Konflikt jest dla Rosji i Turcji okazją do sprawdzenia nowych typów uzbrojenia. Przy okazji można zachęcić potencjalnych kupców.
Wojna w Syrii dla jednych jest nieszczęściem, katastrofą humanitarną, dla innych polem do analizy używanego na niej sprzętu i zastosowanej taktyki walki. Oraz okazją do wprowadzania innowacji. Tak czynią Rosja i Turcja, ale również Amerykanie. To właśnie tam po raz pierwszy użyto do zrzucania bomb samolotu F-22, którego głównym zadaniem jest walka w powietrzu.
Ale najwięcej doświadczeń z tego konfliktu czerpie Moskwa: na syryjskim froncie walczą zarówno rosyjskie oddziały specjalne, jak i najemnicy, masowo wykorzystywane jest lotnictwo (przede wszystkim bombowce Tu-22, Tu-95 czy Tu-160). – Z operacyjnego punktu widzenia dla przebiegu samego konfliktu nie ma to większego znaczenia. Można było użyć innych samolotów. Ale to, że Rosjanie korzystają ze swoich bombowców strategicznych startujących z terenu Rosji, daje kilka korzyści – tłumaczy Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”. – To taka witryna wystawowa dla rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego: prezentacja broni może zachęcić potencjalnych kupców. No i można sprawdzić w praktyce działanie nowego sprzętu. Liczy się też możliwość doskonalenia sił zbrojnych. Żołnierze podnoszą swoje umiejętności i zdobywają doświadczenie – wyjaśnia ekspert.
Do kategorii „prezentacja sprzedażowa” można zaliczyć wystrzelenie pocisków Kalibr z zanurzonego okrętu podwodnego Krasnodar w połowie ubiegłego roku. Podobny efekt można było osiągnąć, używając tańszych pocisków. Ale taka demonstracja sprzętu jest jak ulotka reklamowa, a Rosja to drugi eksporter uzbrojenia na świecie, który dba o swój przemysł.
Dba o niego także Turcja, która choć zbudowała już potężny sektor zbrojeniowy, to jednak jest jeszcze mocno w tyle za Rosją. Nie zmienia to faktu, że pod koniec stycznia podczas briefingu prasowego dotyczącego ofensywy tureckiej w Syrii premier Binali Yildirim podkreślał, że 75 proc. sprzętu użytego w tej operacji jest produkcji tureckiej. Z kolei minister obrony Nurettin Canikli mówił, że cała amunicja została wyprodukowana w Turcji. Serwis internetowy Al-Monitor zajmujący się Bliskim Wschodem pisze wprost, że ta ofensywa to „okno wystawowe” tureckiej zbrojeniówki. Nie obywa się bez wpadek. I tak tureckie wojsko straciło jeden śmigłowiec uderzeniowy (T129 ATAK rozbił się podczas akcji). Choć nie do końca wiadomo, czy został zestrzelony (jak twierdzą Kurdowie), czy spadł „samoistnie”, to tak czy inaczej nie jest to dobra reklama sprzętu, który Turcja proponuje m.in. Polsce w programie „Kruk”.
W przypadku Ankary ciekawe jest to, że operacja „Gałązka oliwna” wzbudziła poruszenie w Berlinie, bo... na granicy turecko-syryjskiej używane są czołgi Leopard niemieckiej produkcji. A akurat nasi zachodni sąsiedzi – mimo że są piątym eksporterem na świecie, oficjalnie są za zaostrzeniem polityki eksportu broni.
Z kolei w ostatnich dniach Syryjczycy zestrzelili izraelski samolot F-16. Czy to znak, że proradziecki sprzęt nagle został niesamowicie zmodernizowany? – To raczej jednostkowe wydarzenie, być może błąd pilota – odpowiada Mariusz Cielma. Ciekawszy wydaje się incydent, który nastąpił przed zestrzeleniem izraelskiego samolotu. Nad terytorium izraelskie nadleciał irański dron, który, jak mówią eksperci, został zbudowany na bazie amerykańskiego bezzałogowca, przechwyconego w 2011 r. przez Iran. Otwartym pozostaje pytanie, dlaczego maszynie udało się wlecieć nad Izrael. Nie wiadomo, czy był to np. błąd w nawigacji, czy też Irańczycy chcieli sprawdzić, jak działa izraelska obrona przeciwlotnicza.