PO ustala, ile kosztują związki zawodowe. To samo chcą zrobić pracodawcy. Postawieni pod ścianą związkowcy proponują, aby wprowadzić ogólną jawność zarobków w Polsce. Wtedy nie tylko oni będą się musieli spowiadać, dlaczego mają takie, a nie inne dochody, ale każdy z nas.
Postulat pełnej jawności w sferze płacowej przypomina brzytwę, której tonący się chwyta. Do otchłani organizacje związkowe same się rzuciły, zrywając wszelkie możliwe nitki dialogu z kimkolwiek (czytaj: z rządem, pracodawcami) i stawiając ultimatum – albo będzie tak, jak my chcemy, albo będziecie mieli strajki.
Ultimatum to pokazówka dla społeczeństwa. Patrzcie, jak walczymy o prawa pracownicze, o płacę minimalną, o niewprowadzanie elastycznego czasu pracy – wypisują na sztandarach. Aktywność i hasła mają trzy cele. Po pierwsze, obrócić w pył obiegową opinię, że działacze tak naprawdę dbają wyłącznie o własne interesy, zwłaszcza że ta opinia może zostać wzmocniona wskutek upublicznienia danych o kosztach funkcjonowania związków i w efekcie może doprowadzić do cięcia ich przywilejów. Po drugie, zatrzymać trend odwracania się Polaków od nich. Po trzecie – i to jest najważniejsze – pozwolić na przetrwanie.
Mam wątpliwości, czy związki wybrały właściwe metody. Bo nawet jeśli ekscytują nas obrazy, na których leje się krew, z przyjemnością zaglądamy do cudzych portfeli, to niechętnie uczestniczymy w protestach, a już na pewno nie chcemy się dzielić informacjami o stanie naszych finansów. Brzytwa jest bardzo ostra.