często nie mamy możliwości realizowania tych nowych wzorów. Projekt idealnej kobiety jest w przypadku pokolenia córek pełen sprzeczności. Z jednej strony odnoszą się one pozytywnie do wielu stereotypowych elementów kobiecości, przede wszystkim delikatności, wrażliwości, opiekuńczości i empatii wobec otoczenia. Z drugiej przejmują cechy tradycyjnie męskie, np. asertywność. Nie wyobrażają sobie też rezygnacji z dotychczasowego życia: pracy, hobby i przyjaźni na rzecz rodziny i wychowania dzieci.
Co nie jest łatwe.
Weźmy pod uwagę np. liczbę żłobków, których jest mniej niż chociażby w latach 80., albo to, jakie są formułowane wobec nas wymagania ze strony rynku pracy. Wystarczy spojrzeć, jak mało osób pracuje w systemie ośmiogodzinnym i jak powszechne jest zatrudnienie nie na etacie, tylko na różnego typu umowach, co oznacza mniejsze możliwości negocjowania warunków pracy. A do tego zmieniły się wymagania wobec kobiet w sferze macierzyństwa – trzeba już nie tylko dziecko ogarnąć i nakarmić, ale zadbać o rozwój emocjonalny, poznawczy, zaprowadzić na balet i naukę szybkiego czytania. Kobiety wkładają ogromny wysiłek w to, żeby te wszystkie oczekiwania pogodzić, ale to jest po prostu niemożliwe.
Kobiety z pokolenia córek teoretycznie mogą wszystko. Ale w praktyce sukces osiągnąć mogą tylko nieliczne. Wygląda też na to, że mają one mniejsze poczucie bezpieczeństwa, niż miało pokolenie matek.
Jest znacznie więcej presji i poczucia winy, a przy tym znacznie mniejsza przewidywalność naszego życia. Matki żyły w świecie, w którym pracowały obie płcie, ale towarzyszyło temu relatywnie wysokie poczucie przewidywalności losu. Dzisiaj jest tak, że cały system ekonomiczno-społeczny wywiera presję na racjonalne planowanie, co jest wbrew naturze tego systemu, którego integralną cechą jest niepewność. Jesteśmy namawiane do tego, żeby wziąć kredyt na 30 lat, chociaż tak naprawdę nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się wydarzy za 2 lata. Podobnie trudnym zadaniem wydaje się zaplanowanie ścieżki zawodowej: żyjemy w ciągłym oczekiwaniu albo na kolejny kryzys gospodarczy, albo na katastrofę ekologiczną, albo skok kursu franka.
I w tym niepewnym świecie trzeba jeszcze pomyśleć o dziecku.
To ważny temat, ponieważ jak się dyskutuje w Polsce o dzietności, to nie rozmawia się o tym, że kobiety racjonalnie rozważają posiadanie dziecka w kontekście ryzyka, które się z tym wiąże. Część matek mówiła mi otwarcie, że zdecydowała się na jedno dziecko, bo jakby coś nie wyszło z mężem, „jakby się okazał pijakiem czy łajdakiem, to z jednym dzieckiem sobie poradzę”. Przerobiły lekcję poprzednich pokoleń, ich babki miały czworo czy sześcioro dzieci i nie mogły uciec od męża, nawet jeśli był potworem. W pokoleniu matek aborcja była sposobem na zapewnienie sobie minimum wolności. Dziś mamy raczej do czynienia z sytuacją, w której część kobiet po prostu nie chce mieć dzieci. Badania wskazują, że w krajach wysoko rozwiniętych jedna czwarta kobiet urodzonych w latach 70. i na początku 80. nigdy nie będzie ich mieć. Częściowo wynika to z problemów z płodnością, ale w dużej mierze jest to efekt ich decyzji. Pojawia się, także w Polsce, grupa kobiet, które mówią: możliwość posiadania potomstwa mnie nie definiuje.
To duża zmiana?
Rewolucja, której wciąż nie dostrzegają ani politycy, ani media. To zmiana, która zasadniczo wpłynie na to, jak będzie wyglądało nasze społeczeństwo – może się okazać, że gdy wybór jest realny, wiele kobiet nie zdecyduje się na dzieci, a co za tym idzie, system ubezpieczeń społecznych, cały system społecznej reprodukcji musi być wymyślony na nowo.
Taka decyzja była poza zasięgiem pokolenia matek?
Zdecydowanie, wtedy właściwie nie było możliwości, bez narażania się na ogromny ostracyzm, stwierdzenia, że nie chce się dziecka. Ale przede wszystkim dla wielu kobiet to było w ogóle nie do pomyślenia. To właśnie te obszary „nie do pomyślenia” są źródłem dużego napięcia między pokoleniem matek i córek. Dla matek decyzja córek, by nie mieć dzieci, jest bardzo trudna, bo oznacza zanegowanie ich własnej tożsamości macierzyńskiej. Pojawia się kluczowe pytanie, co zrobić z wizją kobiecości opartą na macierzyństwie, która miała być przekazywana z pokolenia na pokolenie w niezmiennej formie?
To jest w ogóle możliwe?
Założenie jest takie, że istnieje jakaś esencja kobiecości i ona jest przekazywana kolejnemu pokoleniu. To tak nie działa, wystarczy popatrzeć na trzy pokolenia kobiet, o których rozmawiamy, ale ten mit istnieje. Tymczasem zmiany społeczne powodują, że styl życia naszych rodziców nie odpowiada naszemu. W naszym codziennym życiu widać, jak duże napięcie generują także różnice klasowe.
Nawet w rozmowie o matkach i córkach nie uciekniemy od walki klas.
Kwestia klasy nakłada się na zmiany w relacjach w rodzinie. Co się dzieje z córkami, które chcą teraz należeć do klasy średniej, a pochodzą z klasy ludowej? Przecież one żyją zupełnie inaczej niż ich matki – od dekorowania domu począwszy, przez odsuwanie w czasie małżeństwa, po sposoby wychowywania dzieci. A co z córkami, które nie są heteroseksualne i chcą układać sobie życie z kobietą albo w różnych niestandardowych konfiguracjach rodzinnych?
Córki żyją w innym świecie, hołdują innym wartościom, mają inne potrzeby społeczne i kulturowe.
W ostatnich 25 latach widzimy skokowy wzrost liczby osób z wyższym wykształceniem. W ten awans inwestowali rodzice, to oni wypruwali sobie żyły, żeby utrzymać uczące się dzieci, a dziś one odrzucają ich styl życia. To napięcie zauważa popkultura, w której mamy wizję dorosłych dzieci, które pokazują rodzicom internet i zabierają ich do restauracji. Ale w tej opowieści dzieje się to bezkonfliktowo, nie ma różnicy w wartościach i nie ma poszkodowanej strony, która będzie musiała się dostosować. A te różnice są realne – to jest opowieść o pokoleniu słoików, które wraca do swoich miejscowości i musi przyjmować normy zachowania i formy wyrażania ekspresji właściwe dla ich miejsca pochodzenia, choć w mieście żyją zupełnie inaczej.
Córka wracająca z dużego miasta na święta do rodzinnego domu to wisząca w powietrzu wojna domowa?
Można przyjmować różne strategie. Kiedy ja jadę do rodziny na wieś i np. zaczynam wyrażać swoje zdanie na temat polityki, wchodzę w rolę symbolicznego mężczyzny. Dyskutuję przy stole przy kieliszku bimbru z wujkiem, choć kobiety na wsi wciąż raczej nie wdają się w takie dyskusje i nie piją mocnych alkoholi. To jest mój sposób na radzenie sobie z tą sytuacją, ale wiele osób wybiera niewyrażanie swoich opinii jako strategię przetrwania. A potem narzekają , że byli w domu, a tam na okrągło słychać tylko Radio Maryja i Telewizję Trwam. To doświadczenie znacznej części pokolenia córek.
I co z tym zrobić? Czy możliwy jest scenariusz korzystny dla wszystkich?
Czy będziemy za każdym razem wdawać się w konflikt, czy spróbujemy bronić swojego nowego stylu życia, a jeżeli tak, to w jaki sposób? Może warto zacząć od pytania o przeszłość, o to, jakie są doświadczenia naszych matek, babek czy ciotek, czego od nich oczekiwano i czego one same oczekiwały od życia.
Gdy rozmawiam szczerze z moją babcią, która także jest słuchaczką Radia Maryja, o tym, jak wyglądało kiedyś życie, coraz częściej opowiada mi wersję „dla dorosłych”. Słyszę od niej historie o przemocy, o niewierności, o zmowie milczenia w społeczności katolickiej wsi. Jest w tym jakiś rodzaj rozdwojenia. Ale i szansa na lepsze zrozumienie tego pokolenia i ich wyborów, również tych politycznych.
Istniejąca różnica między prywatnym a publicznym może być dla nas zakłamaniem, ale jest tak naprawdę pewną formą umowy społecznej. Daje poczucie spójności, pewność, jakich zasad należy się trzymać, a jednocześnie oferuje szansę na przetrwanie, jeśli je przekroczyliśmy – jeżeli nie będziemy tego ogłaszać wszem i wobec, społeczność nas nie odrzuci. Trzymając się tych zasad, nasze babki czuły się bezpiecznie. Warto sobie zdać sprawę z tego, że to jest wartość dla wielu osób, choć nam się kojarzy przede wszystkim z hipokryzją.
Jaki pożytek może mieć z tego pokolenie córek?
Takie opowieści są niezwykle ważne dla zrozumienia tego, co działo się w przeszłości. Weźmy historię babci mojego znajomego, która wychodziła za mąż, będąc w ciąży, i nie wiedziała, czy on na pewno przyjdzie na ślub, czy jednak w ostatniej chwili ucieknie. Pochodziła ze wsi, z biednej rodziny, jej rodzice umarli w czasie wojny, dla niej to była najtrudniejsza sytuacja w życiu, bo groziło jej to, że zostanie sama, nie mając nawet jednej krowy, żeby to nieszczęsne dziecko wyżywić. Ekonomicznie i pod każdym innym względem byłaby to tragedia. Dzisiaj to nie do wyobrażenia.
Co można zrobić z taką wiedzą?
Świadomość takich doświadczeń może pomóc nam lepiej zrozumieć to, co nazywamy skrajnym konserwatyzmem w pokoleniu naszych dziadków. Głód porządku społecznego i moralnego w przypadku pokolenia, które przeżyło dwie wojny światowe i realny socjalizm, jest naturalnym odruchem. W tej perspektywie warto też spojrzeć na religijność naszych dziadków czy rodziców. Powinniśmy pamiętać, że kościół nadal jest jedynym miejscem na wsi, które stanowi substytut centrum społecznego. Jeśli tego nie rozumiemy, to nie zrozumiemy historycznego podłoża religijności Polaków.
Jakie polityczne wnioski może z tego wyciągnąć pokolenie córek?
Pokolenie matek to kobiety, z których część już przeszła na emeryturę albo zaraz przejdzie, często są rozgoryczone swoją sytuacją ekonomiczną, a do tego obarczone opieką nad wnukami. To są w dużej mierze osoby, które zasilają szeregi zwolenniczek Radia Maryja i Telewizji Trwam. Łatwo je krytykować, ale warto zobaczyć, że po 1989 r. tylko prawica i skupione wokół niej katolickie organizacje dostrzegły ich istnienie. Jak myślimy o przyczynach sukcesów, także wyborczych, prawicy, to niekoniecznie wynikają one z tego, że Polki i Polacy mają prawicowe poglądy, tylko powstała luka, której nikt inny nie zapełnił. Opowieści tych kobiet to często historie o tym, jak brak infrastruktury opiekuńczej wpływa na ich życie, szczególnie na wsi. To przyczynek do refleksji na temat roli instytucji, ich braku i tego, jak może to wpływać na nasze życie, ale też i polityczną tożsamość. Jedna z moich rozmówczyń opowiadała, że całe życie się kimś opiekowała, najpierw chorą babcią, potem chorym ojcem, i że jest już potwornie zmęczona. Miała świadomość, że pewnie niebawem będzie się musiała zaopiekować dzieckiem córki, i myślała o tym z przerażeniem. Wiedziała jednak, że jeśli nie pomoże córce, to ona będzie musiała zrezygnować z pracy. To jest ukryta praca starszego pokolenia kobiet, której nikt specjalnie nie docenia.
Czy to dlatego córki rezygnują z pracy, bo nie ma się kto zająć ich dziećmi? Czy na przykład dlatego, że są beneficjentkami 500+?
Mamy problem z jakością pracy w Polsce. Nie można się dziwić kobietom, które zrezygnowały z sezonowej pracy w polu za 5 zł na godzinę, a takie stawki wciąż się pojawiają. Ale to też rodzaj ucieczki od niepewności w sferę, która wydaje się dawać poczucie bezpieczeństwa. Są to osoby, które rozczarowały się obietnicami, które składał im przez lata liberalizm. Bardzo szybko okazało się, że nie można pogodzić bez większych problemów rodziny i pracy, a praca niekoniecznie jest źródłem satysfakcji. Wiele kobiet nie może liczyć na wsparcie ze strony instytucji, a sytuacja na rynku pracy jest tak niepewna, jesteśmy jako pracownicy traktowani tak źle, że praca to zwykle konieczność, a nie źródło satysfakcji czy szansa rozwoju. Rozczarowanie i przeciążenie przekierowuje kobiety w obszar rodziny, która staje się ostatnim bastionem solidarności społecznej. Trudno jest myśleć o konsekwencjach takich decyzji, np. o przyszłej emeryturze.
W jakich barwach rysuje się przyszłość pokolenia córek?
Sytuację pokolenia córek – dziś 30–40-letnich – definiuje przede wszystkim trudny proces negocjowania ról w rodzinie i to, że nadal niewiele zmieniło się w tym obszarze. Normy męskości są takie same, więc kiedy zgodnie z kulturową presją kobiety mają być perfekcyjne na wielu polach jednocześnie, na światło dzienne wychodzi ogromna cena, którą muszą za to płacić. Muszą być idealne w sferze domowej, podobnie w sferze wychowania dzieci, oprócz tego mają być też superefektywne w pracy. Wszystko to jest spięte klamrą opresyjnych norm dotyczących seksualności, bo przecież orgazm też mieć trzeba. Nie sposób być wspaniałymi kochankami, pracownicami i matkami bez odpowiedniej pozycji społecznej i materialnego wsparcia.
Jedna z dominujących opowieści ostatnich 25 lat – że jeśli się chce, to można mieć wszystko – traci na naszych oczach swoją moc.
Na tym podłożu może dojść do ważnego przewartościowania zarówno tego, co myślą na swój temat kobiety, ale też ich stosunku wobec kulturowych norm i politycznej ideologii. Widać to wyraźnie w nowym pokoleniu dziewczyn, dziś dopiero wchodzących w dorosłe życie, które nie chcą dać się wmanewrować w opcję „trzeba mieć wszystko i we wszystkim sobie samej poradzić”. One muszą bycie kobietą zdefiniować na nowo.
Jedna z matek opowiadała mi, że całe życie się kimś opiekowała, najpierw chorą babcią, potem chorym ojcem, i że jest już potwornie zmęczona. Miała świadomość, że pewnie niebawem będzie się musiała zaopiekować dzieckiem córki, i myślała o tym z przerażeniem. Ale wiedziała, że jeśli nie pomoże córce, to ona będzie musiała zrezygnować z pracy