Po ośmiu latach prezydentury Baracka Obamy stosunki rasowe w Ameryce są najgorsze od prawie ćwierćwiecza. Gdy w styczniu 2009 r. Obama jako pierwszy czarnoskóry obejmował urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, wydawało się, że znika ostateczna bariera niemożności dla Afroamerykanów, a Ameryka wreszcie staje się społeczeństwem wolnym od uprzedzeń rasowych.
To jednak nie nastąpiło – na kilka miesięcy przed odejściem prezydenta z Białego Domu stosunki rasowe w USA są najgorsze od co najmniej ćwierćwiecza i stały się głównym tematem kampanii wyborczej, niczym w roku 1964.
Najnowszym przyczynkiem do dyskusji na temat relacji międzyrasowych jest zachowanie Colina Kaepernicka, zawodnika futbolu amerykańskiego, który demonstracyjnie siedział podczas odgrywania hymnu narodowego przed meczem, protestując w ten sposób przeciw krzywdom doznawanym przez Afroamerykanów.
Kaepernick, którego śladem poszło później jeszcze kilkoro sportowców, spotkał się z potężną krytyką, choć wśród broniących go jest np. Obama. Amerykański prezydent powiedział, że wyraził on konstytucyjne prawo do wolności przekonań, a poza tym zwraca uwagę na istotny problem. Z kolei republikański kandydat na prezydenta Donald Trump stwierdził, że może Kaepernick powinien poszukać sobie kraju, który będzie mu bardziej odpowiadał.
Pomijając sprawę tego, czy była to stosowna forma protestu, czy też nie, problem faktycznie istnieje. Według przeprowadzonego latem sondażu „The Washington Post” i stacji ABC News 63 proc. Amerykanów uważa, że stosunki rasowe w USA są złe – to najwyższy odsetek od 1992 r., gdy w Los Angeles miały miejsce potężne kilkudniowe zamieszki po uniewinnieniu policjantów od odpowiedzialności za śmierć czarnoskórego Rodneya Kinga. Zwraca uwagę zwłaszcza pogorszenie się oceny relacji w czasie prezydentury Obamy. Według sierpniowego sondażu Gallupa 61 proc. Amerykanów jest zdania, że rasizm w stosunku do czarnych jest w USA szeroko rozpowszechniony, podczas gdy w 2009 r., gdy Obama zaczynał pierwszą kadencję, tego zdania było 51 proc. pytanych. Co więcej, nie tylko biali uważają, że prezydentura Obamy pogorszyła stosunki rasowe, ale również czarni. W 2009 r. 39 proc. białych wyrażało opinię, że jego wybór przyczyni się do poprawy sytuacji, a 23 proc. – że do pogorszenia, czyli różnica netto była +16 punktów. W 2016 r. te liczby wynoszą odpowiednio 23 i 51 proc., co oznacza różnicę -28 proc. Ale wśród czarnych różnica netto spadła z +33 punktów w 2009 r. do -2 obecnie.
Takie opinie nie biorą się z niczego. Z jednej strony przyczyniają się do tego powtarzające się incydenty, w których Afroamerykanie giną zastrzeleni przez policjantów (zwykle białych i zwykle nietrafiających z tego powodu do więzienia), z drugiej – takie zdarzenia jak lipcowa masakra w Dallas, gdzie czarnoskóry były rezerwista zastrzelił pięciu białych policjantów. Do tego dochodzi działalność organizacji Black Lives Matter, która powstała w 2013 r. w proteście przeciw brutalności policji wobec czarnych (w liczbach bezwzględnych z rąk policji ginie więcej białych, lecz biorąc pod uwagę populację tych grup, czarni giną 2,5 razy częściej), ale przez białych jest traktowana z coraz większą podejrzliwością.
Obrońcy prezydenta Obamy przekonują, że trudno wyplenić głęboko zakorzeniony od dekad rasizm w ciągu ośmiu lat. Ale Stany Zjednoczone były już blisko stania się społeczeństwem „bezrasowym” – i paradoksalnie było to za prezydentury George’a W. Busha, który zdobył największy w historii odsetek głosów z mniejszości etnicznych ze wszystkich kandydatów Partii Republikańskiej, będącej tradycyjnie ugrupowaniem białego establishmentu. Tę tworzącą się harmonię przerwał kryzys gospodarczy, którego skutkami były m.in. zubożenie zarówno białej, jak i czarnej klasy pracującej oraz wzrost przestępczości. Ubodzy biali zaczęli postrzegać czarnych jako zagrożenie, bo trzeba pamiętać, że odsetek białych nielatynoskiego pochodzenia systematycznie spada (obecnie wynosi już tylko 63 proc.). Z kolei czarni byli coraz bardziej rozczarowani prezydenturą Obamy, która niewiele poprawiła ich sytuację (zarówno w kwestiach ekonomicznych, jak i osądzania brutalności policji). A kolejne incydenty napędzały wzajemną niechęć. Trudno oczywiście za wszystko obwiniać Obamę, bo kryzys został przez niego odziedziczony. Ale fakt, że po jego dwóch kadencjach Ameryka jest znacznie dalej od rasowej harmonii, a ten temat w ogóle się pojawia w kampanii wyborczej – i to z taką intensywnością jak w czasach, gdy trwała walka o zniesienie segregacji – kładzie się cieniem także na jego prezydenturze.