Lech Wałęsa ma nadzieję, że zbliżająca się beatyfikacja Jana Pawła II upowszechni w Polsce i na świecie przesłanie duchowe, jakie pozostawił on po sobie. Zdaniem b. prezydenta, za często bowiem w codziennym życiu zapominany o tym, czego nauczał papież.

Co dał Polsce Jan Paweł II? Co mu zawdzięczamy?

Do chwili kiedy Ojciec Święty po raz pierwszy przyjechał do Polski komuniści mieli prostą filozofię: nie pozwolić się społeczeństwu niezależnie zorganizować. Wszystko mieli pod kontrolą, każdą organizację. Jeśli już nawet doszło do jakiegoś protestu, strajku czy demonstracji, wszystko to było natychmiast siłą duszone, ze strzelaniem włącznie. I władze robiły kontrmanifestację. Śmiali się nam potem prosto w twarz: "popatrzcie, ilu ich tam było?, co to za opozycja?". Tak dalece kpiono z nas w ten sposób przez dziesiątki lat, że wielu uwierzyło w to, że rzeczywiście tamta strona jest silna i nie do pokonania. Dopiero przyjazd Ojca Świętego dokonał w tej sprawie przełomu. On nas zorganizował duchowo i religijnie - oczywiście nie do walki z komuną, nie miał takiego zamiaru. Powiedział: nie lękajcie się, nie bójcie się, zmieniajcie oblicze ziemi.

Zobaczyliśmy nagle jak wielu nas jest, ludzie nabrali odwagi i tacy obudzeni dali się poprowadzić organizacjom opozycyjnym do boju. I choć były one jeszcze szczątkowe, to ważne, że istniały. Spójrzmy na Kubę - tam Ojciec Święty proporcjonalnie zgromadził wokół siebie jeszcze więcej wiernych. I nic się nie stało, bo nie było żadnej siły politycznej, która poprowadziłaby tych ludzi do walki. Ojciec Święty dał nam słowo, a my je zamieniliśmy w ciało.

Co ważne, po raz pierwszy przelicytowaliśmy komunistów liczebnością. Nie byli w stanie zrobić większego zgromadzenia. To było kopnięcie w miękkie podbrzusze komunizmu, od tego czasu już się nie pozbierali. Teraz oni zaczęli czuć się w mniejszości. Bez Ojca Świętego tej konfrontacji byśmy nie wygrali. Z drugiej strony, komunizm prawdopodobnie i tak prędzej, czy później by upadł - w ZSRR przecież wymieniali się sekretarze partii i każdy z nich bardziej destabilizował system.

Jakie, oprócz religijnego wymiaru, mogą być konsekwencje beatyfikacji Jana Pawła II?

Beatyfikacja powinna nam przypomnieć i na trwałe utrwalić przesłanie, które przez lata głosił Ojciec Święty. Jeśli dziś nie wiemy, na czym np. budować jedność Europy, jak poprawiać demokrację, szerzyć sprawiedliwość na świecie, to wystarczy sięgnąć do słów i tekstów papieża i tam szukać podpowiedzi.

A osobiście, prywatnie kim był dla pana Jan Paweł II?

Ja na Ojca Świętego patrzyłem wyłącznie jako na Piotra naszych czasów. Odbierałem go i spotykałem się z nim tylko w ten sposób - nie politycznie, nigdy o większej polityce nie rozmawialiśmy. Ojciec Święty wiedział o Polsce i sytuacji w kraju na tyle dużo, że nie musiał tego słyszeć ode mnie. Z drugiej strony, te spotkanie były potrzebne właśnie z powodów czysto politycznych, bo inaczej pojawiłyby się komentarze typu: "papież już się poddał, Wałęsa się już nie liczy". Przyznam się szczerze, że miałem często z tego powodu kaca moralnego.

Dlaczego?

Bo myślałem, ile tak naprawdę jest ludzi, którzy bardziej ode mnie zasłużyli na takie spotkania z Ojcem Świętym. A ja zabieram mu czas i miejsce, więc miałem taki dyskomfort. Z drugiej strony byłem dumny i się cieszyłem, bo te spotkania były przyjemnością.

A które z tych licznych spotkań z Janem Pawłem II utkwiło panu najbardziej w pamięci?

Nie sposób żadnego z nich jakoś szczególnie wyróżnić. Każde było w innym czasie, warunkach i w tym łańcuchu zdarzeń tak samo ważne. Na pewno wyjątkowe było pierwsze spotkanie w styczniu 1981 r. kiedy pojechaliśmy do Rzymu z delegacją "Solidarności", dla mnie wtedy to w ogóle był pierwszy wyjazd za granicę, a więc też duże dodatkowe przeżycie. Drugie spotkanie było w Dolinie Chochołowskiej w 1983 r. - było wiadomo, że spokojnie tam nie pogadamy, bo wszędzie podsłuchy. Mimo tego specjalnie, z premedytacją powiedziałem, że stan wojenny to ostatni gwóźdź do trumny komunistów, że oni wypowiadając wojnę narodowi przegrali. Ojciec Święty był wówczas trochę zdziwiony, że mówię takie rzeczy na podsłuchu.

Te nasze wszystkie spotkania generalnie dość dziwnie wyglądały. Ja mówiłem, mówiłem i jak zauważyłem, że Ojciec Święty zaczyna się tak lekko poprawiać i ruszać w miejscu, gdzie siedział, to już wiedziałem, że muszę kończyć, albo zmienić temat. Ja starałem się zawsze Ojca Świętego rozweselić, jakoś zadowcipkować. Raz miałem jednak pecha - Ojciec Święty lubił bardzo moją żonę - i kiedyś w trakcie jednej z rozmów zagadnął ją: "jak ty z nim wytrzymujesz, przecież on jest taki trudny, taki rewolucyjny?". Ja tak tego słucham i zażartowałem: "to, co Ojcze Święty mam ją może zamienić na młodszy model?". A Ojciec Święty do mnie: "synu, co ty mówisz?" Więc tu akurat zaliczyłem wpadkę.

A kiedy ostatni raz spotkał się pan z papieżem?

Miesiąc, a może nawet krócej przed jego śmiercią. Już prawie nic mówił, kiwał tylko głową. Głos za niego zabierał któryś z biskupów, który go dobrze znał. Zjedliśmy śniadanie, Ojciec Święty był już naprawdę w złej formie.

Czy podczas tych spotkań odczuwał pan w jakiś sposób świętość Jana Pawła II, niezwykłość jego osobowości, która sprawiła, że wyniesiony zostanie na ołtarze?

Wychowałem się w domu, gdzie religia zawsze była bardzo ważna. Rodzina była wierząca i praktykująca, więc ja raczej nie potrzebowałem jakiś specjalnych znaków i bodźców.

Święci czynią cuda, a takim cudem było chyba Pana pojednanie z Aleksandrem Kwaśniewskim przy okazji pogrzebu Jana Pawła II

Nie chcę już dziś tego wywlekać i się czepiać, ale Kwaśniewski właściwie zniszczył mój program oraz dobre warunki i szanse dla Polski, inaczej byśmy weszli do Unii Europejskiej i NATO, gdybym to ja był nadal prezydentem. Dzisiaj się już nie szarpiemy, ale wtedy byłem przeciwko temu pojednaniu. Natomiast ojcowie Kościoła zwrócili się do mnie z argumentem, że Ojciec Święty na pewno by sobie tego życzył, więc nie miałem wyboru. Musiałem się zgodzić, bo mimo swojej grzeszności jestem przecież wiernym synem Kościoła.

PAP: Czy brakuje panu bardzo Jana Pawła II i jego autorytetu?

Po śmierci papieża przez godzinę się modliłem. Nie kryję, że miałem wówczas pretensje do Pana Boga: "dlaczego zabrałeś nam Ojca Świętego, kiedy jest nam tak nadal potrzebny, kiedy jednoczy się Europa?". Po jakimś czasie dostałem odpowiedź: "Chłopcze, czego jeszcze nie wiesz? Czy naprawdę nie wiesz, jak należy postępować?". To było jak olśnienie. Przecież właściwie wszystko Ojciec Święty zdążył już nam powiedzieć. Problem w tym, że my za bardzo go nie słuchamy, lekceważymy jego słowa i robimy po swojemu, a on musiałby się już tylko powtarzać. Zdałem sobie wtedy sprawę, że swoją rolę na ziemi Ojciec Święty wypełnił do końca.