Europejska lewica przeżywa poważny kryzys. Brak ugrupowań o lewicowym charakterze w polskim parlamencie jest symptomatyczny dla problemów, które dotykają socjaldemokrację w całej Europie. Niektórzy mogą powiedzieć, że partie te zasłużyły sobie na to, bo nie potrafiły poradzić sobie ze zmianami, które zachodzą na naszym kontynencie.
Timothy Clapham, psycholog ekonomii Uniwersytet Warszawski / Dziennik Gazeta Prawna
Paradoksem jest jednak to, że problemy lewicy zbiegły się w czasie z kryzysem kapitalizmu, neoliberalnej filozofii i wolnego rynku. Krach finansowy 2008 r., moralne zepsucie systemu finansowego (tylko w ostatnim tygodniu zwolniono kilku bankierów za manipulowanie dla własnego zysku stopami procentowymi), rosnące nierówności społeczne, przewlekłe bezrobocie 23 mln Europejczyków (stopa bezrobocia w UE wynosi prawie 10 proc. i szczególnie dotyka ludzi młodych), deficyt mieszkań i prowadzony przez rządzących program oszczędnościowy niszczący tkankę społeczną – wszystko to dowodzi istnienia poważnego kryzysu. Tymczasem lewica w całej Europie nie była w stanie wykorzystać tych problemów do przekucia ich w swój sukces wyborczy.
Proszę zauważyć, że mówię o tradycyjnej lewicy. To dla mnie socjalistyczne i socjaldemokratyczne partie wchodzące w skład socjaldemokratycznej frakcji w Parlamencie Europejskim, z których większość znajdowała się u władzy lub stanowiła główną siłę opozycyjną w swoich państwach. Z przyczyn, które wyjaśnię później, nie zaliczam do nich nowo powstałych ugrupowań, takich jak grecka Syriza, hiszpańska Podemos lub, z rodzimego podwórka, Partia Razem.
Żelazne prawo oligarchii
Wspólną cechą od dawna istniejących lewicowych partii jest to, że zostały one założone lub mają swoje korzenie w dynamice społecznej końca XIX w. W Niemczech i Szwecji lewicowe partie powstały w 1863 r., we Francji w 1870 r., w Norwegii w 1887 r., w Hiszpanii w 1879 r., a datą założenia Partii Pracy w Wielkiej Brytanii jest rok 1900. Na wiele z nich, choć nie na laburzystów, znaczny wpływ miały prace Karola Marksa i jego analiza agresywnego XIX-wiecznego kapitalizmu, dlatego partie te początkowo miały wyraźnie marksistowski charakter. Ich siła polegała na zorganizowanej klasie robotniczej, a głównym celem była poprawa warunków życia robotników. Partie socjalistyczne stały się integralną częścią sceny politycznej i w dużej mierze tworzyły środowisko społeczne. Niektóre ze struktur społecznych nadal istnieją: kluby laburzystów w Wielkiej Brytanii, kluby sportowe w Niemczech i letnie obozy w Norwegii (obóz na wyspie Utoya jest znany z tragicznego powodu – w 2011 r. Anders Breivik zabił tam 69 młodych zwolenników Partii Pracy).
Lewicowe partie były częścią życia ludzi pracujących i dbały o ich dobrobyt społeczny, ekonomiczny oraz polityczny – i osiągnęły w tym znaczne sukcesy. W XX w. odegrały kluczową rolę w tworzeniu państwa opiekuńczego. Prawa pracownicze, płaca minimalna, równość płac, urlop macierzyński i emerytury gwarantowane przez państwo – wszystko to pojawiło się dzięki inicjatywie lub ustawom przyjętym przez lewicowe rządy. Upadek komunizmu, o ironio, przyczynił się do wzmocnienia lewicy, ponieważ pozostałości po komunistycznych partiach przeistoczyły się w socjaldemokrację i w tej postaci osiągnęły sukces wyborczy (np. SLD w Polsce).
Jednak mimo to europejska lewica przeżywa dziś kryzys. Żadnej z partii nie udaje się zdobyć większości parlamentarnej i rzadko która otrzymuje więcej niż 30 proc. głosów (jak w przypadku każdej reguły i tu są wyjątki, choćby lewicowy rząd we Włoszech). Z jednej strony o głosy lewicowego elektoratu walczą prawicowi populiści i socjalkonserwatyści, jak brytyjska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, polski PiS lub francuski Front Narodowy, z drugiej – nowe lewicowe ugrupowania, jak Podemos lub Die Linke i Zieloni w Niemczech.
Byłem niedawno w Madrycie i rozmawiałem tam z przedstawicielami lewicowych partii, ale dopiero spotkanie przy śniadaniu z pewnym politologiem z Belgii pomogło mi zrozumieć źródło współczesnych problemów lewicy. Przypomniał mi prace niemieckiego socjologa z początku XX w. Roberta Michelsa, w szczególności książkę „Partie polityczne” (dostępną za darmo w sieci – współczesne technologie to cudowna sprawa). Michels twierdzi, że partie na początku mają dobre intencje, ale władza stopniowo skupia się w rękach niewielkiej grupy osób, które zaczynają dominować nad innymi członkami ugrupowania. Jednocześnie polityka zmienia się z radykalnej w umiarkowaną, bo taka gwarantuje sukces wyborczy. Michels nazwał to „żelaznym prawem oligarchii”.
I oto mamy źródło problemów lewicy, w którym jednocześnie kryje się rozwiązanie. Trzecia droga, wyznaczona przez brytyjskiego premiera Tony’ego Blaira i po części tłumacząca jego sukcesy w pewnym okresie, jest w istocie dążeniem do umiarkowania w skrajnej formie. Można nawet twierdzić, że jego przywiązanie do wolnego rynku, niskich podatków i ograniczenie pomocy społecznej jest neoliberalizmem w wersji light. To nie tyle lekkie piwo, ile woda o posmaku piwa! Trzecia droga spowodowała, że lewicowe partie Europy godziły się na politykę sprzeczną z ich misją założycielską. Ale po co mamy wybierać substytut, kiedy dostępne jest prawdziwe piwo w postaci licznych partii liberalnych i konserwatywnych?
Jednocześnie postępująca centralizacja doprowadziła do odejścia wielu zwolenników lewicy. Partie te karlały i tylko przed wyborami następowały sporadyczne wybuchy wymuszonego entuzjazmu. Dryfowanie ku centrum i brak alternatywy sprawiły, że polityka stała się dla wyborców nudna, a kandydaci do parlamentu walczą o pensje poselskie za pomocą mdłych i nic nieznaczących sloganów. Właśnie to dzieje się z Partią Pracy w Wielkiej Brytanii, podobne zjawisko istnieje też w innych krajach. Niezdolność tradycyjnej lewicy do naprawienia strukturalnych wad kapitalizmu doprowadziła do pojawienia się nowej lewicy, takiej jak Syriza czy Podemos.
Zrozumieć wolność
Poza porzuceniem podstawowych zasad i centralizacją władzy tradycyjną lewicę trapią także głębsze problemy. Te partie powstawały, kiedy modna była socjotechnika, nauka była uważana za wszechmocną i ustanowienie nowego porządku świata wydawało się możliwe. Marzenie o nim zostało zresztą po części zrealizowane dla większości Europejczyków, ale u podstaw utopijnych marzeń zawsze leży autorytaryzm, wiara w standaryzację, przekonanie o tym, że wie się, co jest dobre dla innych. Inaczej mówiąc, wolność można poświęcić, kiedy uważa się, że nie leży ona w naszym interesie. Brak solidarności z Edwardem Snowdenem oraz Julianem Assange'em i im podobnymi, dążenie do ochrony tajemnic państwowych, zaostrzenia ustaw antyterrorystycznych i ograniczenia swobód typowe dla lewicowych partii u władzy jest smutne, ale odzwierciedla ich ukryty autorytaryzm. Konserwatyści potrafią to intuicyjnie zrozumieć, jednak socjaldemokraci często nie. To jeden z powodów, dla których lewica nie zdobywa głosów drobnych przedsiębiorców, choć w ekonomicznym sensie lewicowa polityka może im przynieść korzyści – przecież każdy przedsiębiorca przede wszystkim ceni wolność.
Innym problemem jest przeświadczenie wielu obywateli, że podział dychotomiczny na państwo (lewicowa ideologia) i rynek (prawicowe wartości) tak naprawdę nie istnieje. Faktem jest, że w czasach trzeciej drogi i Nowej Partii Pracy lewica pogodziła się z wolnorynkowym liberalizmem i uznała rynek za najbardziej skuteczny mechanizm osiągnięcia dobrobytu i realizacji opieki społecznej. Kiedyś uważano, że prawica stawia rynek ponad państwem, ale obecnie nawet prawicowe partie przyznają, że państwo jest najlepszym sposobem ochrony praw własności najbogatszej klasy i obrony interesów ich elektoratu. Niezdolność lewicowych partii do przeciwstawienia się transatlantyckiemu porozumieniu w dziedzinie handu i inwestycji (TTIP), umowie mającej umocnić wolnorynkowe partnerstwo między UE a USA – mimo bezprecedensowej opozycji (petycję przeciwko TTIP już podpisało ponad 3,3 mln obywateli Wspólnoty) jest dobrą ilustracją porażki tradycyjnej lewicy.
Dla obywateli ważna jest tożsamość społeczna, oznaczająca przynależność do tej czy innej grupy i identyfikowania się z nią. Poczucie bycia warszawiakiem czy londyńczykiem lub przynależność do jakiejkolwiek innej grupy ma ogromne znaczenie. Socjaldemokraci nie biorą tego pod uwagę i to jest niebezpieczne. Wynikiem jest wzrost popularności Frontu Narodowego we Francji, PiS w Polsce i Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa w Wielkiej Brytanii. Zgadzam się ze stwierdzeniem Samuela Johnsona, który powiedział, że „patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców”. Obnoszenie się z patriotyzmem najczęściej oznacza tylko nienawiść do innych, a nie miłość do ojczyzny. Lewica powinna rozumieć, na ile ważna dla ludzi jest ich wioska, miasto i społeczność lokalna. Tymczasem lewicowi politycy ze swoją skłonnością do centralizacji lekceważą te uczucia. Warto zauważyć, że to nie laburzyści, tylko konserwatyści wystąpili z pomysłem projektu Nothern Powerhouse promującym rozwój biedniejszej północy Anglii, a Partia Pracy doprowadziła do wzmocnienia ruchu niepodległościowego w Szkocji i została zmieciona przez nacjonalistów w ostatnich wyborach do szkockiego parlamentu.
Kto wówczas chłopał
Jak zatem wygląda przyszłość lewicy? Czy ma szansę na odrodzenie, czy jest skazana na upadek, jak to ma miejsce teraz w Polsce? Jeśli zrozumie, że społeczeństwo i świat się zmieniły, jeśli przyjmie pluralistyczny model funkcjonowania, będzie wolała Polanyiego od Marksa i Herdera od Hobbesa, i ujrzy w człowieku członka społeczności, a nie egoistycznego indywidualistę – to na pewno ma przyszłość.
Związany z kwartalnikiem „Telos” i ruchem Radykalna Ortodoksja katolicki teolog polityczny Adrian Pabst napisał: „Karl Polanyi łączy przekonującą krytykę niepohamowanego wolnorynkowego kapitalizmu i wizję niepaństwowego socjalizmu, o wiele bardziej demokratycznego i egalitarnego pod względem gospodarki niż »trzecia droga« Clintona i Blaira lub jałowy komunitarianizm postliberalnej centroprawicy”. Polanyi przekonywał, że system rynkowy powinien być podporządkowany społeczeństwu, a nie na odwrót, ponieważ samoregulujący się rynek nie może istnieć „bez unicestwiania ludzkiej i naturalnej istoty społeczeństwa; on mógłby fizycznie zniszczyć człowieka i przeobrazić jego otoczenie w pustynię”. Kto nie zgodzi się z tym, że problemy zmian klimatycznych wymagają znacznej ingerencji w rynek.
Johann Herder, jedna z kluczowych postaci Oświecenia, pisał, że „instytucja centralnej władzy politycznej to nie początek, tylko koniec polityki: jest to symptom upadku społecznego i politycznego bankructwa”. Kluczowymi zasadami są tu pluralizm i różnorodność.
Obydwaj mówią o tym, że najważniejsze jest społeczeństwo, a nie państwo. Na początku XXI w. będąca u władzy lewica stanęła na głowie, akceptując scentralizowany neoliberalny system ekonomiczny, który pogłębiał nierówności społeczne i zwiększał presję na ludzi pracujących. Kiedy w 2008 r. system się zawalił, lewicy zabrakło kapitału intelektualnego, który pozwoliłby stworzyć alternatywę. Lewicowe partie zostały słusznie porzucone przez swój tradycyjny elektorat, a pustkę wypełniły liczne nowe siły polityczne. Na szczęście dla lewicy wiele z tych ugrupowań ma lewicowe korzenie.
Decentralizacja społeczeństwa i rozwój wirtualnego świata oznacza, że żelazne prawo oligarchii Michelsa nie musi nadal obowiązywać. Pewien „wypadek przy pracy” pokazał wyjście z sytuacji i dowiódł, że lewica jest zdolna do odrodzenia się. Liczba członków laburzystów od dawna spadała i jej nowe kierownictwo, usiłując jeszcze bardziej ograniczyć wpływ radykalnych lewicowych poglądów, wprowadziło zasadę „jeden członek – jeden głos”. Ta decyzja odbiła się spektakularną czkawką, kiedy na znak protestu członkowie ugrupowania znaczącą większością wybrali na nowego przywódcę zwolennika tradycyjnych lewicowych ideałów Jeremy’ego Corbyna, który ledwo zebrał poparcie niezbędne do kandydowania. Jego wybór odrodził partię, ku niezadowoleniu etatowych deputowanych z klubu parlamentarnego i oligarchów kontrolujących zarząd partii. Minęło zaledwie kilka miesięcy, a już widać zmiany w polityce partii, które cieszą się poparciem elektoratu. Niestety, ataki na Corbyna ze strony mediów, członków klubu parlamentarnego, nie wspominając o Tonym Blairze i innych dinozaurach Nowej Partii Pracy, zniekształciły postrzeganie nowego przywództwa partii. Zmiany wymagają czasu, ponad 20 lat polityki Nowej Partii Pracy i trzeciej drogi odbiło się na ideologii ugrupowania, jak i na całej europejskiej lewicy.
Niemniej oczywiste jest, że lewica może znów być zwycięska. Po pierwsze, musi otworzyć się na własnych zwolenników i zdecentralizować kierownictwo, by inicjatywa wychodziła od dołu. Po drugie, musi zaakceptować istnienie różnorodnych sił politycznych i współpracować z tymi, które mają podobne cele polityczne. Po trzecie, musi odrzucić program oszczędnościowy i główne neoliberalne projekty (np. wyrzucić na śmietnik TTIP). Po czwarte, musi uznać nierówności za zło społeczne i zaproponować politykę, która pozwoli je zmniejszyć. Po piąte, musi oddelegować władzę z centrum do miast i lokalnych społeczności. Po szóste, siódme, ósme i... o, rety! Lista robi się długa. Lewica ewidentnie ma przed sobą dużo pracy, jeśli chce odrodzić się i odzyskać wpływy.
Może warto przypomnieć słowa średniowiecznego ludowego kaznodziei, brata Johna Balla, nazywanego duchowym ojcem brytyjskiego socjalizmu (mówiłem wam, że nie był nim Karol Marks), które podsumowują założycielską ideę lewicy: „Gdy Ewa kądziel przędła, Adam ziemię kopał, kto tam był szlachcic wtenczas, i kto komu chłopał?” (tłum. Wespazjana Kochowskiego z 1674 r.).