Posiedzenie Rady Rosja-NATO będzie logiczną konsekwencją szczytu w Warszawie; celem powinno być wyjaśnienie przyczyn działań podejmowanych przez Sojusz, dobrze by było, żeby strona rosyjska odwzajemniła się wyjaśnieniem swoich - mówi ambasador USA w Polsce Paul W. Jones.

Na przyszłotygodniowym szczycie NATO w Warszawie zostaną podjęte zakrojone na szeroką skalę decyzje, które pokażą, że NATO jest w pełni operatywne i zdolne do szybkiej odpowiedzi na zagrożenia, w szczególności na Wschodzie i Południu, ale także na zagrożenia hybrydowe - powiedział ambasador Jones.

Jak podkreślił, ważnym elementem szczytu będzie zacieśnienie współpracy pomiędzy Unią Europejską a NATO. "Unia będzie oczywiście musiała zmierzyć się z następstwami brytyjskiego referendum, ale jestem przekonany, że współpraca z NATO będzie tu czynnikiem uspokajającym sytuację" - zaznaczył.

Jones zapowiedział, że przy okazji szczytu prezydent USA Barack Obama będzie chciał rozmawiać z prezydentem Andrzejem Dudą o włączeniu się przez Polskę w kampanię przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu na Bliskim Wschodzie, polskich wysiłkach na rzecz wzmocnienia obronności, umowie o transatlantyckim partnerstwie handlowo-inwestycyjnym oraz o sytuacji wokół Trybunału Konstytucyjnego.

"Myślę, że prezydent Obama będzie też zainteresowany rozwojem sytuacji wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ta ciekawość nie wynika z chęci ingerowania w wewnętrzne sprawy Polski, tylko z przekonania, że - jak to już dawno zapisaliśmy m.in. w regulacjach KBWE oraz w artykule drugim traktatu założycielskiego NATO - siła demokracji i demokratycznych instytucji jest sprawą fundamentalną dla naszego wspólnego bezpieczeństwa" - podkreślił.

Amerykański ambasador ocenił, że posiedzenie Rady NATO-Rosja, które zostanie zwołane po szczycie NATO, jest "rzeczą logiczną", a "jego celem powinno być zapewnienie pełnego zrozumienia i przejrzystości podejmowanych przez NATO kroków oraz ich przyczyn". Jak podkreślił, "dobrze by było, żeby strona rosyjska odwzajemniła nam się wyjaśnieniem swoich działań".

W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z kilkoma incydentami wywołanymi przez Rosję, najnowszy został odnotowany na Morzu Śródziemnym w czwartek, na nieco ponad tydzień przed szczytem NATO w Warszawie. Czy stoimy w obliczu nowego konfliktu? Czy może dojść do nowej zimnej wojny?

Paul W. Jones: Oczywiście, relacje z Rosją są trudne, są napięcia, dochodzi do incydentów, w których rosyjskie siły zachowują się w nieprofesjonalny i niebezpieczny sposób. NATO zachowuje transparentność swoich działań i gotowość do podjęcia dialogu z Rosją, by uniknąć incydentów na przyszłość i zmniejszyć napięcie.

Na tę chwilę plan jest taki, by po szczycie w Warszawie zorganizować posiedzenie Rady NATO-Rosja po to, by przede wszystkim upewnić się, że Rosja w pełni rozumie, jakie działania Sojusz podejmuje i dlaczego. Wszystkie operacje NATO są transparentne i zapowiedziane z wyprzedzeniem. Okres jest napięty, ale robimy wszystko, by uniknąć incydentów i uspokoić sytuację.

Rosja twierdzi, że ostatnie działania NATO naruszają Akt Stanowiący Wzajemnych Stosunkach NATO-Rosja z 1997 roku. W czwartek prezydent Władimir Putin po raz kolejny powiedział, że Sojusz "podejmuje konfrontacyjne kroki".

P.W.J.: NATO podejmuje kroki defensywne. Rosja rozpoczyna planowany na dziesięciolecia program modernizacji swojej armii, w ostatnich latach przeprowadziła też blisko granic krajów członkowskich Sojuszu bardzo znaczące ćwiczenia wojskowe, które znacznie przekraczają skalę ćwiczeń Sojuszu. Pamiętajmy, że przyczyną obecnej sytuacji jest nielegalna okupacja Krymu przez Rosję, która interweniowała także na wschodniej Ukrainie. To wszystko skłoniło NATO do podjęcia odpowiedzialnych, poważnych, defensywnych kroków, by zagwarantować, że wojska rosyjskie nie posuną się dalej.

W ramach tych działań NATO planuje rozmieścić cztery bataliony w państwach położonych na wschodniej flance. Ale czy to naprawdę zagwarantuje bezpieczeństwo w tym regionie? Po zakończeniu ćwiczeń Anakonda dowódca sił lądowych USA w Europie gen. Ben Hodges powiedział, że Sojusz nie byłby w stanie obronić krajów bałtyckich.

P.W.J.: Na szczycie w Walii, który był swego rodzaju szczytem kryzysowym, zorganizowanym po interwencji na Ukrainie, Sojusz postanowił zwiększyć możliwości nagłego reagowania na kryzysy, rozwinęliśmy znacząco siły szybkiego reagowania, które zostały przetestowane w czasie ostatnich ćwiczeń Anakonda. To jeden z elementów działań NATO podejmowanych w odpowiedzi na zagrożenie ze strony Rosji. Drugi to wspomniane cztery bataliony. Dodatkowo, Stany Zjednoczone zdecydowały o wysłaniu na wschodnią flankę swojej brygady pancernej. Po Niemczech i Włoszech będzie to trzecia brygada amerykańska w Europie.

Biorąc pod uwagę wszystkie te elementy, jeśli chodzi o siły konwencjonalne - a są także elementy dotyczące sił niekonwencjonalnych - jesteśmy przekonani, że NATO może odpowiedzieć na każdą sytuację, którą Rosja może wywołać na wschodniej flance.

Poza tym to przecież nie koniec naszych działań, będziemy dalej oceniać zagrożenia i dostosowywać do nich nasze działania.

Na szczycie mają zapaść decyzje mające na celu wzmocnienie obecności sił na wschodniej flance. Widzimy jednak, że wobec tego pomysłu pojawia się pewnego rodzaju opór. Niektórzy politycy z krajów członkowskich Sojuszu krytykują ćwiczenia Anakonda, ostatnio krytycznie wypowiadał się o nich szef niemieckiej dyplomacji Frank Walter Steinmeier. Na ile pewne jest, że planowane decyzje zapadną?

P.W.J.: Głównymi siłami NATO są jedność, zdolności militarne i wartości demokratyczne. Na szczycie zostaną podjęte zakrojone na szeroką skalę decyzje, które pokażą, że NATO jest w pełni operatywne i zdolne do szybkiej odpowiedzi na zagrożenia, w szczególności na Wschodzie i Południu, ale także na zagrożenia hybrydowe.

Szczyty są zwoływane po to, by potwierdzić zasadę "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Nie sądzę, by jakikolwiek kraj członkowski miał wycofać się z tych decyzji pod wpływem wypowiedzi niektórych polityków, one nie podkopują decyzji podejmowanych przez NATO. Poza tym one nie są podejmowane nagle, nie stanowią zaskoczenia, są długo omawiane i konsultowane.

NATO nie jest organizacją działającą na zasadzie dobrowolności, państwa członkowskie składają zobowiązania, które potem są egzekwowane. Nie widzę więc w codziennej polityce, w wypowiedziach podejmowanych pod wpływem różnych wydarzeń, w różnych okolicznościach, żadnego zagrożenia dla decyzji Sojuszu.

W czwartek Kanada postanowiła, że wyśle kontyngent, który będzie stanowił trzon jednego z czterech batalionów na wschodniej flance. Dlaczego tak długo trwało szukanie czwartego - obok USA, Wielkiej Brytanii i Niemiec - kraju, który weźmie na siebie tę odpowiedzialność?

P.W.J.: Przede wszystkim dlatego, że to bardzo duża odpowiedzialność. Jako państwo ramowe Kanada będzie odpowiadała za rozmieszczenie batalionu w miejscu, w którym te wojska nie działają, poza tym takie działanie wymaga czasu i odpowiedniego przygotowania.

Wspomniał pan o planach ulokowania w naszej części Europy amerykańskiej brygady pancernej. Miałoby to nastąpić w lutym przyszłego roku. Czy na tę decyzję mogą jeszcze wpłynąć wyniki wyborów prezydenckich w USA?

P.W.J.: To bardzo mało prawdopodobne. Decyzja ta ma szerokie ponadpartyjne poparcie w Kongresie, a to Kongres podejmuje decyzje o przyznaniu środków w tym zakresie. Co więcej, nasze władze wojskowe myślą długoterminowo o takich sprawach i jak przyjmują jakiś kurs, to zwykle jest on realizowany z niewielkimi tylko zmianami.

Mówił pan o planowanym spotkaniu Rady NATO-Rosja. Jaki powinien być - pana zdaniem - przekaz NATO dla Rosji na tym spotkaniu? Czy powinien być próbą "załagodzenia" sytuacji po podjęciu negatywnie ocenianych przez Rosję decyzji?

P.W.J.: Uważam, że spotkanie Rady po szczycie jest rzeczą logiczną. Jego celem powinno być zapewnienie pełnego zrozumienia i przejrzystości podejmowanych przez NATO kroków oraz ich przyczyn. Dobrze by było, żeby strona rosyjska odwzajemniła nam się wyjaśnieniem swoich działań. Najbardziej prawdopodobny przebieg rozmów z naszej strony widziałbym więc tak: oto nasze decyzje, oto dlaczego je podjęliśmy. Nie zmienimy naszego kursu - chyba że wy zmienicie swój. Ale jak do tej pory nic nie wskazuje na taką zmianę - Rosja pozostaje na kursie, który z naszego punktu widzenia jest wysoce prowokacyjny. Mam na myśli m.in. incydenty takie jak ten na Morzu Śródziemnym, ale również zbrojenia i decyzje dotyczące rozmieszczenia wojsk, okupację części terytorium innego suwerennego kraju oraz militarną interwencję wobec tego kraju. NATO będzie więc wyjaśniało, że w sposób odpowiedzialny, rozbudowując potencjał obronny i odstraszający, reaguje na te właśnie kroki Rosji.

W czwartek pojawiły się w mediach doniesienia o nowych walkach w ukraińskim Donbasie. Ukraina oczekuje w tej sytuacji od NATO - przynajmniej - jednoznacznego, jasnego sygnału poparcia. Czy spodziewa się pan, że Sojusz spełni te oczekiwania?

P.W.J.: Tak, jestem przekonany, że poparcie NATO dla Ukrainy zostanie na szczycie potwierdzone i poszerzone. W szczycie w Warszawie weźmie udział ukraińska delegacja z prezydentem Poroszenką na czele. Ogłosimy też na nim podjęcie całego pakietu działań na rzecz wzmocnienia zdolności obronnych Ukrainy. Spodziewam się, że tematem rozmów politycznych między przedstawicielami państw NATO na szczycie będzie też implementacja porozumień mińskich.

Czy można spodziewać się deklaracji o tym, że drzwi do Paktu Północnoatlantyckiego są dla Ukrainy otwarte?

P.W.J.: Nie sądzę, żeby stanowisko NATO w tej kwestii miało się zmienić. Drzwi do Sojuszu pozostają otwarte - tak jak zapisaliśmy to w Traktacie Waszyngtońskim - czego dowodem jest przypadek Czarnogóry, ale nie sądzę, żeby ta kwestia została na szczycie podniesiona w stosunku do Ukrainy. Będziemy mówić raczej o wspieraniu jej obronności i wdrażaniu porozumień mińskich.

A rozpoczęcie procesu rozszerzenia o jakieś inne kraje jest możliwe?

P.W.J.: NATO jest dość mocno rozdyskutowane w tej kwestii. Na pewno, tak jak zwykle, potwierdzimy politykę otwartych drzwi, ale jedyny nowy członek, o którym będziemy mówić, to Czarnogóra, który uczestniczy w szczycie jako obserwator. Jej przyjęcie jest już zresztą przesądzone, obecnie to tylko kwestia proceduralna.

W kontekście szczytu mówi się głównie o decyzjach odnoszących się do wzmocnienia obecności Sojuszu na wschodniej flance. A w jaki sposób odniesie się on do tego, co dzieje się na Południu: konfliktu na Bliskim Wschodzie, kryzysu migracyjnego?

P.W.J.: Na szczycie zostaną podjęte decyzje o zwiększeniu zaangażowania na rzecz stabilizacji w południowym sąsiedztwie NATO. Będzie ono miało przede wszystkim formę pomocy wojskowej, wywiadowczej i szkoleniowej dla naszych partnerów z rejonu Morza Śródziemnego. Chcemy też podzielić się wiedzą np. o trasach przepływu migrantów i rozmaitych zagrożeniach dla europejskiego bezpieczeństwa. Będziemy również rozmawiać o innych możliwościach wsparcia Tunezji czy Jordanii, o działaniach wobec Libii w kontekście rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ o embargu na handel bronią z tym krajem.

Szczyt Sojuszu wiąże się z wizytą w Polsce najwyższych przedstawicieli USA - prezydenta Baracka Obamy, sekretarza stanu Johna Kerry'ego i sekretarza obrony Ashtona Cartera. Wiemy, że ma się odbyć spotkanie prezydenta Obamy z prezydentem Andrzejem Dudą. Jak w tym kontekście widzi pan najważniejsze sprawy w polsko-amerykańskich stosunkach? O czym będą rozmawiać prezydenci?

P.W.J.: Najważniejszym celem przyjazdu Obamy jest oczywiście szczyt NATO, ale prezydent Obama cieszy się na spotkanie bilateralne z prezydentem Dudą. Będzie to też ostatnia wizyta prezydenta w Europie - stąd spotkania z szefem Komisji Europejskiej Jean-Claudem Junckerem i przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem.

Polska i USA są oczywiście wielkimi przyjaciółmi i sojusznikami. W dziedzinie bezpieczeństwa, na którą w kontekście szczytu zwracamy szczególną uwagę, Polska podjęła ostatnio istotne kroki mające na celu włączenie się w kampanię przeciwko ISIS na Bliskim Wschodzie, co przyjmujemy z dużym zadowoleniem i uważamy, że jest bardzo logicznym posunięciem w przypadku kraju z możliwościami militarnymi Polski.

Dostrzegamy też wysiłki Polski na rzecz wzmocnienia swojej obronności i modernizacji sił zbrojnych, które trwają już od pewnego czasu. Prezydenci na pewno będą chcieli omówić obie te kwestie. Z pewnością poruszą też temat stosunków gospodarczych między naszymi krajami, w tym sprawę umowy o transatlantyckim partnerstwie handlowo-inwestycyjnym (TTIP).

Myślę, że prezydent Obama będzie też zainteresowany rozwojem sytuacji wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ta ciekawość nie wynika z chęci ingerowania w wewnętrzne sprawy Polski, tylko z przekonania, że - jak to już dawno zapisaliśmy m.in. w regulacjach KBWE oraz w artykule drugim traktatu założycielskiego NATO - siła demokracji i demokratycznych instytucji jest sprawą fundamentalną dla naszego wspólnego bezpieczeństwa.

Czy UE zdoła według pana utrzymać jedność po Brexicie?

P.W.J.: Wierzę w to mocno. Ważnym elementem szczytu w Warszawie będzie zacieśnienie współpracy pomiędzy Unią a NATO, zademonstrowanie jedności obu tych instytucji, a także faktu, że Wielka Brytania pozostaje jednym z czołowych członków Sojuszu, który bardzo wiele do niego wnosi. UE i NATO będą kooperować m.in. w dziedzinach przeciwdziałania zagrożeniom hybrydowym i cybernetycznym, bezpieczeństwa mórz, a także wspierania obronności swoich zewnętrznych partnerów. Myślę tu zwłaszcza o działaniach mających na celu stabilizację sytuacji w południowym sąsiedztwie Paktu. W niektórych sprawach to Unia będzie partnerem wiodącym, w niektórych będzie to Sojusz. Unia będzie oczywiście musiała zmierzyć się z następstwami brytyjskiego referendum, ale jestem przekonany, że współpraca z NATO będzie tu czynnikiem uspokajającym sytuację.

Wyjście Wielkiej Brytanii z UE oznacza dla USA m.in. osłabienie europejskich zwolenników umowy TTIP, o której zawarcie zabiega administracja w Waszyngtonie. W ubiegłym tygodniu zdecydowany sprzeciw wobec podpisania TTIP wyraził premier Francji Manuel Valls, nawet w zasadniczo przychylnym umowie polskim rządzie część ministrów formułuje poważne zastrzeżenia. Czy mimo to wierzy pan w sukces negocjacji?

P.W.J.: Polski rząd zapewnił nas - zarówno drogą oficjalną, jak i w prywatnych rozmowach - że popiera podpisanie umowy jeszcze w tym roku, jeśli tylko uda się sfinalizować negocjacje. Oczywiście są też wciąż kwestie, które nas różnią, ale wierzymy, że mogą być rozwiązane. Zawarcie partnerstwa byłoby ważnym i bardzo pozytywnym impulsem dla naszych gospodarek, handlu i tworzenia miejsc pracy.

Temat TTIP na pewno zostanie poruszony podczas warszawskiego spotkania prezydenta Obamy z Jean-Claudem Junckerem i Donaldem Tuskiem. Mamy nadzieję, że dowiemy się z tej rozmowy, ile jest poparcia dla TTIP po stronie europejskiej. Oczywiście są przywódcy polityczni, którzy mają potrzebę wyrażania bardzo krytycznych opinii, ale to jeszcze nie znaczy, że umowy nie będzie.