Jeśli prezydent USA Barack Obama naprawdę chce nas doprowadzić do wolnego świata, powinien zlikwidować G8 - pisze w czwartkowym "Guardianie" Timothy Garton Ash. Jego zdaniem w środowym przemówieniu w Westminster Hall Obama "pięknie wyśpiewał starą pieśń".

"Zachód nie żyje, niech żyje Zachód" - w taki sposób Ash streszcza przesłanie wizyty Obamy w Europie oraz środowe przemówienie amerykańskiego prezydenta do obu izb brytyjskiego parlamentu. Choć komentator "Guardiana" twierdzi, że przemówienie było "dobrze przygotowane", jego zdaniem mogłoby ono zostać wygłoszone przez każdego innego prezydenta USA w ciągu ostatnich 50 lat.

Wyjątkiem był "elokwentny fragment" dotyczący "różnorodności będącej mocną stroną społeczeństwa amerykańskiego oraz brytyjskiego", który wygłosić mógł jedynie Obama. Ash pisze, że spontaniczny aplauz brytyjskich parlamentarzystów wywołały słowa amerykańskiego prezydenta, który powiedział, że dzięki tej różnorodności "wnuk Kenijczyka, który pracował jako kucharz w brytyjskiej armii (...) może teraz stać przed wami jako prezydent USA".

Według Asha cała wizyta Obamy także nie różniła się zbytnio od tych, które mogliby odbyć prezydent Ronald Reagan lub prezydent John F. Kennedy. Obama "hołubi starych sojuszników, uznanych partnerów, wspólne wartości" - ocenia komentator "Guardiana".

W przemówieniu amerykańskiego prezydenta zdaniem Asha zbyt mało było na temat powstawania "świata postzachodniego". Ash terminem tym określa "przywrócony do życia (po upadku komunizmu) nieco powiększony stary Zachód". "Jeśli wszystkie obecne trendy nie odwrócą się, Chiny, Indie i Brazylia wcześniej czy później staną się silniejsze i ważniejsze dla USA niż Wielka Brytania, Francja czy Niemcy" - przypomina Ash, komentując przemówienie, w którym Obama zapewnił, że sojusz transatlantycki między Ameryką i Wielką Brytanią pozostanie silny.

"Zadaniem amerykańskich i europejskich liderów jest wbudowanie świata postzachodniego w szersze struktury porządku międzynarodowego. Obama, który ma połowę Narodów Zjednoczonych w swojej rodzinie, wyjątkowo dobrze się do tego nadaje" - twierdzi Ash. "Jednym z instytucjonalnych bloków, które posiadamy, by dokonać tych przemian jest grupa G20 (...), ale zamiast jechać na spotkanie G20 Obama i (premier Wielkiej Brytanii) David Cameron jadą do Deauville na szczyt G8" - zauważa komentator "Guardiana".

Barack i Michelle Obamowie są ucieleśnieniem "zwycięstwa aspiracji nad rzeczywistością"

"G8 jest anachronicznym przeżytkiem Zachodu z czasów zimnej wojny. (...) Jeśliby dzisiaj G8 nie istniał, nikt by go nie wymyślił. Jego główne zadanie, czyli zarządzanie globalną gospodarką, nie może być prawidłowo wykonywane bez obecności takich krajów jak Chiny, Indie i Brazylia" - podkreśla Ash.

Nazywa on rozpoczynający się w czwartek szczyt we francuskim Deauville "wielką stratą czasu i pieniędzy". Komentator zaznacza, że "pieniądze wydane na samą ochronę, którą zapewniać będzie 12 tys. policjantów, żandarmów i żołnierzy, można by poświęcić na umacnianie tunezyjskiej demokracji".

Choć według Asha G20 także pozostawia wiele do życzenia, to przynajmniej grupa ta zrzesza o wiele bardziej odpowiednie kraje, biorąc pod uwagę XXI-wieczną "rzeczywistość gospodarczą, polityczną i kulturową". "Wszystkie wysiłki przywódców krajów zachodnich i postzachodnich powinny kierować się ku temu, by (G20) działał lepiej. Najlepiej byłoby zacząć od zlikwidowania G8" - pisze Ash.

Zauważa, że wkrótce Obama będzie miał ku temu okazję. Ash przypomina, że w przyszłym roku Stany Zjednoczone będą gospodarzami szczytu G8, a Meksyk - szczytu G20. "Obama powinien prywatnie porozumieć się z innymi członkami G8 oraz z Meksykiem, by obrócić spotkanie G8 w jeden szczyt G20. Wszystkie wysiłki mogłyby się wówczas koncentrować na sprawieniu, by G20 był (...) bardziej skuteczny niż obecnie".

W artykule redakcyjnym "Guardiana" zatytułowanym "W przywództwie chodzi o czyny, a nie słowa" gazeta wskazuje, że "wyzwaniem dla zmniejszających się wpływów Zachodu nie są stosunki brytyjsko-amerykańskie, lecz stosunki obu tych krajów ze światem niezachodnim". "To do niego Obama powinien się zwrócić" - ocenia dziennik. Jednocześnie chwali amerykańską parę prezydencką, nazywając ich "silnymi ambasadorami". Barack i Michelle Obamowie są ucieleśnieniem "zwycięstwa aspiracji nad rzeczywistością" - pisze "Guardian".