Ukraińscy i białoruscy analitycy obawiają się, że w warunkach kampanii wyborczej Moskwa może wzmóc naciski na sąsiadów.
18 września w Rosji odbędą się wybory parlamentarne. Poprzednie takie głosowanie, w 2011 r., doprowadziło do masowych protestów ludzi podejrzewających władze o manipulacje wyborcze. Tym razem także sondaże mówią o malejącym poparciu kremlowskiej Jednej Rosji. Budowaniu sondażowej popularności władz sprzyjają nastroje nacjonalistyczne, wyraźnie widoczne zwłaszcza po aneksji Krymu. Dlatego sąsiedzi Rosji obawiają się przedwyborczych prowokacji, które pozwoliłyby Władimirowi Putinowi przypomnieć Rosjanom, dlaczego powinni go uważać za ojca narodu.
Według najnowszego sondażu instytutu WCIOM na Jedną Rosję (JeR) zamierza głosować 43,4 proc. Rosjan. To wciąż wynik dający bezpieczne pierwsze miejsce przed używającą imperialnej retoryki Liberalno-Demokratyczną Partią Rosji Władimira Żyrinowskiego (LDPR, 10,8 proc.) oraz Komunistyczną Partią Federacji Rosyjskiej Giennadija Ziuganowa (8,4 proc.). Ale zarazem najgorszy rezultat dokładnie od lutego 2014 r. Innymi słowy, wskaźniki JeR spadły do poziomu sprzed euforii wywołanej aneksją Krymu, która wywindowała popularność partii powyżej 60 proc., a Putina osobiście – powyżej 80 proc.
Oficjalnie przedstawiciele partii bagatelizują sondażowe spadki. – Wskaźniki stale się wahają. Nie możemy się uzależniać od cyfr. Zamiast tego musimy w dalszym ciągu pracować z ludźmi w regionach – mówiła serwisowi RBK Olga Batalina z Jednej Rosji. Jeśli jednak wziąć pod uwagę, że najszybciej rośnie poparcie LDPR, której jedno z haseł wyborczych apeluje, by „Przywrócić granice ZSRR”, a inne wzywa: „Wstawaj, wielka Rosjo”, nie da się wykluczyć, że Kreml może spróbować sięgnąć po sprawdzone już metody skupiania elektoratu wokół władz.
Powody do niepokoju ma zwłaszcza Kijów. Po eskalacji napięcia na Krymie, oczy analityków wojskowości są zwrócone obecnie na Zagłębie Donieckie. Po obu stronach linii demarkacyjnej słychać skargi, że druga strona coraz rzadziej przestrzega porozumienia mińskiego. Rośnie liczba ostrzałów – prowadzonych również za pomocą ciężkiej artylerii – oraz zabitych i rannych żołnierzy. – Obecnie przebywam w Marjince, która jest codziennie ostrzeliwana. Sprawdzamy informację, że rano zastosowano przeciwko nam systemy rakietowe Grad – mówił wczoraj dowódca tzw. operacji antyterrorystycznej na Donbasie gen. Rusłan Chomczak.
Tymczasem Rosjanie sprawdzają właśnie gotowość urzędów centralnych do pracy w stanie wojny. Testy trwają m.in. w ministerstwach finansów i łączności oraz w banku centralnym. – To rytunowa praktyka. Takie sprawdziany należą do zadań resortu obrony – uspokajał rzecznik Putina Dmitrij Pieskow. Jednocześnie jednak siły zbrojne okręgów wojskowych graniczących z państwami Europy, Kaukazu i Kazachstanem już w ostatni czwartek zostały podniesione w stan gotowości bojowej, który ma potrwać do jutra. Później zaś rozpoczną się ćwiczenia wojskowe Kawkaz-2016. Po identycznych ćwiczeniach przed ośmioma laty żołnierze – zamiast wrócić do koszar – ruszyli na Gruzję. Tym razem w manewrach wezmą udział także żołnierze stacjonujący na Krymie.
– Mamy operacyjną informację, że Rosjanie nie planują pełnowymiarowych operacji. Ale prowokacje będą. Będą etapami podgrzewać nastroje, by potem je łagodzić. Cel? Manipulować tak, by zmuszać naszych zachodnich partnerów, żeby ci naciskali na Poroszenkę i parlament, aby przyjęto ustawy dotyczące obwodów donieckiego i ługańskiego (faktycznie legalizujące separatystyczne władze niekontrolowanych przez siły rządów obszarów obu obwodów – red.) – mówił niedawno gen. Mykoła Małomuż, były dyrektor Służby Wywiadu Zewnętrznego Ukrainy. Rosjanie równolegle starają się o zniesienie sankcji nałożonych przez państwa zachodnie po zajęciu Krymu i skatalizowaniu wojny na Zagłębiu Donieckim.
O swoje losy martwi się jednak nie tylko Ukraina. Na Białorusi jeszcze kilkanaście miesięcy temu ostrzeganie przed agresywnymi działaniami Rosji było domeną prawicowej i liberalnej opozycji. Teraz podobne treści pojawiają się także w analizach ośrodków bliższych władzom. Zmiana nastrojów rozpoczęła się już po aneksji Krymu. Ministrem obrony został człowiek specjalizujący się w operacjach specjalnych, Mińsk zachowywał wobec Ukrainy życzliwą neutralność, a w białoruskich zakładach remontowych naprawiano uszkodzone podczas wojny ukraińskie śmigłowce. I to niezależnie od tego, że białoruska armia jest w znacznym stopniu zintegrowana z armią rosyjską.
Białoruś warto obserwować także dlatego, że 11 września, na tydzień przed głosowaniem w Rosji, również tam odbędą się wybory parlamentarne. I choć właściwie już dziś znamy nazwiska nowych deputowanych – mało kto wierzy, że prezydent Aleksandr Łukaszenka wpuści do parlamentu przedstawicieli opozycji – polityczne wzmożenie przedwyborcze daje szansę na zorganizowanie prowokacji, która mogłaby znów podgrzać do czerwoności wieczorne wydania rosyjskich programów publicystycznych. „Działania strony rosyjskiej mogą zakładać pełne spektrum środków od bezpośredniej agresji wojskowej i nacisków dyplomatycznych, po podkup urzędników i inspirowanie zamieszek. Białoruś miałaby się przekształcić z suwerennego państwa w szarą strefę, za pomocą której Rosja będzie zarządzać dynamiką konfliktu w regionie” – piszą Juryj Caryk i Arsień Siwicki z Centrum Badań Strategicznych i Politycznych w Mińsku.