W styczniu wydawało się, że władzę w Madrycie przejmie skrajna lewica. Dziś faworytem jest oszczędny premier
Hiszpański premier Mariano Rajoy liczy, że nie podzieli losu przywódców Grecji i Portugalii, którzy przeprowadzanie bolesnych, acz przynoszących efekty oszczędności przypłacili utratą władzy. Jego centroprawicowa Partia Ludowa powinna zająć pierwsze miejsce w niedzielnych wyborach parlamentarnych, choć straci bezwzględną większość, co powoduje, że możliwa będzie zarówno koalicja z jej udziałem, jak i bez niej.
Niezależnie od ostatecznych wyników wybory przyniosą największe przemeblowanie na scenie politycznej, od kiedy przed 40 laty zaczęła się hiszpańska transformacja ustrojowa – dwupartyjny układ, w którym władzę na zmianę sprawowali ludowcy i socjalistyczna PSOE, zostanie zastąpiony przez cztery partie o zbliżonym poziomie poparcia. Według ostatnich sondaży Partię Ludową popiera 26–28 proc. Hiszpanów, co daje jej kilkupunktową przewagę nad trójką pozostałych – socjalistami oraz dwoma nowymi ugrupowaniami. Pierwsza z nich to skrajnie lewicowy ruch Podemos (Możemy), druga – centrowy Ciudadanos (Obywatele). Wszystkie trzy popiera po około 20 proc. wyborców. Najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem po wyborach będzie koalicja ludowców z Ciudadanos, bo obie partie mają zbliżone podejście do gospodarki. Hiszpański premier ma jednak na pewno w pamięci los swojego portugalskiego kolegi Pedro Passosa Coelho, który na początku października wygrał wybory, ale stracił bezwzględną większość i w efekcie został odsunięty od władzy przez lewicową koalicję.
To, że Rajoy jest w ogóle rozpatrywany jako kandydat do pozostania na stanowisku szefa rządu, już samo w sobie jest sukcesem tego polityka, bo cztery lata jego rządów było pod każdym względem trudne. Nie dość, że prowadził politykę oszczędnościową – łamiąc przy okazji sporo obietnic, dzięki którym wygrał w 2011 r., jak np. to, że nie będzie podnosił podatków – to jeszcze Hiszpanią wstrząsały skandale korupcyjne, w największym stopniu, choć nie wyłącznie, dotyczące Partii Ludowej, zaś ostatnie miesiące to wzmożone działania autonomicznego rządu w Barcelonie w celu secesji Katalonii. Jeszcze na początku roku bardzo realny był scenariusz, że władzę przejmie Podemos – ugrupowanie blisko współpracujące z grecką Syrizą – ewentualnie ono w koalicji z socjalistami, co tak czy inaczej oznaczałoby przekreślenie dotychczasowych reform.
Jednak w połowie roku efekty ożywienia gospodarczego stały się coraz bardziej widoczne. Hiszpańska gospodarka, która wcześniej przez sześć kolejnych kwartałów znajdowała się w recesji, zaczęła notować przyzwoity wzrost, poprawiła się konkurencyjność kraju, dzięki czemu po raz pierwszy od wielu lat miał on nadwyżkę w handlu zagranicznym. Deficyt budżetowy, który w 2012 r. wynosił 10,2 proc. PKB, na koniec zeszłego roku spadł już do 5,8 proc., rentowność hiszpańskich obligacji, w szczytowym momencie kryzysu dochodząca do 7 proc., teraz jest w okolicach 1,1 proc.
Co najważniejsze, spada też bezrobocie – z ponad 27 proc. w pierwszym kwartale 2013 r. do 21,2 proc. obecnie, co w liczbach bezwzględnych przekłada się na zmniejszenie liczby osób bez pracy o 1,35 mln. Krytycy rządu przekonują, że ten spadek jest po części efektem emigracji zarobkowej wielu młodych Hiszpanów, a po części upowszechnienia się elastycznych form zatrudnienia, niepełnych etatów, kontraktów terminowych, czyli pracy, która nie daje zbyt wielu zabezpieczeń. Ale rozwiązania, jakie proponuje np. Podemos, czyli natychmiastowe znaczące podniesienie pensji minimalnej, grożą tym, że Hiszpania znów zacznie mieć problem z deficytem i będzie postrzegana przez rynki finansowe jako kandydat do bankructwa. – Najgorsze, co możemy zrobić, to powrócić teraz do skompromitowanych idei, które doprowadziły nas do tej sytuacji – mówił w zeszłym tygodniu na wiecu Rajoy. Przestrzegał on też przed „eksperymentowaniem z partiami, które istnieją od kwadransa i nie mają żadnego doświadczenia w zmaganiu się z trudnymi sytuacjami”.
60-letni Rajoy zresztą przez całą kampanię akcentował swoje doświadczenie, przeciwstawiając je nowicjuszom w polityce (przywódcy PSOE, Podemos i Ciudadanos są w okolicach czterdziestki). Odmówił udziału w debatach telewizyjnych, tłumacząc, że zajmuje się sprawami kraju, więc nie ma czasu na dyskutowanie z politycznymi debiutantami. Biorąc pod uwagę, że zdecydowana większość Hiszpanów odczuwa zmęczenie klasą polityczną i oczekuje zmiany, była to ryzykowna strategia, ale najwyraźniej przyniosła efekt. Nie zmienia to faktu, że z jednym z czterdziestolatków Rajoy pewnie będzie musiał się dogadać.