Nawet ci, który wzywają do odsunięcia kanclerz od władzy w partii, nie mają przekonującego pomysłu, kto mógłby ją zastąpić.
Bolesne porażki chadecji w wyborach w kolejnych niemieckich landach rozbudziły spekulacje co do przyszłości Angeli Merkel. Niemiecka kanclerz jeszcze nie zadeklarowała, czy zamierza w przyszłym roku ubiegać się o czwartą kadencję. Ale choć przez prowadzoną politykę migracyjną staje się powoli obciążeniem dla własnej partii, chadecja nie ma dla niej zbyt wielu alternatyw.
W tym roku odbyły się wybory do parlamentów pięciu niemieckich landów – w marcu głosowali mieszkańcy Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynatu oraz Saksonii-Anhaltu, na początku września Meklemburgii-Pomorza Przedniego, zaś w ostatnią niedzielę – Berlina. Z tych pięciu głosowań CDU przegrała w czterech, z czego niektóre bardzo spektakularnie. W Badenii-Wirtembergii po raz pierwszy w historii nie wygrała, a poparcie dla niej spadło z 39 do 27 proc. W Meklemburgii, którą Merkel reprezentuje w Bundestagu, zdobyła zaledwie 19 proc. głosów i trzecie miejsce, a wyprzedziła ją populistyczna, antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec (AfD). Wreszcie w Berlinie uzyskała najgorszy wynik – 17,6 proc. – od czasu zjednoczenia Niemiec w 1990 r.
Te rezultaty źle wróżą chadecji przed wyborami do Bundestagu, które odbędą się jesienią przyszłego roku. Szczególnie że także w ogólnokrajowych sondażach zanotowała ona spory spadek popularności. W poprzednich wyborach uzyskała 41,5 proc. głosów, a teraz od kilku tygodni poparcie dla CDU i jej bawarskiej gałęzi CSU utrzymuje się na poziomie 30–33 proc. To wprawdzie wciąż daje chadecji bezpieczne pierwsze miejsce (socjaldemokracja może liczyć na 22–23 proc.), ale może nie wystarczyć do tego, by obecna wielka koalicja CDU/CSU z SPD miała ponad połowę mandatów. Nie mówiąc już o tym, że nie ma żadnych szans na powrót do sytuacji z lat 2009–2013, gdy chadecja mogła rządzić jedynie w bardziej naturalnej koalicji z niewielką liberalną FDP.
Przyczyną spadku poparcia dla chadecji jest polityka migracyjna Merkel, zwłaszcza decyzja z września zeszłego roku o praktycznie nieograniczonym przyjmowaniu do Niemiec imigrantów. W Niemczech złożono w 2015 r. ponad milion wniosków o azyl. Sama Merkel ma świadomość istnienia związku przyczynowo-skutkowego, a po porażce w Berlinie przyznała, że popełniono błędy. – Gdybym mogła, cofnęłabym czas wiele, wiele razy, tak abym mogła być lepiej przygotowana wraz z całym rządem i wszystkimi osobami odpowiedzialnymi do zmierzenia się z sytuacją, do której pod koniec lata 2015 r. nie byliśmy przygotowani. Nikt włącznie ze mną nie chce powtórzenia tamtej sytuacji – oświadczyła Merkel.
Ale nie wszystkim takie przyznanie się do winy wystarcza. Niemiecka kanclerz nie powiedziała bowiem, że decyzja o przyjmowaniu imigrantów była niesłuszna ani że dziś by jej nie podjęła, a jedynie o tym, że nie sprostano wyzwaniom z nią związanym. To za mało dla głównego obecnie politycznego oponenta Merkel, szefa CSU Horsta Seehofera, który zagroził nawet, że jeśli nie zostanie wprowadzony limit 200 tys. przyjmowanych uchodźców rocznie, bawarska partia wystawi w wyborach własnego kandydata na kanclerza (co w historii Republiki Federalnej jeszcze się nie zdarzyło).
Nie wiadomo jeszcze, jak by to w praktyce wyglądało; czy CSU wystartowałoby zupełnie odrębnie, czy też Seehofer chciałby zostać kandydatem całej chadecji, bo też nie wykluczał takiej możliwości. Najwięcej będzie zależeć od decyzji, jaką podejmie Merkel. Na razie mówi ona jedynie, że ogłosi ją w stosownym czasie, choć media spekulują, że raczej poprowadzi chadecję do przyszłorocznych wyborów. Mimo spadku popularności i odejścia części elektoratu do AfD niemiecka kanclerz wciąż cieszy się dużym poparciem. Według sondażu z początku września aprobata dla działań Merkel spadła do najniższego poziomu od pięciu lat, ale to wciąż jest 45 proc. (a np. w przypadku prezydenta Francji François Hollande’a wynosi ona kilkanaście procent).
Po drugie, jak pokazuje historia, w Niemczech partie rządzące zwykle osiągały słabe wyniki w wyborach landowych odbywających się w latach pomiędzy wyborami ogólnokrajowymi, co nie przeszkadzało im odbijać się w odpowiednim momencie przed tymi drugimi. Na to z pewnością liczy też Merkel – jeśli uda się opanować kryzys migracyjny, jeśli nie będzie żadnego nowego zamachu ani nie pojawią się inne nieprzewidziane okoliczności, to zgodnie z tą prawidłowością notowania chadecji za jakiś czas powinny znów iść w górę.
Argumentem na rzecz pozostania Merkel jest także to, że nie ma przekonującego kandydata na jej następcę. W Niemczech raczej nie ma tradycji wewnątrzpartyjnych puczów i lider zwykle odchodzi, gdy sam się na to decyduje. Ale nawet gdyby ci członkowie chadecji, którzy postulują odejście Merkel, chcieli ją zmusić do ustąpienia, nie mają na razie odpowiedzi na pytanie, kto ma przyjść na jej miejsce. W spekulacjach na temat potencjalnych kandydatów na lidera, gdyby Merkel jednak zrezygnowała z walki o kolejną kadencję, przewijają się wprawdzie nazwiska ministrów finansów Wolfganga Schäublego, spraw wewnętrznych Thomasa de Maiziere’a, obrony Ursuli von der Leyen i wiceministra finansów Jensa Spahna, ale żadna z tych osób nie wspomina publicznie o takich ambicjach, nie chcąc ryzykować, że zostanie to odebrane przez Merkel jako nielojalność.
Najczęściej wymieniany jest Schäuble, w przypadku którego z racji wieku kwestia ambicjonalna schodzi na dalszy plan, ale z tego samego powodu (w czasie wyborów będzie miał 75 lat) byłby to typowy lider na przeczekanie. Poza tym jest on symbolem narzucanej przez Niemcy na zadłużone kraje południa Europy polityki oszczędności, co z pewnością nie pomogłoby w relacjach Berlina z Rzymem, Atenami czy Paryżem. Ale pozostanie u władzy Merkel, co jest na razie bardziej prawdopodobnym scenariuszem, nie zmienia faktu, że prędzej czy później chadecja będzie musiała się zmierzyć z kwestią wyłonienia jej następcy.