Przyszłość zależy od rozmów pokojowych w Genewie między przedstawicielami Baszara al-Asada z opozycją.
Władimir Putin wydał rozkaz powrotu lotników do Rosji równie niespodziewanie, jak we wrześniu nakazał im wylot do Syrii. Kreml nie musi już jednak dłużej łożyć na utrzymanie syryjskiego kontyngentu, bowiem Rosjanie osiągnęli na Bliskim Wschodzie prawdopodobnie wszystko, co sobie założyli. Dzięki interwencji zajęli pozycję kluczowego rozgrywającego w Syrii – w końcu do zawieszenia broni, obowiązującego od 27 lutego, doszło tylko dzięki temu, że Waszyngton dogadał się z Moskwą. Dzięki nalotom Kreml nie tylko pomógł utrzymać się przy władzy swojemu sojusznikowi Baszarowi al-Asadowi, ale też zapewnił mu miejsce w powojennym ładzie politycznym.
Rosjanie nie wycofują jednak wszystkich swoich sił. Przewodniczący Komitetu Rady Federacji do spraw obronności i bezpieczeństwa Wiktor Ozerow zapowiedział, że na miejscu pozostanie ok. 800 żołnierzy. Ich zadaniem będzie ochrona bazy morskiej w Tartusie i bazy lotniczej w Hmeimim. Na miejscu prawdopodobnie pozostanie też kilka samolotów, aby Rosjanie mogli kontynuować naloty – co zresztą zostało już zapowiedziane przez Kreml. Cała infrastruktura z pewnością będzie utrzymywana w stanie, który pozwoli na szybkie zwiększenie kontyngentu.
Ze strategicznego punktu widzenia ważniejsze jednak jest to, że na miejscu pozostanie bateria najnowocześniejszego systemu obrony przeciwlotniczej S-400, co zapowiedział szef administracji prezydenta Rosji Siergiej Iwanow. W praktyce oznacza to, że Rosjanie rozłożyli nad północną i zachodnią Syrią parasol ochronny, na naruszenie którego nikt się nie odważy. Z punktu widzenia Moskwy zabezpiecza to siły prezydenta al-Asada przed niespodziewanym atakiem z powietrza. A przecież wokół Syrii nie brakuje krajów niechętnych syryjskiemu przywódcy, które na służbie mają nowoczesne lotnictwo.
Teraz w rozwiązaniu konfliktu główną rolę ma odegrać dyplomacja. W Genewie trwa właśnie trzecia runda rozmów pokojowych, w której mediatorem jest specjalny wysłannik Organizacji Narodów Zjednoczonych Staffan de Mistura. Wspomaga go czwórka dyplomatów doświadczonych w prowadzeniu rozmów pokojowych, w tym Jan Egeland, weteran mediacji między Izraelem a Palestyńczykami.
Rozmowy mają dotyczyć politycznego kształtu kraju po konflikcie, a przede wszystkim porozumienia odnośnie do podziału władzy. Nie będzie to proste, zważywszy na liczbę drażliwych kwestii. Ile władzy zechce oddać prezydent al-Asad, który już zapowiada, że gdy sytuacja się uspokoi, to odzyska wszystkie utracone przez siebie części kraju? Czy rebelianci mają złożyć broń? Czy zostaną wcieleni do struktur wojskowych? Jak ustanowić wspólną administrację? Jak zapewnić lojalność administracji i struktur siłowych wobec nowej władzy? Jak to wszystko osiągnąć, godząc alawitów (spośród których wywodzi się prezydent i którymi obsadzał stanowiska państwowe) z sunnitami?
Obecne rozmowy zamykają tylko jedno pole konfliktu; problemem wciąż pozostaje Państwo Islamskie. Trwające od września 2014 r. naloty naruszyły finansowo organizację Abu Bakra al-Baghdadiego, utrudniając wydobycie i handel ropą, a także niszcząc miejsca, w których dżihadyści przechowywali gotówkę. Nawet jeśli jest ono nieco słabsze, to wciąż pozostaje poważnym przeciwnikiem. Problem polega na tym, że nie wiadomo, kto miałby się podjąć walki z islamistami. Siły antyasadowskiej opozycji nękanej rosyjskimi nalotami wymagają odpoczynku i uzupełnień. Poza tym z perspektywy rebeliantów najważniejsze w tej chwili jest ugrać jak najwięcej w Genewie. Z kolei prezydentowi al-Asadowi bardziej zależy na tym, żeby trzymać swoje siły w pogotowiu i szachować w ten sposób opozycję. Ponadto zdaniem niektórych ekspertów znacznie większym zagrożeniem obecnie jest Front al-Nusra. Chociaż organizacja należy do opozycji, jest również syryjską częścią Al-Kaidy. Obawa jest taka, że zechce wykorzystać zawieszenie broni do umocnienia swoich wpływów.
Od sytuacji w Syrii zależy również dalszy ciąg kryzysu migracyjnego. Wielu Syryjczyków z pewnością wolałoby wrócić do kraju. To jednak będzie możliwe tylko wtedy, jeśli do ich państwa wróci stabilność. Z tym wiąże się kwestia powojennej odbudowy, która nie będzie prawdopodobnie możliwa bez międzynarodowej pomocy. Problem w tym, że potencjalni darczyńcy – Zachód i bogate kraje arabskie – niechętnie sięgną do portfeli w sytuacji, w której u władzy pozostanie prezydent al-Asad. To z kolei zależy od kształtu porozumienia, jakie zostanie wynegocjowane w Genewie. Syria może więc lizać rany znacznie dłużej, niż trwała sama wojna domowa. Z tego całego procesu zawieszenie broni mogło być najprostszym elementem.
Największe zagrożenie wciąż stanowi Państwo Islamskie