Wczoraj rano Gliniewicz zameldował przez policyjne radio, że rusza w pościg za trzema mężczyznami niedaleko miejscowości Fort Lake, położonej 80 kilometrów na północ od Chicago. Chwilę potem dyspozytorzy stracili z nim kontakt. Gdy na miejsce przyjechał drugi radiowóz Gliniewicz leżał na ziemi postrzelony. Chwilę później zmarł. Sprawcy zabójstwa zabrali jego pistolet. Burmistrz Fox Lake Donny Schmit wspominał go jako dobrego męża, ojca czterech synów i świetnego policjanta."Wielu z nas nazywało go G.I. Joe. Był oddany naszemu miasteczku i kolegom policjantom".
Jak zawsze w przypadku zabójstwa funkcjonariusza do poszukiwaniu sprawców skierowano duże siły. Nad rejonem, gdzie doszło do morderstwa latały helikoptery, teren patrolowali policjanci z psami uzbrojeni w długą broń.
Choć w porównaniu z ubiegłym rokiem liczba zastrzelonych policjantów nieznacznie spadła amerykańskie władze traktują problem bardzo poważnie. W poniedziałek prezydent Barack Obama telefonował do żony jednego z zastrzelonych funkcjonariuszy nazywając morderstwa policjantów zniewagą wobec cywilizowanego społeczeństwa.