Kociołek, ówczesny wicepremier, wieczorem 16 grudnia 1970 roku w lokalnym radiu i telewizji apelował o powrót robotników do stoczni. Następnego dnia udająca się zgodnie z apelem do pracy załoga Stoczni Gdyńskiej została ostrzelana z broni maszynowej. Zginęło 18 osób.
Zdaniem mecenasa Baczyńskiego, wszystkie wiarygodne dowody świadczą o tym, że Kociołek apelując o powrót do pracy nie wiedział, że stocznia ma być otoczona przez wojsko, a wobec robotników zostanie użyta broń. Decyzję o blokadzie stoczni, jak wyjaśniał obrońca, podjęto kiedy ówczesny wicepremier wygłaszał przemówienie w telewizji.
Mecenas Baczyński podkreślał, że to nie Stanisław Kociołek kierował działaniami wojska i milicji. Chociaż formalnie był w lokalnym sztabie, powołanym do rozwiązania sytuacji na Wybrzeżu, to jego możliwości były ograniczone.
Adwokat podkreślił, że do eskalacji wydarzeń na Wybrzeżu doprowadzili inni członkowie komunistycznego aparatu władzy: wiceminister obrony Grzegorz Korczyński, oraz sekretarz KC PZPR Zenon Kliszko.
To oni, jak podkreślał adwokat, "trzęśli całym Wybrzeżem. "Stanisław Kociołek nie mieści się w tym towarzystwie" - mówił mecenas Baczyński i podkreślał, że oskarżony nie był osobą, która godziła się na strzelanie do robotników.
Proces toczy się od połowy lat 90 -tych.
Z kilkunastu osób, wśród których był również Wojciech Jaruzelski, do dzisiaj na ławie oskarżonych zostały trzy - Stanisław Kociołek oraz wojskowi Mirosław W. i Bolesław F.
Prokurator domaga się dla wszystkich po 8 lat pozbawienia wolności oraz utraty praw publicznych na 10 lat.
Łącznie podczas wydarzeń grudniowych zginęło 44 osoby, a 1160 zostało rannych.