Erdoganowi nie udało się wprowadzić ustroju prezydenckiego poprzez zmianę konstytucji, więc przejmuje kompetencje szefa rządu. Niezależnie od tego, kto zostanie w niedzielę nowym premierem Turcji, jego rola sprowadzać się będzie do wykonywania poleceń prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana. A to źle wróży zarówno gospodarce, jak i umowie, którą Unia Europejska zawarła z Ankarą w sprawie odsyłania uchodźców.
Nowy szef rządu – a zarazem przywódca rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) – zostanie wyłoniony na nadzwyczajnym kongresie tego ugrupowania, który zwołano po tym, jak na początku maja rezygnację z obu funkcji ogłosił Ahmet Davutoglu. Nie powiedział tego wprost, ale jasno dał do zrozumienia, że dymisję składa wskutek konfliktu z Erdoganem, który rozszerzając swoje kompetencje, coraz mocniej ingerował w politykę rządu.
Wśród kandydatów na jego następcę najczęściej pojawiały się nazwiska obecnego ministra transportu Binalego Yildirima, ministra energetyki, a prywatnie zięcia Erdogana, Berata Albayraka oraz ministra sprawiedliwości Bekira Bozdaga. Jednak uczestnicy kongresu nie będą wybierać spośród pretendentów, lecz mają zatwierdzić kandydata, który uzyskał największe poparcie parlamentarzystów AKP i którego następnie wskaże prezydent. Według nieoficjalnych informacji będzie nim 60-letni Yildirim. Zna się on z Erdoganem od ponad 20 lat, gdy był szefem miejskich promów w Stambule, zaś obecny prezydent – burmistrzem miasta.
To, czy premierem zostanie on, czy ktoś inny, nie ma większego znaczenia, bo nikt nawet nie ukrywa, że rola szefa rządu ma być sprowadzona do wykonawcy poleceń Erdogana, a im mniej charyzmy i ambicji będzie wykazywał, tym lepiej. – To wstyd widzieć członków partii rządzącej czy rządu konkurujących ze sobą o to, kto będzie najmniej skłonny wykazywać się polityczną inicjatywą i będzie się najlepiej nadawał na marionetkowego premiera – skomentował lider opozycyjnej Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) Kemal Kiliçdaroglu.
Właśnie zbyt duża niezależność zgubiła Davutoglu, który na czele rządu i partii stał zaledwie 20 miesięcy. – Koncepcja lidera i absolutnego posłuszeństwa liderowi jest zakorzeniona w naszej wierze i naszej tradycji państwowej. Lider może popełniać błędy, ale mimo to polecenia, które podejmuje, muszą być wypełniane – napisał na łamach jednej z prorządowych gazet burmistrz Ankary Melih Gökçek. I nie jest to wcale odosobniona opinia.
Erdogan, który przez 11 lat był premierem Turcji, obejmując w 2014 r. urząd prezydenta, liczył na to, że przeforsuje zmianę konstytucji i wprowadzi w kraju system prezydencki. Jednak w zeszłorocznych wyborach AKP nie zdobyła wystarczającej większości, więc turecki prezydent zaczął wchodzić w kompetencje premiera. Zmiana szefa rządu na kogoś bardziej mu uległego jest elementem dalszego przesuwania władzy w kierunku pałacu prezydenckiego, choć Erdogan nie zrezygnował jeszcze z tego, by umocować to w konstytucji. Jego zdaniem obecny ustrój powoduje pewną kompetencyjną schizofrenię. – Jestem naczelnym dowódcą, ale armia podlega rządowi. Jestem głową państwa, ale MIT (służby specjalne – red.) odpowiadają przed rządem – wyjaśnia.
Jednak krytycy Erdogana, a takich jest w Turcji sporo, uważają, że to kolejny przejaw jego autorytarnych ambicji, a Ankara, zamiast zbliżać się do standardów europejskich, idzie w kierunku postsowieckich państw Azji Centralnej. Na dodatek podporządkowanie sobie przez niego stanowiska premiera może mieć poważne konsekwencje zarówno gospodarcze, jak i międzynarodowe. Jeśli chodzi o te pierwsze, wystarczy powiedzieć, że w dniu, w którym Davutoglu zapowiedział rezygnację, turecka lira osłabła z poziomu 2,80 do 2,97 za dolara, zaś w ciągu tygodnia główny indeks giełdy w Stambule stracił na wartości 8 pkt proc. Davutoglu i jego zastępca ds. ekonomicznych Mehmet Şimşek kładli nacisk na dyscyplinę budżetową i reformy strukturalne, chcąc w ten sposób odzyskać zaufanie rynków.
Erdogan i jego otoczenie, wbrew powszechnie uznawanym teoriom ekonomicznym, uważają np., że obniżenie stóp procentowych zmniejsza inflację. Istnieją zatem spore obawy, że nowy rząd zacznie prowadzić nieracjonalną politykę gospodarczą. Na dodatek wzrost gospodarczy w ostatnim kwartale 2015 r. wyniósł 5,7 proc., co było najlepszym wynikiem od 2011 r. i może dać rządzącym złudne poczucie, że żadne reformy nie są potrzebne. Nawet jeśli Şimşek, którego przyszłość jest niepewna, pozostałby w rządzie, jest bardzo wątpliwe, czy zdołałby przeforsować swoje stanowisko.
Drugą ofiarą zmiany może być zawarta w marcu umowa między Brukselą a Ankarą w sprawie odsyłania uchodźców nielegalnie przedostających się przez Turcję do Unii. Porozumienie negocjował Davutoglu, i to on się zobowiązał do przeprowadzenia pewnych reform. Ale jego treść od początku krytykował Erdogan, który już nazajutrz po tym, jak premier zapowiedział rezygnację, oświadczył, że jeśli Bruksela będzie naciskać na Turcję, to ich drogi się rozejdą.
W lepszej wersji oznacza to, że Erdogan – wiedząc, że to on rozdaje karty – zamierza uzyskać od Unii lepsze warunki, w gorszej – że chce całkowicie zerwać umowę. Od czasu wejścia w życie porozumienia liczba nielegalnych imigrantów próbujących dotrzeć przez morze do Grecji spadła o ok. 90 proc. Nawet krótka przerwa w jej obowiązywaniu może spowodować, że kryzys migracyjny powróci z nową siłą. To, czy tak się stanie, czy nie, nie będzie zależeć od Binalego Yildirima – nawet jeśli z czasem wybije się on na niezależność, co na razie jest mało prawdopodobne, to teraz decydować będzie o tym tylko Erdogan.