Śledztwem w sprawie tzw. szwedzkiego wątku kradzieży napisu "Arbeit macht frei" z hitlerowskiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau zajmie się zastępca prokuratora generalnego Szwecji, Agnetha Hilding Qvarnstroem - podała w czwartek wieczorem szwedzka agencja prasowa TT. Pomagać mają jej szwedzkie służby bezpieczeństwa SAPO, co oznacza, że Szwedzi traktują priorytetowo.

W czwartek prokurator nie chciała jeszcze komentować sprawy, stwierdziła, że nie miała czasu zapoznać się z dokumentami nadesłanymi przez stronę polską. Przyznała jedynie, że na razie za wcześnie, aby stwierdzić, czy jeden lub dwóch podejrzanych zostanie zatrzymanych, jeśli Polska wyda europejski nakaz aresztowania.

- "Nie oznacza to automatycznie, że tak się stanie" - powiedziała pani Qvarnstroem, cytowana przez agencję TT.

Prokuratura poinformowała wcześniej w komunikacie, że w sprawie kradzieży napisu z Auschwitz-Birkenau polskim śledczym pomoże komórka prokuratury ds. bezpieczeństwa i zwalczania terroryzmu.

"To jeden z wydziałów zajmujący się tego typu sprawami" - powiedziała PAP Sara Myredal, rzeczniczka prokuratury, zajmującej się sprawą od wtorku po otrzymaniu dokumentów z Polski.

"Moją rolą było odebranie napisu z Polski, byłem pośrednikiem, miałem zająć się sprzedażą"

Tymczasem Szwed związany ze sprawą kradzieży napisu oświadczył w opublikowanym w czwartek wywiadzie prasowym, że nie czuje się winny. Na łamach "Expressen" stwierdził, że był tylko pośrednikiem, a przekazując informacje policji, pomógł w odnalezieniu cennego obiektu.

"Moją rolą było odebranie napisu z Polski, byłem pośrednikiem, miałem zająć się sprzedażą" - mówi w wywiadzie rozmówca, którego gazeta określa jako neonazistę, i którego danych nie ujawnia.

Według "Expressen", pieniądze z transakcji miały pomóc w przygotowaniu ataku terrorystycznego grupy neonazistów na siedziby szwedzkiego rządu i parlamentu. W pewnym momencie Szwed zrezygnował z udziału w akcji.

"Nie chciałem być w to zamieszany. Od razu skontaktowałem się z policją, przekazałem wszystkie informacje. Nie popełniłem żadnego przestępstwa, tylko dopilnowałem, aby napis wrócił na swoje miejsce" - mówi w wywiadzie.

Dziennikarka "Expressen" Annsofie Naeslund powiedziała, że rozmawiała z tym mężczyzną, ale nie może podać jego danych

Dziennikarka "Expressen" Annsofie Naeslund powiedziała PAP, że rozmawiała z tym mężczyzną, ale nie może podać jego danych. Na pytanie, czy jest nim Anders H., o którym mówią polskie media, odrzekła: "Przykro mi, nie mogę nic potwierdzić".

PAP uzyskała w czwartek w krakowskiej prokuraturze potwierdzenie, iż niektóre podawane w mediach dane osób podejrzewanych o udział w kradzieży są prawdziwe. Wiarygodne źródło zbliżone do śledztwa potwierdziło, iż wniosek o pomoc prawną dotyczy Andersa H. i Vladimira Z. (tj. ustalenia ich danych osobowych). Wniosek dotyczy także innej osoby, która nie jest z nimi spokrewniona i nie ma związku z kradzieżą, ale powinna - zdaniem polskiej prokuratury - zostać przesłuchana.

Jak dowiedziała się PAP, w kręgach prawników zachowanie Andersa H., który kontaktował się przez pośrednika z polską policją po ujawnieniu kradzieży, oceniane jest jako możliwa linia obrony, a nie chęć otrzymania nagrody. Po nagłośnieniu faktu kradzieży zleceniodawca mógł przekonać się o niepowodzeniu swojego planu i podjąć działania w celu umniejszenia swojej winy i udokumentowania chęci współpracy. Może to mieć znaczenie w ostatecznej ocenie jego roli - uważają prawnicy.



Tablica z historycznym napisem "Arbeit macht frei" znad bramy b. niemieckiego obozu została skradziona 18 grudnia nad ranem

Krakowska prokuratura odmawia jednak jakiejkolwiek informacji na temat toczącego się śledztwa.

Również polskie media określają Andersa H. mianem neonazisty. "35-letni Anders H. był do 1999 r. liderem Frontu Narodowosocjalistycznego - pisze "Gazeta Wyborcza". Potem przeżył nawrócenie. Odnotowali to autorzy izraelskiego almanachu Antisemitism World - wide 2000/1 oraz szwedzkie portale nazistowskie i antyfaszystowskie. Po 2000 r. Anders H. wygłaszał nawet antynazistowskie prelekcje w szkołach. Nawrócenie nie było szczere. To on bowiem - co potwierdza małopolska policja - zleca Marcinowi A. kradzież napisu" - podaje "Gazeta".

Tablica z historycznym napisem "Arbeit macht frei" znad bramy b. niemieckiego obozu została skradziona 18 grudnia nad ranem. Napis odnaleziono późnym wieczorem 20 grudnia we wsi Czernikowo koło Torunia. Przestępcy rozcięli go na trzy części. O udział w kradzieży podejrzanych jest pięciu Polaków. Z ustaleń prokuratury wynika, że działali na zlecenie pośrednika ze Szwecji.