W trakcie spotkania z Władimirem Putinem Viktor Orbán podkreślał przynależność Rosji i Węgier do jednego kręgu kulturowego. Ale nie muszą martwić się ci, którzy dopatrują się w tym zdrady europejskich interesów.
Położenie geopolityczne i historyczne Węgier, przy zastosowaniu umiejętnej polityki historycznej i odpowiednim wsparciu kulturowych mitów, pozwala łączyć dwa zupełnie skrajne światy. Prowadzić politykę, w której uzasadnienie zyskuje współpraca tak z Zachodem, jak i ze Wschodem.
Współczesne Węgry, budując swoją tożsamość, integrują różne elementy swojego pochodzenia. Ten „kulturalny tygiel” umyka klasycznym podziałom Wschód – Zachód, jest także bardzo wygodny, bowiem w zależności od potrzeb można akcentować, że oto raz nie jesteśmy rozumiani przez Zachód, a innym razem przez Wschód. Owa tożsamość i kulturowe oparcie pozwala węgierskiej dyplomacji na tworzenie sojuszy ponad geopolitycznymi podziałami, przerzucając pomost pomiędzy Wschodem a Zachodem – Unią Europejską a Azją. „Jesteśmy jedynym krajem, który zrozumie wszystkich” – zdają się mówić dzisiejsze Węgry.
We wrześniu 2013 r. węgierska polityka zagraniczna przyjęła doktrynę „Otwarcia na Wschód”. W jej myśl państwo postanowiło zintensyfikować poszukiwania strategicznych partnerów w tej części świata. Oficjalnie po to, by trzecia część eksportu Węgier mogła trafiać do Turcji, Indii, Korei, Tajlandii, państw arabskich, bałkańskich czy Chin.
Ale nie tylko cele gospodarcze zbliżają Węgry ze Wschodem, a dobre relacje z Rosją czy Turcją nie polegają jedynie na fascynacji Węgrów wszechwładzą Władimira Putina czy Recepa Tayyipa Erdoğana. Kraje te łączą przecież kultura i pochodzenie. Ta pierwsza jest – przynajmniej w teorii – niepolityczna.

Kultura jako oręż

Broniąc stanowiska Węgier w czasie ostatniej debaty w Parlamencie Europejskim (PE) w Strasburgu nad uruchomieniem przeciwko krajowi znad Dunaju procedury z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej, Viktor Orbán mówił po raz kolejny o tym, że Węgrzy przynależą do kultury chrześcijańskiej i że raport posłanki Sargentini w sprawie sytuacji na Węgrzech to kara za tę tysiącletnią tradycję (jak można atakować kraj, który broni wartości chrześcijańskich, wzbraniając się przed napływem słabo asymilujących się wyznawców Mahometa?). Argument ten stanowi asa w rękawie – szef rządu Węgier wyciąga go na stół w trudnych sytuacjach.
Orbán wciąż tworzy węgierską tożsamość, a robi to, m.in. wzbudzając nostalgię za Wielkimi Węgrami. Drugim elementem jego taktyki jest kreowanie Węgier jako Chrystusa Narodów, państwa wyznającego chrześcijańskie wartości i chroniącego je na przestrzeni dziejów (a także w czasach kryzysu migracyjnego po 2015 r.). Te dwa mity opisywaliśmy w Magazynie DGP w lipcu br. (nr 140/2018). Jest i trzeci wątek – dalekowschodni, związany z turanizmem. Te dwa ostatnie teoretycznie się wykluczają.
W trakcie spotkania z Władimirem Putinem na Kremlu 18 września Orbán wyraźnie podkreślał, że Rosja i Węgry należą do tego samego kręgu kulturowego. Nie chodziło przy tym li tylko o wiarę chrześcijańską (przy czym należy pamiętać, że w Rosji dominuje prawosławie, na Węgrzech wiara rzymskokatolicka, a większość członków gabinetu Orbána, z nim samym na czele, to protestanci), a o kulturę – sztukę i inne dziedziny. Należy jednak pamiętać, że w różnych krajach rola kultury jest inna. Niejednokrotnie staje się ona narzędziem politycznym.
Nawet jeżeli politycznie Europa wyklucza Rosję czy Turcję, to przecież nie wyzbędzie się wspólnych z nimi czynników kulturowych. Wątek ten w relacjach z Moskwą stanowi novum. Putin z Orbánem zadeklarowali chęć pogłębiania współpracy w obszarze kultury. Zapowiedzieli ustanowienie dwustronnego programu kulturalnego na lata 2018–2020. Jego szczegóły mają jeszcze zostać doprecyzowane. Uznanie kultury za jeden z filarów współpracy da Węgrom jeszcze większe pole do popisu przy realizowaniu funkcji, jaką chcą pełnić pomiędzy Unią Europejską a Rosją.
Przecież Europa Zachodnia, podobnie jak Węgry, także jest chrześcijańska. To kultura pozwala trwać w sojuszach, które wzajemnie mogłyby się wykluczać, i balansować pomiędzy obcymi sobie światami. Nawet na krajowym, węgierskim podwórku, od co najmniej 12 miesięcy, jakiekolwiek polityczne zmiany uzasadniane są koniecznością ochrony „naszej kultury i tożsamości”.
Premier Orbán wielokrotnie mówił o tym, że Europa Środkowo-Wschodnia jest nierozumiana przez swoich zachodnich partnerów. Owo niezrozumienie determinuje nieporozumienia w kwestii definiowania chociażby pojęcia praworządności. Przyjęło się uważać, że Węgrzy dawno w tej części Europy się pogubili. Z nikim nie dzielą przecież kulturowej tożsamości. Także na polu języka pozostają niezrozumiani.
Ta historyczna czy też geograficzna okoliczność pozwala lepiej tłumaczyć obywatelom dychotomiczny podział Świata na Zachód i Węgry. Ciekawym jest, że taka dychotomia nigdy nie charakteryzuje relacji Węgry – Wschód.

Przydatny turanizm

W 2015 r. Viktor Orbán udał się z oficjalną wizytą do Kazachstanu. W Astanie został podjęty przez prezydenta Nursułtana Nazarbajewa. Wzajemnym uprzejmościom nie było końca. Po spotkaniu Węgrom utkwiły w pamięci słowa premiera Orbána cytowane przez Kazachską Agencję Prasową: „W Kazachstanie czujemy się jak w domu, w przeciwieństwie do Unii Europejskiej, w której czujemy się obcy” oraz „W Kazachstanie mamy krewnych, w Brukseli nie”. Całość została skwitowana stwierdzeniem, że to dziwne, iż aby poczuć się jak w domu, trzeba jechać na Wschód.
Na początku września Viktor Orbán wziął udział w inauguracji niezwykłych zmagań sportowych – Światowych Igrzysk Nomadów w Kirgistanie (IV Światowe Igrzyska Nomadów, w 2020 r., odbędą się w Turcji), które przenoszą nas do zupełnie innej epoki. Premier Węgier był tam gościem honorowym, podobnie jak wspomniany prezydent Turcji, a także prezydent Kazachstanu.
Sportowcy biorący udział w dyscyplinach, które przed wiekami uprawiały ludy Azji Środkowej, przenoszą się niejako do czasów ich chwały. To antropologiczno-sportowe widowisko jest pretekstem do mówienia o korzeniach, których nie wszyscy są świadomi.
Węgrzy mówili o poszukiwaniu swoich korzeni, które mają wywodzić się od dalekich ludów azjatyckich. Ten nurt to turanizm – w dużym uproszczeniu element antropologii, mający także niemałe znaczenie w budowaniu relacji międzynarodowych, chociażby z Turcją. Turanizm swoją nazwę bierze od jednej z mitycznych krain, zlokalizowanej w okolicach dzisiejszego Iranu. Do „turańskich ludów” zaliczamy Hunów, Mongołów i Turków. Na przestrzeni dziejów przyjęło się uznawać Węgrów za potomków Hunów. Ich wielkim wodzem był Attyla, którego potomkiem ma być Árpád, pierwszy wódz Węgier.
Wizyta na igrzyskach była zarazem pierwszą oficjalną wizytą premiera Węgier w Kirgistanie. W jej trakcie Orbán wziął też udział w Międzynarodowej Akademii Turkologicznej. Jest to organizacja, która powstała w 2012 r. przy wsparciu rządów: kazachskiego, tureckiego, azerskiego i kirgiskiego. Turkologia jest nauką o językach, literaturze, kulturze, historii i dziejach ludów tureckich. Celem instytucji jest zacieśnianie współpracy kulturalnej i naukowej krajów, które uznają swoje tureckie pochodzenie. Na marginesie zauważmy, że komentatorzy polityczni z Zachodu coraz częściej porównują rządy Orbána do tych w Ankarze czy Kazachstanie. Akademia podpisała ponad 40 umów z instytucjami naukowymi na całym świecie, zajmujących się badaniami w zakresie turkologii, wliczając w to Węgierską Akademię Nauk. Od tego roku Węgry uzyskały status obserwatora w Akademii, o czym informował szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó.
Viktor Orbán w trakcie spotkania w Akademii mówił o tym, że Węgry są gotowe otworzyć nowy rozdział w relacjach węgiersko-turkologicznych. Podkreślił, że Węgrzy bardzo poważnie podchodzą do współpracy z krajami o turkologicznej identyfikacji, które we współczesnym świecie chronią swój język, kulturę, tradycję. Premier Węgier zaznaczył, że Węgrzy uważają się za potomków Attyli, wywodząc się z tradycji huńsko-turańskiej, władając językiem powiązanym z tureckimi. Lud tylko wtedy może być silny, gdy jest dumny ze swojego pochodzenia. Przypomniał, że na współpracę z ludami turańskimi kraj otworzył się dopiero za jego rządów po 2010 r.
Orbán mówił także o tym, że Węgry są najbardziej wysuniętym na Zachód ludem wschodnim. To, co miało być zniewagą (nazywanie Węgrów „wschodnim ludem”), dziś „dzięki fantastycznym sukcesom gospodarczym, a także politycznemu rozwojowi krajów turańskich, jest zaszczytem”. Dodał, że upada dogmat, według którego kapitał i wiedza płyną z Zachodu, bo na Wchodzie można znaleźć tylko tanią siłę roboczą. Fundament nowego porządku świata determinuje rozwój krajów wschodnich.
Magazyn DGP 21 września 2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Turcja, Azerbejdżan, Kazachstan to kraje, z którymi od 2013 r. Węgry prowadzą strategiczną, pogłębioną współpracę w ramach wspomnianego „Otwarcia na Wschód”. Orbán chciałby do tego partnerstwa doprosić też Kirgistan i Uzbekistan. Węgierski Eximbank utworzył linię kredytową z limitem 1,5 mld dol. dla firm, które chcą rozwijać współpracę z krajami „turańskimi”.
Jest tylko jeden element, który w wątku turanizmu stał się kłopotliwy. To religia w krajach o tej tradycji. W większości to islam. O tym jednak od 2015 r. na Węgrzech w ogóle się nie wspomina. Nie wpisywałoby się to bowiem w węgierski dyskurs wokół kryzysu migracyjnego i nie pasowało do wykorzystania retorycznych klisz w rodzaju „muzułmańskich hord”.
Przynależność do „kulturowego tygla” Orbán opiera w swej wizji na pochodzeniu z koczowniczego ludu Hunów, który przyjmując wiarę chrześcijańską, wyzbył się jedynie religii, zachowując całą swoją azjatycką tożsamość.