Nie ma przyszłości bez przedsiębiorczości, bezdyskusyjnie. Gospodarka to sól każdego narodu, jest fundamentem państwa. Jego siły, pozycji międzynarodowej, autorytetu. Jej rozwój to warunek sine qua non odpowiedniego rozwoju życia społecznego. I dobrze by było, żebyśmy wszyscy stale o tym pamiętali.

Sam startowałem od zera – nie od razu byłem przecież właścicielem dużej grupy medialnej. Zaczynałem od różnych, nie zawsze dobrych pomysłów. Pierwszą udaną inicjatywą było tysiąc segregatorów „Prawa Rzemieślnika” (potem „Prawa Przedsiębiorcy”), które rozwoziłem starym zaporożcem po Łomiankach. Jestem więc przedstawicielem tego pokolenia polskich kapitalistów, które w związku z transformacją ustrojową wyłoniło się nagle i niemalże z niczego. Teraz trzeba nam kolejnych pokoleń przedsiębiorców. A z tym jest kłopot. Nie jestem socjologiem, ale wiemy przecież, że milenialsi nie mają podobnych ambicji. Większość dzisiejszych 20-, 30-latków wychowywała się we względnym luksusie, może dlatego ich apetyt na przedsiębiorczość jest mniejszy. To trzeba jednak zmienić. Powinniśmy ciągle wzorować się na Amerykanach – tam wielopokoleniowe dziedzictwo przedsiębiorczości jest ciągle rozwijane, a jego przejawem jest m.in. wciąż widoczny swoisty kult Doliny Krzemowej. Musimy iść tym tropem.
To kwestia odpowiednich warunków – u nas 28 lat temu wykreowała je m.in. ustawa Wilczka – i odpowiedniej kultury, w tym także edukacji. Zachęcajmy do przedsiębiorczości na dobrych przykładach. I w taki sam sposób uczmy szacunku do niej, nawet od najmłodszych lat.
Nie jestem biegły w makroekonomii; zajmuję się po prostu swoim biznesem – ale i w tym względzie podpowiedzią jest model amerykański. Sukces przychodzi wtedy, gdy pewne dążenia, aspiracje są masowe. Dlatego powszechna edukacja ekonomiczna jest tak ważna. Uwielbiam historię, często się do niej odwołuję, uważam, że trzeba się jej uczyć. Ale przedsiębiorczości także. Im wcześniej będziemy szczepić pasję do niej, tym większa szansa, że będzie się ona rozwijać w późniejszych latach. I że zaowocuje osiągnięciami gospodarczymi, na których nam zależy.
Następne pokolenia pozbędą się też wówczas złego polskiego nawyku zawiści i braku zaufania do ludzi sukcesu. W poprzednim systemie wszyscy mieli z grubsza po równo. Po ustrojowym przełomie przyjęło się uważać, że pierwszy milion trzeba ukraść. A to nieprawda i musimy pokazywać chlubne przykłady tych, którym udało się go zarobić ciężką, uczciwą pracą. Jednocześnie pokazując, że nie tylko pieniądze są motywatorem dla przedsiębiorców. Dla mnie były nim tylko na początku, bo po prostu ich brakowało. Ale potem liczyło się już co innego, np. czerpałem ogromną satysfakcję z tego, że coraz większej liczbie osób mogę dać pracę.
Pamiętajmy też: własny biznes kosztuje ogrom stresu i pracy – przez dzień i noc. Dlatego, jak wspomniałem, musimy się nauczyć to szanować.
Kluczowi dla dynamicznego rozwoju całej gospodarki są ci przedsiębiorcy, którzy potrafią przekroczyć pewien próg. Sięgają wyżej. Oni zasługują na szczególną uwagę. Nie wszyscy decydują się na własny biznes, a spośród tych, którzy mają tę odwagę, 90 proc. zatrzymuje się na poziomie osiedlowego sklepiku. Oni też są oczywiście bardzo ważni i godni uznania, ale rozwój zawdzięczamy tym, którzy potrafią przekroczyć pewną granicę – także granicę lęku. Sam ją pokonywałem. Zainwestować, zatrudnić, zwiększyć skalę działania, zaryzykować – mimo obaw, a czasem wbrew bardzo krytycznej opinii czy kpinom innych. Zwykłem mawiać: to musi być odwaga posunięta do granic brawury. Ale przedsiębiorca, który ją ma, zasługuje na to, żeby dać mu szansę. Tylko tyle i aż tyle.
Kiedyś moja firma straciła płynność. Nie miała pieniędzy na podatek. Składaliśmy deklaracje itd., jednak przelewu nie mogliśmy zrobić. Kiedy postawiliśmy biznes na nogi, zapłaciliśmy wszystko z odsetkami. Ale zanim to się stało, byliśmy traktowani przez urzędników skarbowych jak przestępcy, choć wcześniej – przed popadnięciem w kłopoty – zawsze płaciliśmy na czas. Te przesłuchania, niekończące się kontrole, to było upokarzające i bardzo demotywujące. Na pewno nie ułatwiało nam walki z trudnościami.
Spotkałem się też z sytuacją, że w obliczu kłopotów banki odmówiły nam finansowania, żądały absurdalnych zabezpieczeń – na wszystkim. Dopiero bank spółdzielczy w Łomiankach nam zaufał, co zawsze z wdzięcznością powtarzam.
Wspominam trudne chwile, by było jasne, że prowadzenie biznesu to nie jest prosta i usłana różami droga do bogactwa. Przedsiębiorca, w tym także ten, który staje się ikoną sukcesu, nierzadko się potyka. Musi jednak umieć się podnieść, otrzepać kurz z kolan i ruszyć dalej. Musi z błędów i niepowodzeń czerpać naukę i siłę. A także umieć – jak przy mojej ulubionej wędrówce górskiej – poradzić sobie, gdy staje na krawędzi grani, o milimetry od przepaści. W związku z tym od wspomnianych władz czy banków nie oczekuję chyba zbyt wiele, jeśli jest to tylko odrobina zaufania, a nie wyłącznie matematyczne ocenianie zdolności kredytowej.
Banki muszą mieć odwagę budować relacje z firmami w oparciu o zaufanie i w takim duchu udzielać im finansowania. Bo w dynamicznym rozwoju finansowanie jest przecież bardzo ważne. Władze winny ścigać i surowo karać przestępców, ale nie nękać kontrolami i traktować jak potencjalnych podejrzanych wszystkich przedsiębiorców. Bo kontrolujących będzie wówczas więcej niż prowadzących biznes. A nie o to nam chodzi. Muszą nawet pogodzić się z pewnym marginesem nieprawidłowości, skupiając się na poważnych sprawach. Nie ma przecież świata idealnego. Przestępców trzeba złapać i osądzić, to oczywiste; ale nie można traktować każdego jak potencjalnego przestępcę. To kwestia także pewnej świadomości i postawy, której trzeba uczyć naszą administrację, naszych urzędników. Ich trzeba selekcjonować, by do urzędów trafiali odpowiedni ludzie, ale przy właściwym doborze – im także trzeba zaufać.
Zanim zostałem przedsiębiorcą, pracowałem m.in. w urzędzie skarbowym. Kiedy przedsiębiorca przynosił pieniądze, by zapłacić zaległe podatki, mogłem mu jednym podpisem umorzyć odsetki – w nagrodę, że uregulował długi wobec Skarbu Państwa. Dziś urzędnik nic nie może. A nawet jeśli może – boi się podjąć jakąkolwiek decyzję. To także powinno się zmienić, jeśli chcemy szybko iść do przodu. I oczywiście państwo musi zadbać, by takie przypadki, jak mojego znajomego Romana Kluski, czyli gnębienia uczciwego przedsiębiorcy, nie mogły się zdarzyć.
Tak, musimy stale rozniecać przedsiębiorczość, uczyć szacunku do niej. Promować dobre przykłady. Wspierać ją odpowiednimi regulacjami, ale też odpowiednimi postawami. Sądzę jednak, że nie musimy wyważać otwartych drzwi. Amerykanie na przestrzeni całej swojej historii pokazali, ile znaczy wolna przedsiębiorczość i jak się ją buduje. Nie bójmy się naśladować innych. Kopiujmy dobre rozwiązania. Jest ich naprawdę wiele.