Uczelnie łatwo będą mogły omijać planowany przez resort nauki zakaz pobierania niektórych opłat od studentów, który ma zacząć obowiązywać od października.
Od nowego roku akademickiego wszyscy studenci podpiszą z uczelnią umowę, w której będą określone warunki, na jakich zasadach ma się odbywać nauka. Zacznie też obowiązywać katalog opłat zakazanych, za które uczelnie nie będą mogły pobierać pieniędzy od studentów. Przewiduje to rządowa reforma szkolnictwa wyższego, która może zostać uchwalona na rozpoczynającym się jutro posiedzeniu Sejmu. Studenci nie zapłacą m.in. za rejestrację na kolejny rok studiów, egzamin poprawkowy, komisyjny, dyplomowy czy złożenie i ocenę pracy dyplomowej. W ten sposób resort nauki chce ukrócić, jego zdaniem, nieuczciwe praktyki uczelni. Pobierają np. pieniądze za egzaminy, do których studenci powinni mieć zagwarantowany bezpłatny dostęp.
Z tych planów niewiele może wyniknąć.
– Lepiej byłoby, gdyby ministerstwo wprowadziło wykaz, za co uczelnia może domagać się od studentów pieniędzy – mówi Robert Pawłowski, rzecznik praw studenta (RPS).
Wyjaśnia, że gdy zacznie obowiązywać katalog opłat zakazanych, będzie możliwość, że uczelnia nie pobierze opłaty np. za sam egzamin poprawkowy, ale wprowadzi opłatę za powtarzanie zajęć. To nie będzie zakazane i pozwoli na ominięcie rządowego katalogu.
Rząd chce go wprowadzić, bo uczelnie pobierają obecnie opłaty za to, co jego zdaniem powinno być zagwarantowane z samego faktu studiowania. Chodzi np. o egzaminy poprawkowe, komisyjne czy dyplomowe.
– W ubiegłym tygodniu wyszła na jaw sprawa Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, która chciała wprowadzić w trackie studiów dodatkowe opłaty m.in. za egzaminy dyplomowe – mówi Tomasz Lewiński, dyrektor biura prawnego Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej (PSRP).
Problemy studentów biorą się stąd, że obecne przepisy umożliwiają uczelniom wprowadzenie dodatkowych opłat w pospisywanych z nimi umowach. Ale jeśli regulamin studiów daje studentowi prawo do poprawki to uczelnia nie powinna domagać się od niego dodatkowych pieniędzy. Podobnie jest z egzaminem dyplomowym. Bez niego student nie ukończy nauki, więc jego koszt powinien być wliczony w czesne. Kontrowersyjna jest też sytuacja, w której uczelnia domaga się pieniędzy za egzamin komisyjny.
– Jeśli student chce przystąpić do egzaminu komisyjnego, to oznacza, że kwestionuje wystawioną mu ocenę. Dlatego uczelnia nie powinna traktować tego jak kolejną próbę zdawania, za którą student płaci – mówi Robert Pawłowski.
Koszt takiego egzaminu wynosi nawet 500 zł.
1,9 mln studentów kształci się na polskich uczelniach