Front Narodowy złagodził retorykę i coraz bardziej umiejętnie trafia do osób, które czują się ofiarami trudnej sytuacji w kraju
Niezależnie od tego, ile departamentów zdobędą kandydaci Frontu Narodowego, to wybory lokalne, których pierwsza runda odbyła się wczoraj, a druga będzie w najbliższą niedzielę, są dla tej partii tylko środkiem na drodze do znacznie ważniejszego celu – przejęcia za dwa lata władzy w całej Francji.
Według ostatnich sondaży Front Narodowy miał z blisko 30-proc. poparciem zająć pierwsze miejsce, nieznacznie wyprzedzając centroprawicową UMP byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego oraz – już bardzo zdecydowanie – rządzącą Partię Socjalistyczną. Ale niekoniecznie będzie się to przekładać na władzę w departamentach. We francuskim systemie politycznym na każdym szczeblu władzy, o ile któryś z kandydatów nie uzyska od razu ponad połowy głosów, potrzebna jest druga tura.
A to działa na niekorzyść Frontu Narodowego, bo jeśli do drugiej tury przechodzi jego kandydat, to siły z głównego nurtu polityki – apelując o powstrzymanie skrajnej prawicy – popierają się nawzajem. Wystarczy przypomnieć wybory prezydenckie z 2002 r., gdy ówczesny lider FN Jean-Marie Le Pen niespodziewanie wszedł do drugiej tury. Podobnie będzie zapewne w niedzielę. Front może mieć największe poparcie, ale ostatecznie najwięcej władzy zdobędzie centroprawica.
Ten schemat jednak powoli zaczyna się kruszyć. Pod wodzą córki Jeana-Marie retoryka Frontu znacznie złagodniała. Wyeliminowano z niej m.in. wszystkie elementy rasistowskie. Zamiast tego partia odwołuje się do ludzi odczuwających skutki stagnacji gospodarczej, w której pogrążona jest Francja, oraz niemogących się odnaleźć w coraz bardziej zglobalizowanym świecie. W efekcie Front stał się najpopularniejszą partią w kraju, a jego popieranie przestało być czymś wstydliwym, jak to było jeszcze przed kilkoma laty. – To wygląda tak, jakby jedynym programem UMP i socjalistów było zatrzymywanie Frontu Narodowego. Jedyne, co mówią, to: „Głosujcie na mnie, bo tamten drugi nie jest miły”. To infantylne, ale zarazem pokazuje, że klasa polityczna się wypaliła – przekonywała Le Pen na jednym z wieców wyborczych.
Paradoksalnie ten niekorzystny dla Frontu system wyborczy może mu kiedyś nawet pomóc. Marine Le Pen chętnie przedstawia się jako polityczna outsiderka czy ofiara establishmentu, a takie przesłanie trafia do wyborców, którzy czują się ofiarami zmian gospodarczych czy społecznych. Przykład Grecji, w której władzę przejęła antysystemowa Siriza, z pewnością jest zachętą dla Frontu. Le Pen liczy, że taki przełom, który pozwala kandydatom jej partii wygrywać także w drugiej turze, nastąpi za dwa lata, gdy odbędą się wybory prezydenckie i parlamentarne. Może w tym pomóc sytuacja gospodarcza – wprawdzie prezydent François Hollande zapowiada pakiet ustaw, które mają wydobyć Francję ze stagnacji, ale wątpliwe, by przyniosły one widoczne efekty przed 2017 r.
Wtedy ludzie będą raczej odczuwali koszty reform. Trzeba jednak pamiętać, że to, co proponuje Le Pen – m.in. wyjście Francji ze strefy euro i Unii Europejskiej oraz protekcjonizm handlowy – nadal jest radykalnym programem i na chwilę obecną trudno sobie wyobrazić, by większość Francuzów poparła takie hasła. Ale to, że Front Narodowy będzie najpopularniejszą partią w kraju, też jeszcze kilka lat temu wydawało się niewyobrażalne.
Popieranie Frontu Narodowego przestało być czymś wstydliwym