Michał Tusk w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" odrzuca zarzuty prezesa Amber Gold Marcina Plichty i zapewnia, że nie zdradzał liniom lotniczym OLT Express tajemnic handlowych Portu Lotniczego w Gdańsku. Przyznaje jednak, że złamał "dobre zasady i standardy", gdy pracując jako dziennikarz podjął współpracę z firmą Plichty jako doradca PR.

Właściciel Amber Gold Marcin Plichta powiedział dziennikarzom tygodnika "Wprost", że syn premiera Michał Tusk przekazał OLT między innymi informacje o cenach za obsługę pasażerską, jaką gdańskie lotnisko pobiera od konkurencji OLT - Wizz Air.

Młody Tusk odpiera te oskarżenia na łamach "Gazety Wyborczej". Na pytanie o powyżej wymieniony zarzut mówi: "Wysokość tych opłat nie jest tajemnicą, lecz informacją publiczną zamieszczoną na stronie internetowej lotniska. Opłaty są jawne i dla wszystkich takie same".

To niejedyny przykład na to, że Michał Tusk znalazł się w dwuznacznej sytuacji. 20 kwietnia syn premiera pisał w mailu do dyrektora OLT: „Siatkę międzynarodową (proponowane lotniska oraz częstotliwości) skorygowałem, biorąc pod uwagę najnowsze MIDT, do którego mam dostęp na lotnisku”. MIDT (Market Information Data Transfer) to baza danych ułatwiająca podejmowanie strategicznych decyzji w branży lotniczej. Co na to Tusk? "MIDT nie jest informacją publiczną, ale każdego dnia na lotnisku wysyłamy te dane do wszystkich przewoźników. Gdyby OLT Express nie miał do nich dostępu, to byłby dyskryminowany. W tej konkretnej sytuacji oni doskonale o tym wiedzieli" - mówi.

Kolejnym problemem było łączenie przez młodego Tusk pracy dziennikarskiej z prowadzeniem usług PR dla OLT.

12 kwietnia Michał Tusk na łamach "Gazety Wyborczej" w Gdańsku opublikował pożegnalny felieton - od niespełna miesiąca był już wtedy PR-wocem linii lotniczej należącej do Amber Gold. Tymczasem 23 marca w „Magazynie Trójmiejskim” „Gazety Wyborczej” ukazał się duży wywiad z Jarosławem Frankowskim, dyrektorem OLT. Tusk był "współautorem" zarówno pytań, jak i odpowiedzi do tego wywiadu. Natomiast materiał w gazecie sygnowany jest nazwiskiem jego redakcyjnego kolegi.

Michał Tusk tak opowiada o tej sytuacji: "Nie było tak, że ułożyłem wszystkie pytania. Dałem innemu dziennikarzowi swoje propozycje pytań, a on zredagował swoje i dołożył nowe wątki. Później przygotowałem propozycje odpowiedzi i wysłałem to do dyrektora Frankowskiego. Zdaję sobie sprawę z tego, że to może wyglądać nieprofesjonalnie, ale ostatecznym autorem był podpisany dziennikarz".

Pytany, czy kolega dziennikarz wiedział o jego pracy dla OLT, młody Tusk odpowiada: "Fizycznie nie miałem jeszcze wtedy podpisanej umowy z OLT. Oczywiście wiedziałem już, że w kolejnych dniach to nastąpi. Kolega - autor wywiadu - po prostu poprosił mnie o pomoc przy układaniu pytań, ale nie mógł raczej wiedzieć, że będę też współpracował z OLT. Jednak ostatecznie to on był autorem pytań, niektóre moje propozycje wziął pod uwagę, a innych nie".

Tusk przyznaje też, że nie miał zgody swego zwierzchnika w redakcji na przyjęcie zleceń od OLT albo lotniska równolegle z pracą w "Gazecie Wyborczej". Zaznacza, że nie był fair wobec redakcji "Gazety", wciąż pracując w redakcji, a jednocześnie już podejmując pracę w OLT i na lotnisku. "Na lotnisku podjąłem pracę dopiero 15 kwietnia, a więc po oficjalnym pożegnaniu się z czytelnikami. Natomiast wcześniej przez tydzień rzeczywiście miałem podpisaną już umowę z OLT, a jeszcze pisałem teksty do "Gazety". Od wielu tygodni nie zajmowałem się jako autor tematem OLT. Ten tydzień był złamaniem dobrych zasad i standardów i to zdecydowanie nie było fair" - mówi młody Tusk.