Przed lądowaniem był moment grozy. Nikt nie wiedział jak to się skończy. Bałem się - mówił po wyjściu z lotniska pan Hubert, pasażer Boeinga 767, który wylądował awaryjnie na Okęciu.

"Podczas samego lądowania odetchnąłem. Nawet nie odczułem, że nie lądujemy na kołach. To musiało być profesjonalne lądowanie" - dodał. Pytany o samopoczucie, nie krył, że nadal jest podenerwowany. "Ciśnienie jeszcze nie zeszło, schodzi powoli" - powiedział, ale nie krył, że nadal będzie latał samolotami, bo to jego zdaniem najbezpieczniejszy środek transportu.

Pani Małgorzata, która na stałe mieszka w Stanach, opowiadała: "Lot przebiegał spokojnie, choć słyszałam, że już po starcie z Nowego Jorku coś szwankowało. Większość pasażerów zorientowała się, że coś jest nie w porządku przed lądowaniem, bo krążyliśmy zbyt długo w okolicach Warszawy. W samolocie coś warczało i trzeszczało. Kapitan powiedział, że wszystko jest pod kontrolą. Po lądowaniu wszyscy dziękowali +temu na górze+. Bili brawo. Ale pojawiły się na zewnątrz iskry i dym. Wtedy rzuciliśmy się do wyjścia i w popłochu opuszczaliśmy samolot".

Nastoletni Krzysztof, który przebywał przez tydzień w Stanach mówił, że pilot ostrzegł pasażerów, że jest awaria i trzeba zachować ostrożność. "Po wylądowaniu i otwarciu drzwi, zjechałem zjeżdżalnią i pobiegłem przed siebie bojąc się, że coś może wybuchnąć..." - przyznał.