Stany Zjednoczone nie podjęły jeszcze ostatecznej decyzji w sprawie interwencji w Syrii. Barack Obama przyznał jednak, że rozważa "ograniczony" atak na tej kraj. "Nie bierzemy pod uwagę żadnego otwartego zaangażowania polegającego na inwazji sił lądowych" - oświadczył amerykański prezydent. Zaznaczył jednocześnie, że będzie nadal konsultował kolejne kroki z Kongresem i sojusznikami USA. W jego ocenie, polityczne rozwiązanie musi być ostatecznym celem zakończenia konfliktu w Syrii.

Barack Obama, jako zwierzchnik sił zbrojnych USA, może jednak samodzielnie podjąć decyzję o inwazji na Damaszek.

Amerykański przywódca mówił też, świat nie może akceptować faktu, iż kobiety i dzieci są "trute gazem". Jednocześnie przyznał, że użycie broni chemicznej i przeprowadzenie w zeszłym tygodniu ataku na cywilów jest wyzwaniem dla świata, a także zagrożeniem dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników - w tym Izraela i Jordanii.

Barack Obama powiedział, że Rada Bezpieczeństwa ONZ wykazała "niezdolność" do działania, w obliczu wyraźnego naruszenia norm międzynarodowych w Syrii. Jego zdaniem, w takim przypadku konieczna jest reakcja świata. Jak mówił, jej brak pokaże, że ustalone normy nie mają racji bytu. Dodał, że USA są gotowe do walki o przestrzeganie prawa, jednak przyznał, że nikt nie jest tak bardzo zmęczony wojnami, jak one.

Wcześniej John Kerry oświadczył, że syryjski reżim z całą pewnością dokonał ataku z bronią chemiczną, w którym zginęło 1429 osób. Zdaniem amerykańskiego sekretarza stanu, takie zdarzenia muszą spotkać się z reakcją świata. Jednak globalne mocarstwa są podzielone w kwestii interwencji w Syrii. Stany Zjednoczone mają poparcie Francji, ale Wielka Brytania i Niemcy wykluczyły swój udział. Sami Amerykanie mają wątpliwości - według jednego z sondaży, połowa Amerykanów jest przeciwna atakowi USA na Syrię. Za uderzeniem jest co czwarty Amerykanin.