W Polsce był wszystkiemu winien: od deficytu budżetowego poprzez katastrofę smoleńską po padający za długo deszcz. Przez 7 lat premierowania rzadko słyszał pochwały za sposób sprawowania funkcji, za to lały się na niego strumienie ostrej krytyki, cokolwiek by zrobił, jakąkolwiek decyzję by podjął. Zazwyczaj to po nim spływało, czym jeszcze bardziej rozsierdzał przeciwników. Jego opanowanie, konsekwentna polityka stabilizacji kraju, budowa pozycji Polski na arenie międzynarodowej były traktowane niczym słabość. Bo odbiegał od politycznego standardu: działania pod wpływem chwili, ulegania publicznej presji, szafowania bezsensownymi oskarżeniami wobec politycznych oponentów.
Donald Tusk miał i ma klasę zarówno jako człowiek, jak i szef rządu. Klasę europejską, którą szefowie państw członkowskich Unii docenili, powierzając mu stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Dostrzegli nie tylko jego przymioty osobiste, ale i styl rządzenia największym krajem Europy Środkowo-Wschodniej, który umiał maksymalnie wykorzystać swoją 10-letnią obecność w UE, przejść prawie suchą stopą przez kolejne kryzysy finansowe, stale się rozwijać. Tusk może być dumny z własnego sukcesu. I my, jego rodacy, również – z pozycji naszego państwa na Starym Kontynencie. Życzyłabym sobie, abyśmy mieli więcej takich „winnych”. Zwłaszcza w nowym rozdaniu na scenie politycznej po wyjeździe premiera do Brukseli.