Tym razem nie było nudno. Obaj kandydaci byli nieźle przygotowani. I skutecznie unikali trudnych konkretnych odpowiedzi
Zaczął Bronisław Komorowski, który wyciągnął zza stołu Jarosława Kaczyńskiego, podając mu rękę na zgodę.
Ale po chwili to Kaczyński przeszedł do kontrataku, wręczając Komorowskiemu dokument rządu Donalda Tuska „Polska 2030”, gdzie jest napisane, że jest Polska A i B, i wbrew temu, co w niedzielę mówił marszałek, podział ten się pogłębia. A potem wypomniał jeszcze Komorowskiemu jedną z jego wpadek słownych. W odpowiedzi kandydat PO starał się wykazać, że Jarosław Kaczyński i jego partia potrafią tylko snuć plany, ale nie realizować je. – Jesteście specjalistami tylko od dobrych pomysłów – mówił.
Potem atak Kaczyńskiego był jeszcze bardziej zdecydowany. Wyczytywał, w jakich prospołecznych głosowaniach budżetowych Komorowski podniósł rękę przeciw. To typowa sztuczka sztabu przygotowana na debatę. Chodziło o głosowania, w których koalicja seryjnie odrzuca opozycyjne poprawki.
Kaczyński starał się też przekonać, że Komorowski jest politykiem w pełni uzależnionym od Donalda Tuska. – Nie złożę meldunku premierowi, bo prezydent musi być niezależny i taką wizję mam i ją realizuję – bronił się Komorowski.
W wielu sprawach znów mieli niemal identyczne zdanie. Komorowski podkreślał, że jest zwolennikiem prospołecznej gospodarki, której wizję lansuje od lat PiS. A Kaczyński rzucił zdanie, że chce uwolnić energię Polaków – sztandarowe hasło Platformy od jej powstania.
Na koniec marszałek zaproponował Jarosławowi Kaczyńskiemu złożenie podpisu w egzemplarzu konstytucji z wpisanym hasłem „Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza”. Ma być on licytowany dla powodzian podczas niedzielnej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ale dla kandydatów prawdziwa licytacja w niedzielę będzie trwać przy urnach. O głosy wyborców.

Andrzej Talaga

Andrzej Talaga: W polityce zagranicznej – stabilizacja
Z punktu widzenia polskiej polityki zagranicznej nie ma dużego znaczenia, który z kandydatów wygra, różnią się bowiem ledwie detalami.
Wbrew pozorom to dobry znak. W demokracjach bowiem siły polityczne rzadko mają zasadniczo odmienny pogląd na rację stanu i stosunki z innymi państwami. Brak sporu w tej materii nie oznacza nudy, ale stabilizację i poczucie bezpieczeństwa państwa.
Obaj politycy chcą walczyć o silną pozycję w UE, Kaczyński ostrzegał jednak, że nie będzie wobec niej tak spolegliwy, jak PO. Komorowski popiera wspólną politykę zagraniczną UE, Kaczyński zaś chce walczyć o wysoki status Warszawy w Unii oraz środkowej Europie. Chętnie widziałby też nasz kraj w G20. Obaj pragną dobrych stosunków z Moskwą, prezes PiS jednak zamierza walczyć z niesymetrycznym postrzeganiem Polski i Rosji przez naszych unijnych partnerów. Obaj też będą bronić dotacji unijnych dla polskiego rolnictwa.
Najciekawszym motywem w debacie, jak i w kampanii, jest przemiana stosunku Kaczyńskiego do Rosji, na bardziej pokojowy niż w poprzedniej odsłonie. Zostało to docenione przez media zagraniczne. W prasie niemieckiej, brytyjskiej i francuskiej w ogóle podkreślano zmianę wizerunku Kaczyńskiego z wojująco-nacjonalistycznego na koncyliacyjno-europejski. To kolejny dobry znak. W razie jego zwycięstwa Polska nie stanie się celem złośliwych – jak to bywało – komentarzy o naszej zaściankowości. Kaczyńskiego-kartofla, jak niemiecka bulwarówka przedstawiała zmarłego prezydenta, zastępuje inny Kaczyński – Europejczyk.
We wczorajszej debacie kandydaci potwierdzili stanowiska wobec odwrotu z Afganistanu. Komorowski podtrzymał rok 2012, Kaczyński powiedział, że powinniśmy wyjść w ciągu jego ewentualnej kadencji, a więc pięciu lat. O ile w sprawie Rosji punkt niewątpliwie zdobył Kaczyński, o tyle w wypadku Afganistanu lekko górował Komorowski. Rozpoczął potrzebną debatę, na szali jest ludzkie życie. Pod Hindukuszem straciliśmy 19 żołnierzy, do końca 2012 roku polegnie co najmniej kilku, może kilkunastu kolejnych. Gdyby interwencja trwała do 2015 r., ofiary by szły w dziesiątki, przemoc w Afganistanie bowiem narasta.
Gdyby pokusić się o ocenę potyczek kandydatów w obu debatach, w sprawach międzynarodowych wywalczyli remis po umiarkowanie pasjonującej grze, w której przeważały długie podania i statyczne rzuty rożne.

Marcin Piasecki

Marcin Piasecki: O gospodarce kandydaci nie mieli pojęcia
To naprawdę nie miało większego sensu. W gospodarczym wątku debaty kandydaci wypowiadali się o sprawach, o których albo nie mieli większego pojęcia, albo na które nie będą mieli większego wpływu. Albo jedno i drugie.
Przykłady? Umowa gazowa z Rosją, która wbrew temu, co mówił jeden z kandydatów, w wymiarze handlowym została zaakceptowana już dawno. Kompromitacja ideologii liberalnej? Triumf społecznej gospodarki rynkowej? Ekonomiści faktycznie się spierają, ale zapominamy, że do poziomu zachodnich gospodarek społecznych nam daleko. Podobnie jak kłopotów państw nadbałtyckich wynikających z powiązania kursów walut z euro. Estonia ma deficyt budżetowy niższy niż wymóg strefy euro. Litwa odrabia straty. Nadmierny deficyt mylony z nadmiernym zadłużeniem. Świat ma dużo wyższy deficyt niż Polska? Ale czy cały? Polski rząd w stosunku do PKB wydaje więcej niż średnia europejska. Panda – prezydent jest w stanie sprawić, by Włosi nie przenosili produkcji? Ciekawe, ale nierealne i niezgodne z konstytucją.
Obaj pretendenci do najwyższego urzędu w państwie sprzedali swoje programy w ogólnikowym sosie. Usłyszeliśmy: „trzeba wspierać rozwój gospodarczy”, „trzeba rozwiązać problemy polskiej energetyki”. I Komorowskiemu, i Kaczyńskiemu zależy na tym, by polski PKB rósł, a ludziom żyło się lepiej. Ale jak to osiągnąć? Jakie ustawy będą popierali? Wiem, na kilka dni przed wyborami żaden kandydat nie powie, że konieczna jest np. podwyżka podatków. Kampanijne rozwodnienie zabiło konkrety. Z wczorajszej debaty można było zrozumieć tyle, że publiczna dyskusja kręci się wokół prywatyzacji, służby zdrowia i KRUS. Kandydatom nie starczyło odwagi do zaproponowania zmian. Przyznać, że kolejne państwa zastępują rozrzutność oszczędnościami, a życie na kredyt – reformami, a Polska o nich gada. Obaj politycy tkwią w blokach startowych. O gospodarce nie mają do powiedzenia nic ciekawego i własnego. W przypadku Komorowskiego prowadzi to do niezbyt oryginalnego wniosku, że będzie realizował program PO. Co oznacza w przypadku Kaczyńskiego? Być może mieszankę pomysłów PiS i dziedzictwa zmarłego brata. Oba rozwiązania mają wady: polityka PO to obietnice, a PiS – niejasności niebezpiecznie grawitujące w stronę kosztownych rozwiązań socjalnych. Tylko, by to wiedzieć, nie trzeba było męczyć się przez godzinę przed telewizorem.
Remis z lekkim wskazaniem na Komorowskiego.

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk: Polityka społeczna – licytacja w stylu marksistowskim
Nietykalni są m.in. emeryci, nauczyciele, rolnicy w KRUS i pacjenci. To już wiemy. Skąd wziąć pieniądze na sfinansowanie tego wszystkiego, niestety się nie dowiedzieliśmy.
Licytacja, kto da więcej i kto niczego, broń Boże, nie zabierze. Tak można opisać odpowiedzi kandydatów na pytania dotyczące polityki społecznej. – To my przywróciliśmy coroczną waloryzację emerytur – grzmi Jarosław Kaczyński. – A my podnosimy nauczycielom pensje, w tym roku o 30 proc., a w przyszłym jeszcze więcej – ripostuje Bronisław Komorowski. – Każdy, kto podnosi rękę na KRUS, nie ma pojęcia o sytuacji na polskiej wsi – mówi prezes PiS. – Pacjent nie dopłaci do leczenia ani grosza – odpowiada marszałek Sejmu.
Morze komunałów, obietnic bez pokrycia. To już znamy. Uderzający jest brak logiki i dialektyka argumentów. Z jednej strony Polska ma się rozwijać, mamy uchwalić nową ustawę o swobodzie działalności gospodarczej, wzorowaną na ustawie Wilczka z 1988 r., i dobrze, że obniżamy podatki. Z drugiej – mamy wypłacać, dopłacać, refundować. I, co w ustach Komorowskiego brzmi nieco abstrakcyjnie, a takiego określenia użył, więcej rozdawać.
Podobnie w szczegółach. Emerytury. – Musimy dalej reformować system emerytalny – mówi Komorowski. Ale od razu zastrzeżenie. Bez krzywdy dla ludzi. – To my wprowadziliśmy za naszych rządów reformę finansów publicznych i obniżyliśmy podatki – chwali się Kaczyński. Ale nie dodaje, że to jego rząd nie podjął koniecznej decyzji o wygaszeniu przywilejów emerytalnych, które rujnują budżet. Obaj nie wspominają o wydłużaniu aktywności zawodowej.
Zdrowie. Pacjent ma nie dopłacać ani złotówki, a prywatyzacja i rynek jest dla kandydatów niczym gorący kartofel. Zdają się myśleć: byle mnie nie kojarzyli z tym, że chcę prywatnych polis, współpłacenia, decentralizacji NFZ czy przekształceń szpitali. A przecież tego potrzeba służbie zdrowia.
Polityka rodzinna. Komunały o wzroście gospodarczym, mieszkaniach i powrotach z emigracji.
Nie jestem naiwny. Nie powinienem oczekiwać, że kandydaci na prezydenta powiedzą o niepopularnych, choć koniecznych reformach – notabene jest o nich dużo w raporcie Michała Boniego „Polska 2030”, który otrzymał wczoraj od Kaczyńskiego Komorowski. Jednak chciałbym wiedzieć coś o wizji zmian. Z wczorajszej debaty dowiedziałem się tyle, że wszystkim ma być dobrze i cudownie. Kto za to zapłaci? Nie wiem. Boję się, że to znów będę ja.
Remis z naganą dla obydwu.