Podgorica stoi na rozstaju: akcesja do NATO czy bycie satelitą Rosji. Sprawa nie jest prosta
Licząca 600 tys. mieszkańców Czarnogóra jest od niedawna obiektem rywalizacji dwóch bloków: transatlantyckiego i rosyjskiego. Dla świata zachodniego ta bałkańska republika jest ostatnim krajem na linii Morza Śródziemnego nienależącym jeszcze do NATO. Ma więc niemałe znaczenie militarne.
Ale poparcie Czarnogórców dla ich akcesji do NATO nie jest oczywiste. Wielu mieszkańców pamięta, że w 1999 roku nie tylko Serbia, ale i Czarnogóra była bombardowana przez NATO i także tu były ofiary śmiertelne. Jeszcze w ubiegłym roku mniej niż połowa mieszkańców popierała przystąpienie do sojuszu. W tym roku rząd rozpoczął intensywną kampanię uświadamiającą korzyści z akcesji i przedstawiającą to jako wejście do świata euroatlantyckiego. Efekt: poparcie dla członkostwa systematycznie rośnie.
Mogłoby szybciej, gdyby nie pewien wyrok czarnogórskiego sądu. W 1999 r. w czasie nalotów zginął Manojle Komatin z miejscowości Murin. Po wojnie, po latach batalii w sądzie jego rodzina w ramach odszkodowania wojennego otrzymała 69 tys. euro (średnie miesięczne wynagrodzenie to ok. 300 euro). Teraz sąd w Podgoricy nakazał rodzinie Komatina zwrot tych pieniędzy. Decyzja sądu to woda na młyn dla przeciwników NATO, którzy przypominają, że 16 lat temu sojusz był agresorem i wrogiem, a wejście do Paktu oznaczałoby upokorzenie, ale też narażenie się Rosji.
– Mam nadzieję na akcesję do NATO i przyśpieszenie negocjacji z Unią Europejską. Zwiększyłoby to znacznie nasze bezpieczeństwo i niezależność od Rosji. I w tym przypadku rząd faktycznie stara się, jest w tym konsekwentny i trzyma jedną linię – mówi Vladan Mićunović, były redaktor naczelny opozycyjnej telewizji Vijesti.
Ambiwalentne uczucia są też po drugiej stronie. Jest grupa krajów przyjaznych Czarnogórze i widzących w jej przyłączeniu wzmocnienie sojuszu. Bardzo aktywna jest wśród nich Polska. Podczas niedawnej wizyty w Czarnogórze minister Schetyna przekazał mocne poparcie Polski. Także wicepremier i minister obrony Tomasz Siemioniak podkreśla plusy tej decyzji. – Wejście Czarnogóry do NATO zwiększy stabilizację na Bałkanach. Nie jest to kwestia wyłącznie jednego kraju, a całego, bardzo ważnego dla Europy regionu – komentuje w rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną.
Nie wszystkie kraje w NATO jednak wydają się tego świadome. Niemcy są oporne, Stany Zjednoczone sprawiają wrażenie niezdecydowanych. Francję niektórzy obserwatorzy podejrzewają nawet o to, że w skrajnym wypadku może okazać się rosyjskim koniem trojańskim i sprzeciwić się wejściu bałkańskiej republiki do NATO.
Dla Rosji z kolei wejście Czarnogóry do NATO oznacza kolejne uszczuplenie strefy wpływów w regionie o strategicznym znaczeniu. O ile jeszcze Chorwacja i Słowenia były od dawna uważane za niemiecką strefę wpływów, Albania zaś (wraz z samozwańczo niepodległym Kosowem) za nowe orbity Ameryki, o tyle Czarnogóra i Serbia były tradycyjnie postrzegane jako obszar wpływów rosyjskich. Bogaci Rosjanie wykupywali hotele i posiadłości na czarnogórskim wybrzeżu, inwestowali – nie tylko w turystykę. Z tym wiąże się sprawa, która może zagrozić aspiracjom bałkańskiej republiki: jedyną hutę aluminium w Czarnogórze kupił 10 lat temu rosyjski oligarcha Oleg Deripaska. Po kilku latach huta upadła, a Deripaska żąda teraz od czarnogórskich władz 600 mln euro odszkodowania za rzekomo poniesione straty.
– Prawda jest taka, że Deripaska kupił hutę niemal za bezcen, mało tego – państwo ją dotowało i dopłacało mu miliony euro, by sztucznie wywołać wrażenie rentowności. Kiedy zabrakło kroplówki państwowej, huta padła – komentuje jeden z czarnogórskich ekspertów. Mówi, że rosyjski szantaż jest kolejną próbą destabilizowania małej republiki. W ten sposób Rosja chce odwieść Czarnogórę od euroatlantyckiej ścieżki.
Jest też szantaż słowno-polityczny, niedawno szef rosyjskiej dyplomacji Ławrow uznał zabiegi o członkostwo w NATO „aktem wrogości” wobec Rosji. Powód? Czarnogóra to przygrywka przed ewentualnym zbliżeniem sojuszu z Serbią, która jest kluczowym krajem regionu.