Do niedawna zdrowiem byłej pierwszej damy zajmowali się poszukiwacze teorii spiskowych, teraz jest to kluczowy wątek kampanii. Zasłabnięcie Hillary Clinton podczas uroczystości z okazji rocznicy ataków terrorystycznych z 11 września 2001 r. powoduje, że jej stan zdrowia stał się nagle kluczową sprawą w kampanii wyborczej. A mętne wyjaśnienia sztabu byłej pierwszej damy osłabiają jej wiarygodność.
Pogłoski na temat złego stanu zdrowia Clinton krążą mniej więcej od początku lata – zaczęli je rozsiewać prawicowi poszukiwacze teorii spiskowych, a później temat został podchwycony przez sztab Donalda Trumpa. Ale dopóki nie było na to żadnych konkretnych dowodów, sprawę traktowano jako element czarnego PR-u. Teraz jednak okazuje się, że coś jest na rzeczy.
W niedzielę Clinton po zaledwie półtorej godziny opuściła ceremonię ku czci zabitych w atakach z 11 września, a w drodze do samochodu zaczęła się osuwać na ziemię i trzeba było pomóc jej wsiąść. Po trwającym godzinę i 45 minut odpoczynku w domu córki wyszła do dziennikarzy i zapewniła, że czuje się świetnie, ale było to niezbyt przekonujące. Podobnie jak zapewnienia jej lekarki. – Sekretarz Clinton miała kaszel spowodowany alergią. W piątek podczas badania przedłużającego się kaszlu zostało u niej zdiagnozowane zapalenie płuc. Dostała antybiotyki i zaleciłam jej odpoczynek i zmodyfikowanie planów. Natomiast podczas porannej uroczystości była przegrzana i odwodniona – oświadczyła Lisa Bardack. Ale jako że temperatura nie była upalna, to ostatnie zdanie nie brzmi zbyt wiarygodnie. Wczoraj Clinton odwołała wyjazd do Kalifornii, gdzie miała kontynuować kampanię.
Kandydatka, która za półtora miesiąca skończy 69 lat, przedstawiła bardzo zdawkowe informacje na temat stanu zdrowia (choć Donald Trump ujawnił jeszcze mniej), ale z różnych innych źródeł wiadomo, że w 1998 r. miała usuwany skrzep krwi w nodze, w 2009 r. – drugi, zaś w 2012 r. w mózgu, który zresztą był poprzedzony wstrząśnieniem mózgu. Dodatkowo w 2009 r. wskutek upadku miała pękniętą kość w łokciu. Według przedstawionej latem zeszłego roku diagnozy doktor Bardack skrzepy zostały całkowicie usunięte, a Clinton jest w wyśmienitej kondycji fizycznej, by pełnić obowiązki prezydenta. Ale niedzielne zdarzenie pokazało, że najwyraźniej tak nie jest. Trump, który zresztą jest o 16 miesięcy starszy od Clinton, już przed miesiącem przekonywał, że była sekretarz stanu nie ma ani mentalnej, ani fizycznej siły, by stawić czoła przeciwnikom USA.
Dla Clinton sprawa jest potrójnie trudna. Po pierwsze dlatego, że będzie musiała zwolnić tempo kampanii i to akurat w momencie, kiedy jej przewaga nad kandydatem republikanów zaczęła znów maleć. Po drugie z tego powodu, że domysły na temat jej stanu zdrowia staną się teraz głównym wątkiem w kampanii, a perspektywa, że nowo wybrana prezydent mogłaby nie być w stanie sprawować władzy przez całą kadencję, z pewnością odstręczy część niezdecydowanych wyborców. (Donald Trump, który do tej pory bezpardonowo wykorzystywał każde głośne medialnie zdarzenie na potrzeby własnej kampanii, w niedzielę w ogóle nie odniósł się do zasłabnięcia Clinton, a wczoraj ograniczył się do życzenia jej powrotu do zdrowia, ale na pewno za parę dni zacznie tę sprawę eksploatować). Po trzecie wreszcie – mało przejrzyste wyjaśnienia w sprawie stanu zdrowia pogłębią wrażenie, że jest ona osobą nieszczerą i niewiarygodną, które większość Amerykanów już podziela w efekcie sprawy używania prywatnego serwera do wysyłania poufnych, państwowych e-maili.
Pojawiły się już nawet rozważania, co by było, gdyby okazało się, że Clinton nie jest w stanie dokończyć kampanii lub się z niej wycofa. Według źródeł w Partii Demokratycznej, które cytował wczoraj jeden z amerykańskich dziennikarzy, jej liderzy rozważają nadzwyczajne spotkanie na wypadek, gdyby trzeba było ją zastąpić. Zgodnie z partyjnymi regułami Clinton pozostaje kandydatem, o ile sama nie zrezygnuje, bo otrzymanej już nominacji nie można odebrać. Gdyby jednak zrezygnowała, wtedy liderzy partii będą wybierać nowego kandydata spośród kogo tylko chcą – nie będzie specjalnych preferencji ani dla Berniego Sandersa, który przegrał z Clinton walkę o partyjną nominację, ani dla Tima Kaine’a, którego ona wybrała jako kandydata na wiceprezydenta. (Ponoć jednym z głównych kryteriów nie było to, by w czasie wyborów przyciągnął jak najwięcej głosów, lecz to, by w razie czego nadawał się do przejęcia obowiązków głowy państwa, co może wskazywać, że stan zdrowia Clinton jest gorszy, niż się uważa.) I Sanders, i Kaine jednak z pewnością będą poważnie rozważani, podobnie jak Joe Biden, obecny wiceprezydent u boku Baracka Obamy, który z powodów osobistych nie zdecydował się na włączenie się do walki o Biały Dom.