Publicysta Konstantin Eggiert nie wyklucza w rozmowie z DGP, że Kreml szykuje Ksieniję Sobczak na prezydenta Rosji po odejściu Putina.
Konstantin Eggiert, rosyjski publicysta związany z telewizją Dożd i rosyjskojęzyczną wersją Deutsche Welle / Dziennik Gazeta Prawna
Na czym polega główna intryga zbliżających się wyborów?
Zacznijmy od tego, że nie da się nazwać nadchodzącego wydarzenia wyborami. To po prostu przeniesienie Władimira Putina na czwartą kadencję prezydencką, a de facto na piątą, jeśli liczyć okres prezydentury Dmitrija Miedwiediewa. W procesie, który z jakichś powodów w Rosji przyjęto nazywać wyborami, nie chodzi o wybór. Tym razem jego sens polega na stworzeniu warunków do podjęcia decyzji o następcy Putina i przedłużeniu jego reżimu, po tym jak najbliższa kadencja się skończy. Przy czym może się ona skończyć przedwcześnie, bo Putin może podjąć decyzję, by zwolnić urząd. Na przykład po ukończeniu 70 lat, czyli w wieku, w którym rosyjscy urzędnicy z wyższych stanowisk mają obowiązek podania się do dymisji. Może to być jednak także pełna kadencja. Ale jestem pewien, że po 18 marca wystartuje ostatnia kadencja prezydencka Putina i przygotowanie do przedłużenia jego politycznego życia po niej. Co nie oznacza odejścia z polityki.
Ten proces już zaczął?
Proces tzw. wyborów, które organizuje i którymi manipuluje administracja prezydenta, to rozpoczęcie pracy mającej doprowadzić do miękkiego przekazania władzy przez Putina.
Możemy szukać następcy Putina wśród jego kontrkandydatów w rodzaju komunisty Pawła Grudinina czy Ksieniji Sobczak?
Grudinin nie będzie następcą. To klaun powołany, by obniżyć frekwencję wśród zwolenników komunistów. Jedyną relatywnie poważną figurą w tym politycznym cyrku jest Sobczak, którą Putin moim zdaniem rozpatruje wśród priorytetowych kandydatów na swojego następcę.
Dlaczego tak pan sądzi? Przecież ona pozycjonuje się jako kandydatka liberalnej, antyputinowskiej części elektoratu.
Trzeba popatrzeć, czego Putin potrzebuje, a potem sprawdzić, które z tych potrzeb spełnia Sobczak. Prezydent pod koniec kolejnej kadencji będzie potrzebował człowieka, którego bardzo dobrze zna osobiście. Lojalnego, bo tylko taki da mu gwarancje na przyszłość. Musi to być ktoś pozbawiony istotnych wpływów wśród struktur siłowych i biurokratycznych, żeby nie poczuł się wystarczająco silny, by odważyć się zadać cios Putinowi. Wreszcie człowiek pryncypialnie odróżniający się od wyglądu stereotypowego sowieckiego mężczyzny, którego prezentuje Putin. A Sobczak jako pierwsza szefowa rosyjskiego państwa od czasu Katarzyny Wielkiej byłaby radykalną zmianą wizerunku. Putin i jego zespół potrzebuje wreszcie człowieka, który zostanie pozytywnie przyjęty na Zachodzie. Wśród tych, którym Putin mógłby zaufać, nie ma nikogo, kto równie dobrze jak ona odpowiadałby tym parametrom. Czwarty parametr, czyli możliwość dogadania się z Zachodem, jest nie mniej ważny niż parametr pierwszy. Głównym zadaniem ludzi Putina jest uniknięcie sankcji i postawienia przed trybunałem w Hadze. Tournée, które Sobczak odbyła w Stanach Zjednoczonych, dowiodło, że mówi ona to, czego chce Kreml. Że Rosji nie wolno izolować, nie wolno wprowadzać nowych sankcji, Putin chce szczerego dialogu, chce zostawić po sobie nowy kraj. I teraz bardzo ważne zdanie: Sobczak spełniła te oczekiwania w stu procentach. Wśród liberalno-lewicowej amerykańskiej inteligencji zrobiła takie wrażenie, jakie miała zrobić. Kobieta, feministka, obrończyni gejów, mówi coś o Krymie i Czeczenii, ale nie wzywa do żadnych aktywnych działań przeciwko Kremlowi. To bardzo wygodne stanowisko dla ekspertów, dyplomatów i polityków zajmujących się Rosją. Im najbardziej nie pasują ci rosyjscy opozycjoniści, którzy wzywają do podjęcia konkretnych działań przeciwko reżimowi Putina. Sobczak ze swoim wizerunkiem feministki w trzecim pokoleniu z jednej strony wzbudza sympatię, a z drugiej strony jest bezpieczna, bo dużo mówi o konieczności dialogu z Rosją. To brzmi niczym muzyka dla uszu kremlowskiej elity. Z mojego punktu widzenia dziś chodzi o owinięcie sobie Zachodu wokół palca. To się może udać. Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której Sobczak – jeśli zostanie prezydentem – ogłosi nową pieriestrojkę i stanie się dla Zachodu Michaiłem Gorbaczowem w spódnicy. I znów zobaczymy, jak Zachód złapie się na tę propagandę. Przy czym to nie jest jedyny wariant rozwoju sytuacji. Ksieniję Sobczak czeka test. Jeśli po 18 marca okaże się, że przyznali jej drugie miejsce, możemy być pewni, że prowadzi w castingu na następcę Putina.
Ale niektóre propozycje Sobczak, jak wspólne rosyjsko-ukraińskie referendum o przyszłości Krymu, brzmią absurdalnie także dla Zachodu.
Bo na razie niczego się od niej nie oczekuje. Może mówić, co chce. Wystarczy, że w oczach ekspertów wygląda na kogoś, kto w ogóle rozmawia o Krymie. Na razie nie jest prezydentem, nie wiadomo, czy w ogóle nim zostanie. Ma wywoływać zainteresowanie i pokazywać, że jest otwarta na dialog. Putin jako świetny psycholog wie, że Zachód jednoznacznie przyjmie każdego następcę, jeśli tylko nie będzie zbyt otwarcie kontynuował kursu opartego na władzy służb specjalnych. Kiedy mówię, że Sobczak jest dziś jedynym realnym kandydatem, chciałbym podkreślić słowo „dziś”. W Rosji nawet rok to dużo czasu. Jej kandydatura będzie wywoływać rozdrażnienie zarówno u siłowików, jak i w szeregach opozycji. Nie wykluczam też innych wariantów w rodzaju drugiego kandydata na następcę. Albo że Putin stworzy sobie nową funkcję w rodzaju przewodniczącego Rady Państwa, której podporządkuje wszystkie struktury siłowe. Mało prawdopodobne zaś jest, że Putin ogłosi się dożywotnim prezydentem. Nie jesteśmy Turkmenistanem.
Kto poza Sobczak może być traktowany jako potencjalny następca? Miedwiediew to już pieśń przeszłości?
Miedwiediew uważa się za potencjalnego następcę i ja bym go zupełnie nie skreślał. Można się śmiać z jego licznych słabości, pokory wobec Putina, ale tym niemniej to były prezydent Federacji Rosyjskiej, mający pełne prawo walczyć o kolejną kadencję. Dla rosyjskiej klasy rządzącej Miedwiediew jest znajomą figurą. W wariancie kryzysu politycznego, którego nie da się wykluczyć po odejściu Putina, Miedwiediew może stać się dla elity figurą kompromisową. Według mnie pozostanie on premierem na kolejną kadencję, czyli faktycznym wiceprezydentem państwa. Przy czym ma on jeden poważny minus. Przy całej swojej lojalności jest zbyt znany dla Rosjan i zbyt niejednoznaczny dla Zachodu. I zbyt często się z niego śmieją, moim zdaniem nie zawsze zasłużenie. Miedwiediew nie sprawi wrażenia pełnej nowości. A to niezbędne, by z sukcesem przeprowadzić operację „następca”. Choć nie odrzucam go z listy potencjalnych kandydatów, bo przy pewnych warunkach może zostać prezydentem.
Zanim poznamy następcę Putina, będziemy obserwować jego czwartą kadencję. Czego się spodziewać?
Niczego.
Także z punktu widzenia polityki zagranicznej?
Nie będzie żadnych zasadniczych zmian, jeśli sytuacja na arenie międzynarodowej pozostanie podobna do obecnej. Putin nie zmieni też niczego w gospodarce kontrolowanej przez korporacje państwowe ani w polityce wewnętrznej, bo wizerunek komendanta oblężonej twierdzy Rosja jest jedyną rolą, którą umie odgrywać. Ustępstw nie będzie do momentu, gdy nie wyjaśni się, jak będzie przeprowadzana operacja „następca”. Ale i nie wolno zapominać, że słońce dla rosyjskiej klasy rządzącej wschodzi i zachodzi w Waszyngtonie. Całe życie polityczne i biznesowe kręci się wokół decyzji tam podejmowanych. Wielki wpływ na politykę Putina będzie miało zachowanie amerykańskiej administracji. A to najpewniej będzie bardziej zdecydowane. Zobaczmy, co się stało z rosyjskimi firmami wojennymi w Syrii, zwróćmy uwagę na sankcje szykowane przez Departament Skarbu. Zewnętrzne naciski mogą zmusić Putina do ustępstw; być może o tym rozmawiano podczas niedawnej, nieoczekiwanej wizyty szefa jego administracji Siergieja Naryszkina w USA. Ale równie dobrze reakcją może być demonstracja siły, wznowienie działań bojowych na wschodniej Ukrainie czy quasi-wojenne akcje w krajach bałtyckich. Podejrzewam, że Putin może w ten sposób zareagować na zbyt silne naciski. On jest skłonny najbardziej bać się tego, żeby nie uznali go za słabeusza. Ale zwróćmy też uwagę na stronę finansową: budżet może i niezbyt szybko, ale jednak słabnie. Korporacje potrzebują coraz większego wsparcia. Putin będzie musiał podjąć wiele nieprzyjemnych decyzji, które będą przypominać epokę Jurija Andropowa. Jak pokazowa, zdecydowana walka z korupcją, której będzie towarzyszyć ostra linia wobec organizacji pozarządowych, mediów, a zwłaszcza aktywistów opozycyjnych. To niemal pewny scenariusz na najbliższy rok, dwa. Ale główne wyzwania będą wywołane czynnikami zewnętrznymi: sankcjami, wydatkami na zbrojenia i niewypowiedziane wojny w Syrii i Zagłębiu Donieckim. Wojny są jednocześnie dostarczycielem niespodzianek, które mogą silnie wpływać na politykę wewnętrzną Rosji. Czwarta kadencja będzie z grubsza podobna do trzeciej, choć reżim wewnętrznie będzie znacznie ostrzejszy.
Środowiska prorosyjskie w Europie mu nie pomogą?
Przeciwko Putinowi pracuje jeszcze jeden czynnik. Jego cynizm. Cynicy w 99 proc. przypadków mają rację, ale gdy się mylą, mylą się katastrofalnie. Putin popełnił taki błąd, nie doceniając czynnika zaufania w relacjach z – powiem językiem zimnej wojny – liderami wolnego świata. To, że Rosjanom się dziś nie wierzy, silnie ogranicza jego możliwość manewru w polityce zagranicznej. Stawianie na rozbicie UE, symbolicznego Viktora Orbána czy Miloša Zemana nie wyszło, bo dla Orbána, Zemana i innych ważniejsze są relacje wewnątrz Unii niż pomaganie Putinowi. W Unii rzeczywiście widać wzrost fali nacjonalizmu, suwerenizacji, ale żadnych korzyści z tej fali Rosja nie odniesie. Wszystkie państwa, w których obserwujemy tę falę, traktują reżim Putina skrajnie podejrzliwie. W tym sensie stawianie na nią w najlepszym razie przyniesie minimalne rezultaty. A może też nie przynieść żadnych.
W 2008 r. Miedwiediew wypowiedział parę słów o modernizacji i niezależnie od tego, że zaczął prezydenturę od wojny w Gruzji, Zachód uruchomił reset. Ten brak zaufania można szybko zmienić.
Tak, bo słabością Zachodu jest wpływ lobby biznesowego i malejąca liczba polityków pamiętających zimną wojnę. Rosji wszyscy się trochę boją, chcą ją ugłaskiwać, ale i nie chcą jej przesadnie zmieniać, bo to bardzo trudne. W tym sensie reset bis jest możliwy. Putin to rozumie. Dlatego Sobczak może stać się nowym Miedwiediewem. Stary Miedwiediew zbyt mocno się kojarzy z reżimem Putina.
Lider antysystemowej opozycji Aleksiej Nawalny nie został dopuszczony do wyborów. Zdoła odegrać jakąś rolę w przyszłości?
Nawalny wiele zrobił dla ujawniania korupcji w Rosji. Ma bardzo oddanych zwolenników. To pierwszy człowiek, który przez ostatnie 25 lat zdołał zainteresować młodzież polityką. Jego problem nie polega nawet na tym, że Putin go izoluje, bo Nawalny przekuwa tę izolację w swoją siłę. Ale zbliża się czas, w którym od ujawniania korupcji trzeba będzie przejść do bardziej rozwiniętego programu prezydenckiego, jasnego i zrozumiałego dla politycznie aktywnej mniejszości. Bo ten, kogo Putin wyznaczy swoim następcą, będzie się zajmował właśnie tworzeniem takiego programu. Audytorium Nawalnego, znaczna część rosyjskiego społeczeństwa, a nawet część elektoratu Putina już od dawna wie, jak kosmiczne rozmiary ma rosyjska korupcja. Nie trzeba ich do tego przekonywać. Rosja oczekuje na odpowiedź na klasyczne pytanie Nikołaja Czernyszewskiego: „Co robić?”. Na razie nikt nie zaproponował interesującej odpowiedzi. Ani Putin, ani nikt z opozycji. Dopiero sformułowanie takiej odpowiedzi mogłoby natchnąć liberalnie nastawioną mniejszość, czyli jakieś 10–20 proc. ludności spośród miejskiej klasy średniej, małego i średniego biznesu i młodszej części urzędników. Przyszły prezydent powinien mówić do tej części audytorium i poprzez tych ludzi poszerzać wpływy w szerszych masach społecznych. Jeśli Nawalny chce pozostawać pretendentem do przywództwa nad opozycją, musi się tym zająć.