Państwowe maszyny narracyjne funkcjonują w wielu krajach. Ale są w nich częścią szerszej strategii obronnej, której Polsce brakuje.



Pojęcie maszyna bezpieczeństwa narracyjnego rozpoczęło karierę w polskim dyskursie publicznym za sprawą doradcy prezydenta prof. Andrzeja Zybertowicza. Tydzień temu na antenie Tok FM stwierdził on, że taki twór powinien zostać powołany. – To jest zsynchronizowanie zasobów, które polskie państwo ma, w celu monitorowania tego, w jaki sposób przekształca się obraz Polski na świecie. Jakie są węzłowe miejsca, gdzie obraz Polski jest tworzony. I aktywne działania antydefamacyjne – tłumaczył socjolog. Choć pomysł przez wielu komentatorów i polityków został wyśmiany jako absurdalny, podobne instytucje funkcjonują już w innych krajach. Sam Zybertowicz powołuje się m.in. na Izrael.
Izraelski odpowiednik MaBeNy opisywał były ambasador USA w Arabii Saudyjskiej Chas Freeman, obecnie szef think tanku Middle East Policy Council. – Hasbara łączy wojnę informacyjną ze strategicznymi wysiłkami, by zjednoczyć społeczeństwo, zapewnić wsparcie sojuszników, zakłócać przedsięwzięcia wrogich koalicji, ustalać sposoby definiowania sytuacji przez media, wywiad i sieci społeczne czy definiować parametry poprawności politycznej. Hasbara ma wiele oblicz i jest doskonale dostosowana do czasów cyfrowych – tłumaczył były dyplomata i dodawał, że dzięki odpowiednim narracjom można legitymizować pewne punkty widzenia i delegitymizować inne.
I tak podczas zamieszek w Strefie Gazy Izrael stara się podsuwać amerykańskim mediom korzystne dla siebie tematy, m.in. za pośrednictwem mediów społecznościowych. Co ciekawe, istnieje nawet organizacja o tej samej nazwie, umożliwiająca amerykańskim studentom wyjazdy do Izraela, podczas których są oni szkoleni, jak powinni opowiadać za Atlantykiem o polityce władz w Jerozolimie.
Rozbudowane maszyny narracyjne mają również takie kraje jak Rosja czy Chiny. O słynnej już fabryce internetowych trolli w Petersburgu informowały m.in. brytyjski „The Independent” oraz media rosyjskie. Dowodem na to, jak olbrzymi wpływ może mieć takie skoordynowane budowanie narracji, są m.in. niejasności wokół wpływu Rosjan na ostatnie wybory prezydenckie w USA, na referendum w sprawie brexitu czy ostatnio kwestię niepodległości Katalonii. Przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi niemieckie służby wprost mówiły o zagrożeniu manipulacją ze strony Moskwy.
Także Chiny mają poważne zasoby, by wpływać na kształtowanie opinii. Są one jednak w dużej mierze do użytku wewnętrznego. Jak podaje „The Atlantic”, jest to połączone z cenzurą internetu. Tak było w przypadku zamachu na dworzec kolejowy w Urumqi w 2014 r. Poza blokowaniem haseł w największej wyszukiwarce internetowej w Chinach, w mediach społecznościowych dało się zaobserwować zmasowany wysyp wiadomości rządowych trolli dotyczących właśnie tego tematu.
Jak na tym tle wypada demokratyczny Zachód? Podobne narzędzia kształtowania świadomości i wpływania na obywateli na taką skalę nie są używane. Ale to nie znaczy, że problemu nie ma i Zachód nie musi się bronić. – Nasze społeczeństwa powinny zrozumieć, że wojna informacyjna już trwa. Propaganda działa najbardziej efektywnie, gdy ludzie nie zdają sobie z tego sprawy – tłumaczył rok temu DGP Janis Sarts, dyrektor Eksperckiego Centrum Komunikacji Strategicznej NATO w Rydze.
– Uświadamiać można na przykładach. W Niemczech było niedawno głośno o zaginionej 13-latce. Po powrocie stwierdziła, że została zgwałcona przez imigrantów. Potem okazało się, że to nieprawda, a nastolatka uciekła z domu, bo miała złe stopnie. Ale wcześniej doszło już do protestów pod urzędem kanclerskim. Tym razem Rosjanie przesadzili. Tak podgrzali negatywne emocje, że ludzie zorientowali się, iż ktoś ich oszukuje. Wtedy zaczęła rosnąć świadomość – dodawał. Zdaniem Sartsa własna narracja miałaby przypominać, dlaczego Zachód wierzy, że jego sposób życia jest najlepszy. – I dlaczego w Rosji każdy, kto się nieco dorobił, wysyła swoją rodzinę na „skorumpowany, zgniły Zachód” – dowodził.
O słowa prof. Zybertowicza spytaliśmy też byłego szefa Agencji Wywiadu płk. Grzegorza Małeckiego. – Problem bezpieczeństwa narracyjnego w Polsce jest znacznie szerszy niż brak MaBeNy. Jako państwo nie mamy systemu bezpieczeństwa narodowego, którego głównym aktorem byłaby np. Rada Bezpieczeństwa Narodowego przy premierze i odpowiedzialny za jej pracę doradca premiera ds. bezpieczeństwa. Taka instytucja powinna mieć swój aparat urzędniczy i faktycznie wpływać na to, co poszczególne ministerstwa robią dla naszego bezpieczeństwa. Tak jak w Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii czy Francji. Kto inny miałby definiować zadania dla MaBeNy, by nie stała się po prostu partyjną propagandą? – pyta wieloletni pracownik służb.
– Najpierw musimy stworzyć strukturę, która pozyskuje i porządkuje informacje z zagranicy. I tu nie chodzi tylko o służby; większość tych informacji jest dostępna w internecie. Trzeba je tylko znaleźć i zinterpretować. Jak już będziemy mieli obraz sytuacji, dopiero wtedy będzie można dobrać odpowiednie środki, by na nią reagować. Być może to byłaby rola dla MaBeNy. Ale to dopiero kolejny krok. Na razie brakuje nam podstaw polityki bezpieczeństwa – twierdzi płk Małecki.