Kurdowie z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) przyznali się w piątek do przeprowadzenia dzień wcześniej zamachu bombowego obok dworca autobusowego w Diyarbakir na południowym wschodzie Turcji; zginęło siedmiu policjantów a rannych zostało 27 osób.

Atak nastąpił w przeddzień wizyty premiera Turcji Ahmeta Davutoglu w zamieszkanym głównie przez Kurdów mieście. Był to jeden z największych zamachów z użyciem samochodów pułapek od miesięcy. Komunikat o przyznaniu się do zamachu zamieszczono na stronie internetowej PKK.

Od grudnia 2015 roku w niektórych dzielnicach Diyarbakir dochodzi do walk między tureckimi siłami bezpieczeństwa a młodymi zwolennikami PKK. Jedną z części miasta najbardziej dotkniętych przemocą jest historyczna dzielnica Sur, otoczona przez mury wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

W piątek tureckie lotnictwo zaatakowało pozycje PKK w północnym Iraku - głosi turecki komunikat wojskowy. Zniszczono składy amunicji i schronienia bojowników, uważanych przez Turcję za członków terrorystycznej organizacji. W nalotach wzięło udział osiem myśliwców F-4 oraz cztery myśliwce F-16.

Turcja regularnie atakuje obozy PKK w górzystym regionie północnego Iraku od zerwania rozejmu między siłami kurdyjskimi a tureckimi w lipcu 2015 roku. Według rządu od tego czasu zabito tysiące bojowników PKK. Zginęło też ponad 350 członków tureckich sił bezpieczeństwa.

PKK jest uznawana za organizację terrorystyczną przez Turcję, UE i USA. Bojownicy organizacji chwycili za broń w 1984 roku i szacuje się, że od tego czasu w konflikcie kurdyjsko-tureckim zginęło ok. 40 tys. osób, głównie rebelianci.

W wywiadzie udzielonym dwa tygodnie temu brytyjskiemu dziennikowi "Times" jeden z głównych dowódców PKK Cemil Bayik potwierdził radykalizację tej organizacji i zapowiedział, że walki będą toczyły się "wszędzie".