Po oczyszczeniu z opozycji okolic Damaszku prezydent wziął się za odbijanie z rąk rebeliantów południowo-zachodniej części kraju
bliski wschód
Celem trwającej od dwóch tygodni ofensywy są trzy nieduże prowincje, leżące przy granicach z Izraelem i Jordanią: Dara, As-Suwajda oraz Al-Kunajtira, znajdujące się w rękach opozycji praktycznie od początku konfliktu. Atak poprzedzony był zrzutem ulotek obliczonym na skruszenie oporu ludności cywilnej i rebeliantów: „Zwycięstwo armii syryjskiej zajdzie dzięki wam, a nie nad wami. Razem wygrajmy z terrorystami i tymi, którzy ich wspierają. Wojna, która sprawiła ból wszystkim, niedługo się skończy”.
Zwłaszcza ta ostatnia zapowiedź brzmi złowrogo wobec beznadziejnej sytuacji, w jakiej znajdują się siły opozycji na tych terenach. Nie tylko są pozbawione parasola ochronnego pod postacią stacjonujących w okolicy sił USA (te znajdują się na północy kraju), ale też nadziei na jakiekolwiek wsparcie. Nic więc dziwnego, że z frontu dochodzą informacje o składaniu broni przez rebeliantów.
Międzynarodowa społeczność przede wszystkim obawia się jednak kolejnego kryzysu humanitarnego. Jak podała ONZ, ofensywa już w tej chwili wypędziła z miejsc zamieszkania 270 tys. osób. Część może próbować uciec na znajdujące się pod kontrolą Izraela Wzgórza Golan, chociaż Tel-Awiw na razie nie zadeklarował chęci niesienia im pomocy (wysłał za to dodatkowe czołgi i artylerię na wzgórza). Część przekroczy granicę z Jordanią, która już teraz ugina się pod ciężarem uchodźców – na terenie kraju przebywa ich 1,3 mln. Koszt ich utrzymania to prawie jedna piąta budżetu królestwa.
Ofensywa na południowy zachód to kolejny, logiczny etap konfliktu. Po odbiciu z rąk opozycji Aleppo i okolic Damaszku al-Asad odzyskał kontrolę nad najbardziej zaludnionymi (i wartościowymi gospodarczo) obszarami kraju, nazywanymi kiedyś przez Francuzów „la Syrie utile” („użyteczną Syrią”).
Wystarczył wtedy rzut oka na mapę, aby dostrzec, że opozycji zostały tylko trzy prowincje na południu kraju oraz położona na północy prowincja Idlib. Atak na jedną z nich był tylko kwestią czasu, o czym zresztą al-Asad lojalnie uprzedził pod koniec maja w wywiadzie dla „Russia Today”. – Wyzwolimy każdą część kraju. Nie ma takiej możliwości, aby poza kontrolą rządu pozostał jakikolwiek obszar – powiedział prezydent.
Nawet jeśli syryjski prezydent zlikwiduje ostatnie ogniska oporu, to do pełnego zakończenia konfliktu potrzebne jest jeszcze porozumienie co do północnych i wschodnich części kraju. Dopóki stacjonują tam siły tureckie i amerykańskie, al-Asad nie zaryzykuje ataku. Dlatego temat porozumienia politycznego ma się pojawić podczas spotkania Putin – Trump (16 lipca w Helsinkach), a także podczas kolejnej rundy procesu astańskiego (30–31 lipca w Soczi; w tych rozmowach uczestniczy Turcja).
Na razie al-Asad stara się umacniać władzę tam, gdzie tylko może. Państwowa agencja informacyjna raczy mieszkańców propagandą o międzynarodowej pozycji prezydenta: pod koniec czerwca ukazały się artykuły o „pełnym poparciu” dla głowy państwa ze strony białoruskiego ambasadora i ministra sportu Abchazji (separatystycznej republiki w Gruzji). Już w kwietniu al-Asad zorganizował dla mieszkańców Aleppo festiwal. Zaś w konsolidacji władzy pomaga mu fakt, że zmieniła się struktura demograficzna kraju: większość Syryjczyków, którzy uciekli za granicę, to sunnici, którzy wcześniej buntowali się przeciw władzy al-Asada. ©℗