Zapowiedź wycofania większości rosyjskich wojsk z Syrii świadczy o przekonaniu Kremla, że zabezpieczył tam większość swoich interesów
O decyzji poinformował osobiście Władimir Putin podczas wczorajszej wizyty na dzierżawionym przez Rosjan syryjskim lotnisku Hmejmim na północy kraju. W ten sposób rosyjska interwencja w Syrii, która rozpoczęła się ponad dwa lata temu – we wrześniu 2015 r. – wchodzi w nową fazę: zbioru politycznych owoców.
Rosjanie nie zamierzają całkiem wycofać się z Syrii. Wręcz przeciwnie, wiążą z krajem dalekosiężne plany. W styczniu br. Moskwa podpisała z Damaszkiem umowę na 49-letnią dzierżawę dwóch baz: portu w Tartusie, oficjalnie nazywanego punktem zabezpieczenia materialno-technicznego, oraz lotniska Hmejmim. To znaczy, że Rosjanie pozostaną w Syrii przez wiele lat i dzięki przeprowadzonej przez ostatnie 24 miesiące rozbudowie obydwu baz będą mogli w dowolnej chwili zwiększyć swoją obecność. O czym Putin nie omieszkał zresztą wczoraj wspomnieć.
Wątpliwe, aby wygaszenie syryjskiego kontyngentu było spowodowane zmęczeniem wojną. Według oficjalnych szacunków dwuletnia kampania kosztowała Moskwę ok. 2,5 mld dol. Nawet jeśli nie oddają one rzeczywistego kosztu, to i tak kwota ta jest niewielka w porównaniu z rosyjskimi nakładami na obronność, które w 2017 r. zaplanowano na niewiele ponad 60 mld dol. Kremla prawdopodobnie nie przerażają też straty w ludziach. Jak podała agencja Reuters, w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy br. Rosjanie stracili w Syrii 40 żołnierzy, z czego 21 było pracownikami prywatnych firm. Oficjalne liczby za ten okres mówiły o 10 poległych.
Wczorajsza zapowiedź wygaszenia kontyngentu na Bliskim Wschodzie nie jest też pierwszą tego typu deklaracją, jaka pada z ust rosyjskiego przywództwa. Kreml podobny komunikat wystosował już w marcu 2016 r., kilka miesięcy po rozpoczęciu interwencji w Syrii. Wówczas jednak szybko stało się jasne, że pozbawione wsparcia siły wierne syryjskiemu prezydentowi Baszarowi al-Asadowi nie pokonają wspieranych przez Zachód antyrządowych rebeliantów i przegrają z nimi walkę o tereny znajdujące się pod kontrolą Państwa Islamskiego.
Zapowiedź ograniczenia obecności wojskowej ma związek ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi w Rosji zaplanowanymi na 2018 r. Putin, pewny zwycięzca plebiscytu, stanie do nich jako pierwszy, rosyjski przywódca, który nie tylko przeprowadził udaną operację wojskową z dala od granic Rosji (chociaż w geopolitycznym sąsiedztwie), ale też zakończył ją sukcesem i sprowadził żołnierzy do domu – o czym również nie omieszkał wczoraj wspomnieć. – Jesteście zwycięzcami. Wracajcie do rodzin, rodziców, żon, dzieci i przyjaciół. Ojczyzna na was czeka – mówił rosyjski prezydent.
Decyzja Putina świadczy jednak przede wszystkim o przekonaniu, że większość założonych przed interwencją celów zostało osiągniętych. Przede wszystkim Kremlowi udało się utrzymać przy władzy syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada, który od dawna był najwierniejszym sojusznikiem Rosji na Bliskim Wschodzie (niektóre źródła podają, jakoby syryjski przywódca w 2009 r. odrzucił katarską propozycję poprowadzenia przez Syrię gazociągu do Europy, bo popsułoby to Rosjanom biznes na Starym Kontynencie).
Teraz al-Asad jest jeszcze bardziej uzależniony od Moskwy. Syryjski prezydent nie tylko ma dług wdzięczności za pomoc wojskową. Jego kraj po sześciu latach niezakończonej wciąż wojny domowej znajduje się w ruinie i będzie potrzebował każdej pomocy, aby stanąć na nogi. To otwiera pole do dalszego zacieśniania więzów z Moskwą, tym razem gospodarczych.
Wysyłając wojsko do Syrii, Putin wywalczył sobie także miejsce wśród decydujących o przyszłości regionu. Chociażby z tego względu, że ograniczył pole manewru, jakim na Bliskim Wschodzie dysponowali Amerykanie. Wcześniej lotnictwo USA, które rozpoczęło naloty na Państwo Islamskie we wrześniu 2014 r., nie musiało konsultować swoich decyzji z nikim. Teraz, przez wzgląd na obecność w Syrii najnowocześniejszych, rosyjskich zestawów obrony przeciwlotniczej S-400, każdy lot musi być zgłaszany stronie rosyjskiej, aby uniknąć tragicznego w skutkach nieporozumienia.
Putin nie tylko dopchał się do stolika, przy którym rozdawane są bliskowschodnie karty, ale też zaczął odgrywać przy nim główną rolę. Już teraz zawieszenia broni negocjowane pod rosyjskimi auspicjami w kazachskiej stolicy Astanie są skuteczniejsze niż te zawierane dotychczas pod egidą ONZ w Genewie. Świadczy to o tym, że Rosjanie przejęli inicjatywę dyplomatyczną w sprawie Syrii i to oni będą konsultować powojenny porządek w kraju z Amerykanami, a nie na odwrót.
Co do dalszych losów konfliktu, to Syria może jeszcze zaskoczyć. Przede wszystkim sytuacja w kraju wciąż jest trudna, co sprzyja panoszeniu się terroryzmu. Już w tej chwili wiele doniesień mówi o rosnącej w siłę na południu kraju Al-Kaidzie. Co więcej, tak naprawdę nie zaczął się jeszcze właściwy proces pokojowy w kraju. Nie wiadomo więc, jaki będzie los północno-wschodniej części Syrii, nad którą przejęli kontrolę wspierani przez USA syryjscy Kurdowie. Jeśli odmówi się im jakiejś formy autonomii, mogą chwycić za broń – a wówczas perspektywy na zakończenie wojny domowej zmaleją do zera.