Od narodzin Solidarności Kreml dążył do tego, by rebelię w PRL stłumili sami Polacy, tylko strasząc ich militarną inwazją. Największym zaskoczeniem dla Moskwy było to, że gen. Jaruzelski zaczął o nią prosić
Magazyn DGP z 15 grudnia 2017 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Ten blef okazał się jednym z najbardziej udanych w dziejach ZSRR. Kreml, mając na karku wojnę w Afganistanie, napięte relacje z Chinami i coraz bardziej asertywną politykę USA, bał się wikłania w kolejny konflikt. Supermocarstwu, podobnie jak jego geriatrycznym przywódcom, zaczynało brakować sił. Nawet śmiertelne zagrożenie dla bloku wschodniego, jakim była Solidarność, nie skłoniło Leonida Breżniewa, by na poważnie rozważać interwencję zbrojną w Polsce.
Cały wysiłek Biuro Polityczne KC KPZR skupiło na zmuszeniu protegowanych w Warszawie do działań. Za najskuteczniejszy sposób wywierania presji uznano stworzenie pozorów, iż decyzja o interwencji wisi na włosku. W budowaniu blefu pomogli Sowietom rwący się do działania Erich Honecker, przerażony Stanisław Kania, a także płk Ryszard Kukliński do spółki z CIA oraz zachodnimi przywódcami.
Najbardziej przeszkadzał zaś sam Wojciech Jaruzelski, który coraz natrętniej domagał się bratniej pomocy, czym tylko konfudował towarzyszy z Kremla. Jak na ironię, nieistniejącą groźbę wkroczenia Armii Radzieckiej udało mu się potem przekuć na swoje największe źródło chwały, w którą uwierzyła większość Polaków.
Zły policjant
„Sojusznicy z NRD i Czechosłowacji rwali się nam pomagać” – wspominał gen. Władysław Pożoga. Strajki, które sparaliżowały Polskę latem 1980 r., wzbudziły w Berlinie niepokój. Już 18 sierpnia tamtejszy wywiad wojskowy alarmował, że doszło do działań „jednoznacznie skierowanych na zlikwidowanie porządku socjalistycznego w Polsce, którym towarzyszy silny antysowietyzm i nacjonalizm”.
Obawy przerodziły się w strach, gdy 31 sierpnia podpisano porozumienia w Gdańsku. W bloku wschodnim przez ponad trzy dekady istnienie jakiejkolwiek niezależnej organizacji stawiającej postulaty polityczne było rzeczą nie do pomyślenia. „Dopuszczenie koncepcji wolnych i niezależnych związków zawodowych narusza zasady ustrojowe. Faktycznie powstaje druga partia, która może kontrolować działalność PZPR” – napisano w dokumencie, jaki 1 września kierownictwo NRD przekazało polskiej ambasadzie w Berlinie.
Erich Honecker domagał się szybkiej rozprawy z Solidarnością. Swoje postulaty przekazał 8 września ministrowi obrony ZSRR marszałkowi Dmitrijowi Ustinowowi, kiedy spotkali się przy okazji manewrów „Braterstwo Broni 80”. Marszałek zignorował sojusznika. „Wskazywał, co prawda, na problemy związane z Polską, zwrócił też jednak uwagę na trudną sytuację gospodarczą Związku Radzieckiego, wysokie koszty utrzymania armii w Afganistanie i »astronomiczne sumy« wydawane w związku z wyścigiem zbrojeń” – pisze Filip Gańczak w książce „Polski nie oddamy. Władze NRD wobec wydarzeń w PRL 1980–1981”.
Niepokój Honeckera nasilał się wraz z napływaniem kolejnych alarmujących sygnałów z Polski. Konsul generalny NRD we Wrocławiu Franz Franzen donosił, iż 31 października 1980 r. spotkał się ze Stanisławem Cioskiem. „Dziś trzeba powiedzieć, że kontrrewolucja ma za sobą absolutną większość społeczeństwa. Mówię to całkiem brutalnie – taka jest prawda – oni mają absolutną większość, a my jesteśmy mniejszością” – podkreślał ówczesny I sekretarz KW PZPR w Jeleniej Górze.
Przywódca NRD zaczął panikować. 26 listopada 1980 r. wysłał dramatyczny list do Leonida Breżniewa. Prosił w nim o zorganizowanie w Moskwie spotkania genseków państw Układu Warszawskiego, by uzgodnić „kolektywne działania pomocowe dla polskich przyjaciół”. Każdy, kto znał partyjną nowomowę, łatwo dostrzegał, iż Honecker prze do zbrojnej interwencji w Polsce.
Bezwład w Moskwie
Na to, co się działo w Polsce, Kreml reagował z opóźnieniem. Narastająca inercja na szczytach władzy wynikała w dużej mierze ze stanu zdrowia I Sekretarza KC Leonida Breżniewa, który miał za sobą kilka niewielkich wylewów, nękała go choroba wieńcowa, walczył z nowotworem szczęki. W dzień źle funkcjonował, jeśli nie wypił ćwiartki wódki, a zasnąć nie potrafił bez tabletek nasennych. „Od czego zaczyna się dzień na Kremlu? Od reanimacji Breżniewa” – to popularny dowcip z tamtych lat.
Pomimo alarmujących doniesień z PRL dopiero 25 sierpnia 1980 r. powstała specjalna komisja, która miała zmierzyć się z polskim problemem. Na jej czele stanął doświadczony aparatczyk Michaił Susłow, a w jej składzie znaleźli się m.in. szef KGB Jurij Andropow, minister obrony narodowej Dmitrij Ustinow, minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko oraz rozpoczynający wielką partyjną karierę Michaił Gorbaczow. „Obowiązywała wówczas doktryna Breżniewa” – pisze Kazimierz Łastawski w opracowaniu „Wpływ Związku Radzieckiego na sytuację polityczną Polski w 1981 r.”. Nakazywała ona „utrzymywanie za wszelką cenę jedności wspólnoty socjalistycznej i zwiększanie roli ZSRR, włącznie z prawem dokonywania przez niego ingerencji, w tym wojskowej, w wewnętrzne sprawy państw-stron Układu Warszawskiego, tak aby nie dopuścić do ich wystąpienia z sojuszu”. Mimo to komisja wcale nie zaleciła Biuru Politycznemu KPZR przygotowania interwencji. Wprawdzie w raporcie z 3 września oceniła, iż porozumienie gdańskie „jest w istocie legalizacją antysocjalistycznej opozycji”, lecz wskazywano na konieczność zmian politycznych w PRL, aby to sami Polacy zaprowadzili u siebie porządek.
Trzy dni później KC PZPR odsunęło od władzy Edwarda Gierka, którego miejsce zajął Stanisław Kania. Wcześniej przez kilka lat, jako członek Biura Politycznego, nadzorował on MSW, więc sprawiał wrażenie człowieka zdolnego do działań zdecydowanych. Na zachętę Kreml zaoferował nowym władzom PRL wsparcie ekonomiczne – w ramach pilnej pomocy przekazano m.in. pół miliona ton zboża i 200 tys. litrów oleju napędowego. Z podobnymi darami dołączyło się NRD. Mimo to Kania zupełnie nie palił się do otwartej rozprawy z opozycją, choć jego najbliższym współpracownikiem został minister obrony narodowej gen. Wojciech Jaruzelski.
Kreml zaczął więc naciskać. „Nie wolno nam utracić Polski. Związek Sowiecki w wojnie z hitlerowcami, wyzwalając Polskę, poświęcił życie 600 tys. żołnierzy i oficerów, i nie możemy pozwolić na kontrrewolucję” – mówił Gromyko podczas posiedzenia Biura Politycznego KC KPZR 29 października 1980 r. Mimo to o interwencji zbrojnej nadal nie wspominano. „W żadnym z protokołów Biura Politycznego nie znalazła się bezpośrednia wzmianka o przygotowaniach do ewentualnego wkroczenia wojsk radzieckich do Polski. Mówiono wiele (...) o zdecydowanych żądaniach wprowadzenia stanu wojennego, ale kwestia przygotowań do inwazji nie została poruszona w żadnym dokumencie” – podkreśla rosyjski historyk Rudolf Pichoja w książce „Historia władzy w Związku Radzieckim 1945–1991”.
Gdy jednak pod koniec października w Moskwie stawił się Stanisław Kania, usłyszał od marszałka Ustinowa, że Północna Grupa Wojsk Armii Radzieckiej jest w pełnej gotowości bojowej. Radzieccy żołnierze mieli czekać na rozkaz, by ruszyć z „bratnią pomocą”. Przestraszony Kania długo zapewniał, że opanuje sytuację w PRL i taka pomoc nie jest mu potrzebna.
Misja Honeckera
O niesieniu pomocy towarzyszom z PRL na poważnie myśleli jedynie nasi zachodni sąsiedzi. W NRD rozpoczęto masowe powoływanie rezerwistów do wojska, a Straż Graniczna ostentacyjnie przygotowywała się do całkowitego zamknięcia granicy z PRL. „Władze NRD prezentują wobec ZSRR gotowość udziału w ewentualnej interwencji wojskowej w Polsce” – pisał w raporcie sporządzonym 23 listopada dyrektor Departamentu I MSW gen. Jan Słowikowski.
Trzy dni później Honecker wysłał do Breżniewa list, który na Kremlu przyjęto z dużym zadowoleniem. Podpowiedział bowiem kolejne działania wobec Polski. W trybie pilnym na dzień 1 grudnia wezwano do Moskwy przedstawicieli Sztabu Generalnego Wojska Polskiego – pojechali: gen. dyw. Tadeusz Hupałowski i płk Franciszek Puchała. Na miejscu czekali generałowie armii czechosłowackiej oraz NRD. Gospodarzem spotkania był szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR marszałek Nikołaj Ogarkow. Polakom przekazano, iż 8 grudnia rozpoczną się ćwiczenia „Sojuz 80”, a wydzielone jednostki sąsiednich państw mają wkroczyć na poligony na terenie PRL. Dla Stanisława Kani była to nowina mrożąca krew w żyłach. Dowiedział się też, iż wcześniej, bo 5 grudnia, ma się stawić w Moskwie. Breżniew (zgodnie z sugestią Honeckera) zaprosił na ten dzień przywódców partii komunistycznych na naradę. Miała zostać w całości poświęcona sprawom polskim.
Potem każda godzina przynosiła nowe, zaskakujące wydarzenia. Ich sprawcą był pracujący dla CIA zastępca szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego WP płk Ryszard Kukliński, który uczestniczył w opracowywaniu planu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce (co Sztabowi Generalnemu zlecił Jaruzelski). Mając dostęp do najbardziej tajnych informacji, płk Kukliński natychmiast dowiedział się, co gen. Hupałowski usłyszał w Moskwie. Po czym zmanipulował rzeczywistość.
Blef Kuklińskiego
W inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w sierpniu 1968 r. wzięło udział 21 dywizji. Wedle ocen sztabowców – zarówno sowieckich, jak i amerykańskich – przeprowadzenie podobnej operacji w Polsce wymagało co najmniej 30 dywizji. I to pod warunkiem, że ludność nie będzie stawiała oporu. Każdy, kto choć trochę orientował się w naszej tradycji walk powstańczych, wiedział, iż było to marzenie ściętej głowy. Czyli tak naprawdę Kreml musiał zmobilizować minimum 45 dywizji własnych oraz z krajów satelickich.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Uczestniczący w naradzie u Ogarkowa zastępca ministra obrony narodowej Czechosłowacji gen. Miroslav Blahnik w sprawozdaniu dla zwierzchników na temat ćwiczeń „Sojuz 80” zapisał: „W ćwiczeniach udział weźmie 4–5 dywizji Armii Radzieckiej Nadbałtyckiego, Białoruskiego i Przykarpackiego Okręgu Wojskowego oraz 31. Dywizja Pancerna Centralnej Grupy Wojsk Radzieckich. Pozostałe armie reprezentują: jedna dywizja NAL (Narodowej Armii Ludowej) NRD, 4 dywizje WP i 2 dywizje pancerne CzAL (Czechosłowackiej Armii Ludowej)”. Po odjęciu czterech dywizji polskich pozostawało jedynie 9 dywizji. Było to zbyt mało, aby myśleć o przejęciu kontroli nad terytorium PRL.
Zdawał sobie z tego sprawę także płk Kukliński. W jego meldunku przesłanym do Ambasady USA w Warszawie liczba radzieckich dywizji urosła do piętnastu. Pułkownik donosił, że plany inwazji są gotowe, a w pierwszym rzucie Sowietów wesprą jeszcze dwie dywizje czechosłowackie i jedna wschodnioniemiecka. Raport Kuklińskiego błyskawicznie trafił na biurko prezydenta Jimmy’ego Cartera i jego doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego Zbigniewa Brzezińskiego. Liczba dywizji zmotywowała ich do działania. W prywatnym liście, który już 3 grudnia Carter posłał do Moskwy, ostrzegł, że „rozwiązanie narzucone narodowi polskiemu siłą wpłynęłoby jak najbardziej negatywnie na stosunki [USA z ZSRR]”. Potem Stany Zjednoczone z każdym dniem wzmagały naciski na Związek Radziecki. W sukurs przyszli dyplomaci watykańscy, postawieni w stan alarmowy przez papieża Jana Pawła II.
Zbiegiem okoliczności gęste chmury, jakie cały czas utrzymywały się nad Europą Środkową, sprawiły, że wywiad satelitarny nie potrafił zweryfikować informacji Kuklińskiego. „Droga Margaret. Wygląda na to, że przygotowania do sowieckiej interwencji militarnej w Polsce zostały zakończone. Jesteśmy też w posiadaniu dowodów na to, że ZSRR postanowił wkroczyć do Polski” – pisał do premier Wielkiej Brytanii 7 grudnia 1980 r. Jimmy Carter. „Nie jesteśmy przekonani, czy na pewno do tego dojdzie, ale szanse na to są bardzo duże. Dlatego sądzę, że kraje zachodnie powinny podjąć wszelkie możliwe kroki, aby wpłynąć na Związek Radziecki i zapobiec wkroczeniu sił sowieckich do Polski” – dodawał. „Jeżeli chodzi o nasze stanowisko względem ZSRR, to – jak wiesz – uczyniliśmy je jasnym zarówno na poziomie narodowym, jak i w oświadczeniu wydanym po ostatnim spotkaniu Rady Europejskiej. Peter Carrington (sekretarz generalny NATO – przyp. aut.) wezwał do siebie 3 grudnia sowieckiego ministra spraw zagranicznych, aby podkreślić nasze stanowisko i wymusić na Związku Radzieckim obietnicę respektowania swoich zobowiązań międzynarodowych” – odpisała następnego dnia premier Margaret Thatcher. Podkreśliła przy tym, że „zaczęliśmy także rozważać kwestię upoważnienia naczelnego dowódcy Połączonych Sił Zbrojnych NATO do podjęcia natychmiastowych akcji w razie inwazji na Polskę".
Z powodu nadaktywności Honeckera, raportu płk. Kuklińskiego i zwołanej w Moskwie narady zapachniało w Europie wojną. Jednak nadal najważniejsze było to, co zdarzyło się 5 grudnia na Kremlu.
Urabianie Polaków
„Widzimy całe brzemię odpowiedzialności, które spoczywa na kierownictwie PZPR. Ale my również ponosimy odpowiedzialność przed naszymi narodami, przed naszymi przyjaciółmi na świecie. Oni liczą na to, że udzielimy polskim komunistom pomocy, aby pokonać kontrrewolucję” – oświadczył Erich Honecker na wstępie spotkania genseków.
Przewodniczący mu Leonid Breżniew oddawał głosy kolejnym przywódcom partii komunistycznych. Rolę jastrzębia z pełnym zaangażowaniem odgrywał lider NRD, szczerze wierząc, iż uda się doprowadzić lada dzień do wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego do Polski. „Codziennie odczuwamy, jak imperialistyczny przeciwnik próbuje przenieść kontrrewolucyjną działalność z Polski Ludowej również na nasz grunt. Stacje telewizyjne w RFN, które można odbierać w naszej republice, jeszcze nigdy tak wiele nie donosiły o Polsce Ludowej” – ostrzegał, żądając szybkiego spacyfikowania Solidarności. Inni przywódcy partii komunistycznych nie byli już tak radykalni, dystansując się od pomysłu inwazji, choć krytykowali Kanię i Jaruzelskiego.
„My sami musimy wyprowadzić nasz kraj z trudnego położenia. Jest to naszym obowiązkiem i jesteśmy przekonani, że istnieją realne szanse na rozwiązanie tych problemów” – tonował nastroje Kania, podkreślając, że „zastosowanie środków politycznych do rozwiązania konfliktów związanych ze strajkami było posunięciem prawidłowym”. Obiecywał, iż stopniowo władze doprowadzą do rozbicia Solidarności działaniami politycznymi oraz dzięki ulokowanej w jej strukturach agenturze. „W Solidarności sytuacja jest bardzo skomplikowana. Jej przewodniczący, Wałęsa, jest właściwie tylko figurantem, chociaż wielu pracuje nad tym, aby zwiększyć jego popularność. Można powiedzieć, że jest sprytnym półgłówkiem sterowanym przez innych. Na Solidarność mają wpływ ludzie współpracujący z KOR. Chcemy oddzielić Solidarność od KOR” – tłumaczył Kania, na koniec obiecując, że w razie konieczności bezpośredniej konfrontacji „wykażemy się dużym zdecydowaniem w stosunku do kontrrewolucji”.
Na dowód prawdziwości tych słów gen. Jaruzelski przedstawił zarys planów wprowadzenia stanu wojennego. Leonid Breżniew poczuł się tym całkowicie usatysfakcjonowany. Wieczorem, podczas rozmowy w cztery oczy, Kania prosił go, żeby wstrzymał interwencję wojskową. Usłyszał wówczas wypowiedziane przyjaznym tonem: „No dobrze, nie wejdziemy. A jak będzie się komplikować, wejdziemy. Bez ciebie nie wejdziemy”. Gwałtowne reakcje Zachodu, jakie nastąpiły w kolejnych dniach, musiały umocnić Breżniewa w postanowieniu, że Polaków trzeba zmusić, by stan wojenny wprowadzili własnymi rękoma. Ćwiczenia wojskowe odwołano.
Kiedy w połowie grudnia wiatr rozpędził chmury znad Europy Środkowej, satelity szpiegowskie USA nie dostrzegły żadnej koncentracji wojsk przy granicach Polski. „To samo tajne źródło, które wcześniej dostarczało nam informacji o planach ZSRR, teraz donosi nam, że sowiecka inwazja na Polskę została odłożona – zostanie przeprowadzona w bliżej nieokreślonej przyszłości. Głównym powodem takiej decyzji, według naszych źródeł, była skuteczność działań Zachodu, który przekonał Kreml, że zareaguje »masowymi« sankcjami politycznymi i ekonomicznymi” – napisał w raporcie przekazanym 19 grudnia 1980 r. Carterowi jego doradca Zbigniew Brzeziński.
Lęki Jaruzelskiego
„Stanisław, nie zapomnij, że osobiście odpowiadasz za to, co dzieje się w Polsce” – ostrzegał Kanię w lutym 1981 r. podczas kolejnej rozmowy Breżniew. Przez następne miesiące radzieckie kierownictwo potęgowało presję na Warszawę. Kiedy Kania wrócił z Moskwy na początku marca 1981 r., wyznał Mieczysławowi Moczarowi: „mimo nacisku Kremla nie mam zamiaru użyć sił wobec opozycji. Nie chcę przejść do historii jako rzeźnik polskiego narodu”. Dawny szef MSW doniósł o tym KGB, co odnotowano w dokumentach, jakie Christopher Andrew i Wasilij Mitrochin umieścili w opracowaniu „Archiwum Mitrochina. KGB w Europie i na Zachodzie”. Wobec oporu ze strony I sekretarza PZPR, w Moskwie wyciągnięto wniosek, iż konieczna jest dymisja Kani i zastąpienie go „towarzyszem zdolnym do zachowania marksistowsko-leninowskiego charakteru państwa polskiego”. Te kryteria spełniali dwaj liderzy partyjnego betonu: Tadeusz Grabski i Stefan Olszowski. Równocześnie dziewięciu polskich generałów przedstawiło plan usunięcia Jaruzelskiego.
Jednak radzieckie kierownictwo zdawało sobie sprawę, że wszystkie te osoby cieszą się znikomym poparciem nawet w samej PZPR. Zaczęto więc od spotkania w nocy 4 marca 1981 r. w wagonie kolejowym na bocznicy pod Brześciem. Szef KGB Jurij Andropow i marszałek Ustinow długo besztali Kanię i Jaruzelskiego, lecz uzyskali jedynie niekonkretne obietnice. Przy czym ten ostatni, coraz mocniej odcinający się od Kani, zaczął prosić o wsparcie wojsk Układu Warszawskiego, wyraźnie nie wierząc, iż jego podkomendni sami poradzą sobie ze zbuntowanym społeczeństwem.
Interwencja zbrojna wydawała się wisieć na włosku podczas wielkich ćwiczeń „Sojuz 81” rozpoczętych 16 marca 1981 r. Zaledwie trzy dniu później na sali obrad Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy milicja dotkliwie pobiła Jana Rulewskiego i innych działaczy związkowych. W odpowiedzi Solidarność zapowiedziała strajk generalny. Dawał on znakomity pretekst do wprowadzenia stanu wojennego, ale kardynał Stefan Wyszyński wynegocjował porozumienie między awansowanym na premiera Jaruzelskim a Lechem Wałęsą. Kryzys zażegnano, co na Kremlu przyjęto z wielkim rozczarowaniem.
Cierpliwość Moskwy wyczerpała się jesienią. Całe kierownictwo PZRR 10 września zmroziła wiadomość, że ZSRR postanowił zmniejszyć dostawy ropy dla PRL o 64 proc., a gazu o 47 proc. Oleju napędowego Sowieci w ogóle już nie zamierzali Polakom sprzedawać. Restrykcje miały trwać, dopóki Solidarność, wraz z całym ruchem społecznym, nie zostanie rozbita. Następnie, pod egidą Kremla, w Biurze Politycznym PZPR zawiązano spisek w celu obalenia Kani. Uczestniczył w nim też gen. Jaruzelski. Odwołanie I sekretarza nastąpiło podczas plenum Komitetu Centralnego PZPR 18 października 1981 r.
Wyniesiony na szczyty władzy Jaruzelski poddawany był odtąd nieustannym naciskom Moskwy. Plany stanu wojennego zostały przygotowane, lecz generał zwlekał. Co jakiś czas wspominał o konieczności sojuszniczego wsparcia. Wreszcie 8 grudnia 1981 r. w rozmowie z marszałkiem Wiktorem Kulikowem poinformował, że partia jest skompromitowana i jeśli wprowadzenie stanu wojennego natrafi na społeczny opór, to poprosi o pomoc Układ Warszawski. Jego postulat został pospiesznie poddany pod obrady Biura Politycznego w Moskwie. Ani Breżniew, ani pozostali jego członkowie nie poparli prośby generała.
„Nie wiem, jak rozwinie się sytuacja w Polsce, ale nawet jeśli Polska znajdzie się pod kontrolą Solidarności, to trudno, tak musi zostać” – oświadczył wówczas najbardziej wpływowy członek Biura Politycznego Jurij Andropow. Całe kierownictwo ZSRR do ostatniej chwili bało się, że Jaruzelski znów się cofnie. Jednak nie potrafiono znaleźć w PZPR nikogo, kto mógłby go zastąpić. Tymczasem on znów poprosił o zbrojną interwencję i ponownie mu odmówiono. Wreszcie 12 grudnia generał zatelefonował do Breżniewa, informując, że w nocy przystępuje do działania. Na Kremlu odetchnięto z ulgą.
Potem do końca życia Wojciech Jaruzelski uparcie utrzymywał, że wszystko, co uczynił, miało na celu uchronienie Polski przed sowiecką inwazją, powołując się przy tym na raport płk. Kuklińskiego.