OPINIA
Przywódcy czołowych państw świata, a za nimi przedstawiciele mediów, nazwali wydarzenia w Turcji zamachem stanu. I – o zgrozo – zrobili z Recepa Tayyipa Erdogana obrońcę demokracji. Najwyraźniej demokracja ma wiele form. A przecież jeszcze niedawno krytykowano rząd turecki m.in. za represje w stosunku do wolnych mediów. Od czasu objęcia rządów przez ekipę Erdogana dotychczas nowoczesna, świecka Turcja podlega coraz większej islamizacji. Trudno dziś przewidzieć, jak daleko władze posuną się w tych zapędach. Ale źle to wróży demokracji. Chyba że Zachód dla swojej wygody nazwie ten proces np. demokracją islamską. Ale czym się to będzie różnić od tego, co było wcześniej w Iraku czy Libii?
Kemal Atatürk zbudował współczesną Turcję, opierając się na konflikcie z przeciwnikami oraz na armii. W tamtych warunkach nie można było działać inaczej. Armia w wydaniu tureckim była czynnikiem państwotwórczym w wielkim kontraście do wcześniejszego, zdegenerowanego, upadającego państwa otomańskiego. W ten sposób Atatürk zbudował państwo, z którym od 1922 r. wszyscy się liczą. Zasłużył sobie na wieczną pamięć, podobnie jak nasz marszałek Józef Piłsudski. Łączy ich wiele podobieństw. Odbudowali swoje ojczyzny, konsekwentnie unikali łączenia polityki z religią, ukształtowali tożsamość narodową.
Nie chcę wchodzić głębiej w implikacje historyczne, ale żeby zrozumieć, czego dokonuje Erdogan, warto się pochylić nad współczesnymi dziejami Turcji, a zwłaszcza nad jej konstytucją z 1982 r. Laicka ustawa zasadnicza de facto czyni z wojska strażnika świeckości państwa. Dlatego od czasu objęcia rządów przez Erdogana wokół sił zbrojnych buduje się legendy o dążeniu do dyktatury wojskowej, o spiskach, korupcji, krytyce polityki zagranicznej Erdogana wobec Rosji oraz Syrii itd. W oczach narodu tureckiego deprecjonuje się armię w każdym możliwym obszarze.
Erdogan wypowiedział armii wojnę. Dwie czystki przeprowadzone w ciągu ostatnich pięciu lat objęły swoim zasięgiem wszystkich dowódców i oficerów sztabów wyższych, którzy – wierni zasadom Młodoturków (nazwa pokolenia wyznawców Atatürka) – stanowili zagrożenie dla planów islamizacji Turcji. Za to właśnie trafiali do więzień na dożywotnie wyroki, a co twardsi zaginęli bez śladu. Byli to oficerowie wszechstronnie wykształceni w zachodnich akademiach, będący gwarantem stabilności Turcji i jej silnej pozycji w NATO. Po wcześniejszych czystkach na wysokich stanowiskach w siłach zbrojnych nie ma już generałów i pułkowników niecieszących się błogosławieństwem ludzi Erdogana. Wojskowi mogą liczyć na karierę pod warunkiem wyparcia się apolityczności i zadeklarowania wierności nowym ideom opartym na zasadach Koranu.
Pełną diagnozę trzeba pozostawić rzetelnym analitykom; ja tymczasem skupię się na ocenie wojskowych aspektów samego zamachu stanu. Pucz – udany czy nie – zawsze wynika z potrzeby zmian w państwie, z powszechnego niezadowolenia społecznego, złego stanu gospodarki, deprawacji rządzących itd. Czy można te przesłanki dostrzec w Turcji? Moim zdaniem nie. Co więc leży u źródeł rzekomego puczu? Erdogan wprowadził wiele budzących niezadowolenie wśród Turków zmian, które generalnie służą budowie państwa religijnego we wszystkich obszarach jego funkcjonowania. Wdrażane reformy, dalekie od demokratycznych w naszym rozumieniu tego słowa, wzbudziły niepokój części społeczeństwa. Manifestacje brutalnie tłumiono, ale Erdogan zrozumiał, że powoli traci mandat do dalszej samowoli. Że trudno będzie osiągnąć więcej.
Zamach stanu dał mu mandat do kolejnej czystki w armii – i nie tylko w armii. Może rozprawić się ze wszystkimi instytucjami stanowiącymi o demokratycznym charakterze Turcji. Zadba przy tym o pozory demokracji. To już się dzieje. Pucz miał bardzo ograniczony zasięg, a jego okoliczności wyglądają bardzo dziwnie. Nie miał typowych znamion zamachu wszechstronnie zorganizowanego pod względem politycznym, społecznym i wojskowym. Wzięła w nim udział tylko niewielka liczba wojskowych i zaledwie kilka jednostek, absolutnie do tego nieprzygotowanych. Być może prowokacyjnie wmanewrowano w to nieliczną grupę wojskowych wiernych ideałom Atatürka. To oni są pierwszymi ofiarami represji. Czy to byli samobójcy?
Erdogan miał świadomość, że młodzi oficerowie są wychowani na ideałach Atatürka. Że w przyszłości ich postawa może być przeszkodą dla jego dyktatorskich zapędów. Znał nastroje w armii, które są takie same jak w postępowej części tureckiego społeczeństwa, szczególnie wśród ludzi wykształconych. Zdecydował się zatem na rozwiązanie problemu. Trudno ocenić, czy rzekomy pucz był prowokacją, czy szalonym zrywem kilkunastu oficerów. Zamach trwał dwie, trzy godziny, a szybka nocna reakcja lojalnych wobec rządu sił bezpieczeństwa świadczy, że były one na to przygotowane. Prawdy z pewnością się nie dowiemy. Rzekomi zdrajcy tajemnicę zabiorą ze sobą do grobu.
Turecka armia liczy 800 tys. żołnierzy i jest dziesiątą armią świata, a drugą w NATO. Nowocześnie wyposażona dzięki dynamicznemu, rewolucyjnemu wręcz rozwojowi tureckiego przemysłu zbrojeniowego na przestrzeni ostatnich 30 lat. Przemysł ten rozwijał się dzięki decyzjom obecnych wrogów Erdogana. Ale to nie wszystko, co stanowi o sile armii. Polityczno-religijna polityka kadrowa wyeliminowała z szeregów wojska dobrze przygotowanych, doświadczonych dowódców. Nie wymaga się już wiedzy, ale bezwzględnego posłuszeństwa. Przekłada się to na poziom wyszkolenia sztabów i wojsk i obniża ich potencjał bojowy. Armia jest liczna i dobrze wyposażona, ale źle dowodzona i średnio wyszkolona. Nie przeceniajmy jej obecnej siły. A za kilka lat sytuacja się zmieni, bo jej szeregi zasilą wojujący islamiści, zaś nowa Turcja stanie się liderem wśród państw islamskich. ©?