To było kolejne, już 41. zwycięstwo Tomasza Adamka. Jest już coraz bliżej szczytu najbardziej prestiżowej kategorii w boksie zawodowym – ciężkiej. Znów więc jak refren powraca zapewnienie, że lada chwila Polak wypłynie na szerokie finansowe wody.
Jak dotąd przy planach każdej kolejnej walki Adamek pozostawał daleko od finansowej elity, gdzie gaże za walkę liczone są w milionach dolarów. W najlepszym wypadku zarabiał setki tysięcy. Wygląda jednak na to, że dzięki zwycięstwu z Chrisem Arreolą amerykański sen Adamka może się wreszcie spełnić. Nie tylko dlatego, że pokonanie boksera nr 1 w wadze ciężkiej w USA (wg HBO) otworzyło przed Polakiem szansę na walkę o prestiżowy pas w tej kategorii. Przede wszystkim chodzi o pieniądze. Popularny Góral nigdy nie ukrywał, jak ważny dla niego jest finansowy aspekt kariery.
Odkąd pięć lat temu Adamek zdecydował się na robienie kariery w USA, marzyły mu się duże pieniądze. A wiadomo, że te są tylko w wadze ciężkiej. Choć już nie tak duże jak kiedyś – 35 milionów dolarów, jakie w 1997 roku Evander Holyfield dostał za walkę z Mikiem Tysonem, mają się nijak do tego, co dziś zarabiają najwięksi mistrzowie.

W finansowej elicie

Adamek jest bokserem królewskiej kategorii dopiero od pół roku. Za swoją pierwszą walkę z Andrzejem Gołotą dostał ponoć 300 tys. dol. Kilka miesięcy temu potyczka z Jasonem Estradą, łącznie z wpływami z biletów, mogła mu przynieść dwa razy tyle. Przed wczorajszą walką pojawiały się pogłoski nawet o dwóch milionach dolarów. Zdaniem anonimowego, ale dobrze zorientowanego w bokserskim biznesie informatora „DGP”, były to szacunki mocno przesadzone. – Za każdą kolejną walkę Adamek dostaje coraz więcej – mówi Ziggy Rozalski, przyjaciel i menedżer Adamka. Ale o szczegółach milczy.

Teraz Haye albo Kliczko

Niewątpliwie Adamek odniósł sportowy sukces. Zauważono to na świecie, ale czy to automatycznie oznacza większe pieniądze za kolejną walkę? – To wcale nie musi mieć bezpośredniego przełożenia. Boks to biznes i wcale nie zawsze najwięcej zarabiają najlepsi sportowcy, ale ci zdolni ściągnąć największą publiczność przez telewizory – mówi Krzysztof Zbarski, promotor Alberta Sosnowskiego, który już 29 maja będzie walczył z Witalijem Kliczką o prestiżowy pas organizacji WBC.
W przypadku Adamka mówi się o planach walk z którymś z dwóch pozostałych mistrzów wagi ciężkiej – Władymirem Kliczką (IBF i WBO) lub Davidem Haye’em (WBA). – Sukces finansowy mógłby osiągnąć, gdyby awansował na szczyt rankingu pretendentów i mistrz musiałby się z nim zmierzyć. Wtedy jego pozycja negocjacyjna stałaby się bardzo mocna. Dogadanie warunków podziału pieniędzy z mistrzem będzie łatwiejsze, a jeśli się nie uda, walka stanie się obiektem przetargu. A wtedy pretendent dostaje 40 proc. zwycięskiej puli – tłumaczy Zbarski. Jego zdaniem w takiej puli mogłoby się znajdować nawet kilka miliona dolarów plus udziały z wpływów płatnej telewizji.
W ostatnich sezonach pretendenci do walk o pas zarabiali za walkę około miliona dolarów. Za starcia z Władymirem Kliczką o pasy WBO i IBF Eddie Chambers miał dostać 740 tys. euro, Hasim Rahman – 1,1 mln dol. Pokonany przez mistrza organizacji WBC Witalija Kliczkę Kevin Johnson miał zarobić 700 tys. euro.
Rozalski jest przekonany, że Adamek może liczyć na więcej. – Telewizja zaryzykowała, dając nam tę walkę. Ale Adamek pokonał Arreolę z klasą, zrobił widowisko i teraz jest dla HBO najlepszym bokserem wagi ciężkiej w USA. A to HBO rozdaje karty w tym biznesie. I kocha Adamka, bo on robi oglądalność – zapewnia Rozalski, którego zdaniem obecna pozycja Adamka jest teraz w Stanach taka dobra, jak kiedyś Andrzeja Gołoty.