Czy latem 2017 r. zaczął się rodzić w Polsce nowy ruch polityczny? Wiele wskazuje na to, że tak. W lipcu otworzył się nowy rozdział polskiej polityki.
Nie tylko dlatego, że prezydent Andrzej Duda pierwszy raz tak mocno postawił się swojemu politycznemu obozowi. Jeszcze ważniejsze jest to, że po raz pierwszy od początku dobrej zmiany na horyzoncie zamajaczyła zapowiedź czytelnej politycznej alternatywy. Inna niż zgrana przez opozycję parlamentarną płyta ze szlagierem: „Żeby było tak, jak było”.
Tę nową propozycję dobrze wyraża List Otwarty do środowisk lewicowych. Słyszeli o nim państwo? Bardzo możliwe, że nie. Choć podpisało się pod nim ponad sto osób (głównie młodych), tekst nie przebił się do mediów głównego nurtu. Ale to nie powinno nikogo dziwić. Media głównego nurtu najbardziej lubią te melodie, które już znają. Nie zmienia to jednak tego, że w historii muzyki co jakiś czas pojawia się coś świeżego. Aż w końcu nawet głusi giganci te nowe melodie podłapują. Pomóżmy im więc i zanućmy im do ucha ten nowy ton.
Widmo krąży po ulicach. Widmo innej Rzeczpospolitej” – zaczęli swój przekaz autorzy listu. Widmo nie byłoby widmem, gdyby nie straszyło. Najbardziej nie lubią go karmiące się wzajemnie swoim własnym konfliktem elity III RP. Ten duopol przybiera od lat różne formy tej samej fałszywej alternatywy: Kaczyński vs. Tusk, Kaczyński vs. Schetyna, innym znów razem TVP kontra TVN, a jeszcze kiedy indziej piewcy transformacji przeciwstawieni są przeciwnikom zdrady okrągłostołowej. Ten pozorny konflikt pozornych przeciwieństw najbardziej nie znosi jednak „niezrzeszonych”. Gdy ktoś próbuje w Polsce stanąć na stanowisku „ani PiS – ani PO”, jest na przemian zmilczany i lekceważony (przez prawicę) albo oskarżany o symetryzm (przez liberałów). Ale ostatnio jakby coraz słabiej im to wychodzi.
Jednym ze sztandarowych zarzutów wobec osób kontestujących nasz polityczny duopol było oskarżenie go o wygodnictwo i obojętność na sprawy publiczne. A konkretnie o brak reakcji na próbę jawnego podporządkowania sobie władzy sądowniczej przez PiS. Tylko że po najnowszym lipcowym wzmożeniu trudno już ten zarzut dłużej stawiać. Bo godzi się przypomnieć, że to nie kto inny jak środowiska lewicy pozaparlamentarnej (Razem, ruchy feministyczne czy OPZZ) dały decydujący impuls do protestów przed Pałacem Prezydenckim. Mało tego. Opozycja pozaparlamentarna zaprezentowała przy tym skuteczność. Wszak to nie bezładne „obleganie” Sejmu ani też desperacka próba obstrukcji obrad komisji sprawiedliwości w gmachu parlamentu doprowadziła do zatrzymania PiS-owskiej lawiny zmian w sądownictwie. Uczyniła to dopiero zainicjowana przez środowiska lewicowe presja na prezydenta Dudę. Można powiedzieć, że nowa pozaparlamentarna opozycja ugrała pierwszy od dawna konkret. Podczas gdy opozycja parlamentarna w akcie bezradności mieszającej się z wściekłością na własną bezradność potrafiła tylko odegrać arcypolski gest Rejtana. I z poczuciem niezmąconej moralnej racji odśpiewać hymn, gdy poseł PiS Stanisław Piotrowicz komunikował sejmowej mniejszości, że została zwyczajnie przegłosowana.
To jednak w ostatecznym rozrachunku nie jest najważniejsze. Bardziej liczy się stojąca za nową opozycją pozaparlamentarną wyraźna propozycja polityczna. Autorzy listu otwartego do środowisk lewicowych precyzują ją dość wyraźnie. Zaczynają od zdania: „III RP nie spełniła swojej podstawowej obietnicy”. Czyli tej złożonej polskiemu społeczeństwu w schyłkowej fazie PRL, która była jakby fundamentem umowy społecznej leżącej u podstaw nowego ustroju. Jej sednem było to, że w wolnej i kapitalistycznej Polsce będziemy realizować (w miarę możliwości) interes wszystkich. A nie tylko grupy uprzywilejowanych albo najsprytniejszych.
W bezalternatywnej retoryce i brutalnej praktyce transformacji – po duchu Solidarności i postulatach Sierpnia’80 – nie pozostał ślad. Rzeczywistością stał się niedemokratycznie przepchnięty przez niedemokratyczny Sejm kontraktowy plan Leszka Balcerowicza, a potem bezrefleksyjna prywatyzacja gospodarki czy wreszcie uelastycznianie rynku pracy rozpoczęte przez rząd Leszka Millera, a kontynuowane przez PiS i PO.
Skąd pewność, że III RP nie spełniła swojej obietnicy? No cóż, to właśnie doświadczenie, które jest naszym udziałem od prawie dwóch lat. Wszak po wyborach 2015 r. PiS w sposób błyskawiczny zawłaszcza państwo i demontuje instytucje liberalnej demokracji. I czy natrafia na powszechny opór społeczny? Przeciwnie, przychodzi mu to z wielką łatwością, a w sondażach nie schodzi poniżej 40-proc. poparcia. Dlaczego tak się dzieje? Bo sprawdziło się to, o czym przez lata ględzili odsądzani od czci i wiary krytycy transformacji – od Tadeusza Kowalika i Karola Modzelewskiego po Radio Maryja i TV Trwam. Okazało się, że ta nasza transformacja mimo pięknych wskaźników makroekonomicznych stała na wyjątkowo wątłej podstawie społecznej. Krótko mówiąc: III RP nie potrafiła wychować swoich obrońców. Nawet ci, którzy najgłośniej pieklą się z powodu ataku na trybunał i sądy czy zawłaszczenia telewizji, twierdzą, że robią to raczej „dla zasady” i „żeby nie niszczyć samej idei instytucji”. A nie dlatego, że uważali, jakoby polskie sądy służyły wszystkim obywatelom, a telewizja publiczna spełniała misję, do której została powołana.
To samo dotyczy obecnej klasy politycznej. Autorzy listu mają rację, gdy piszą, że znaczna część społeczeństwa kojarzy ich z antyspołeczną polityką, elitarnym tonem i brakiem jakichkolwiek propozycji programowych. Dlatego są oni tak wyjątkowo słabymi i niewiarygodnymi obrońcami demokracji. Te elity zupełnie nie rozumieją, że demokracja to nie tylko zbiór abstrakcyjnych wartości, to nie tylko wolne wybory, pluralistyczne media czy sprawiedliwe sądy – to przede wszystkim realna inkluzja społeczna, to sprawne państwo, z którym obywatelki i obywatele mogą się identyfikować, to poczucie bycia reprezentowanym przez polityków. Tego wszystkiego III RP przez 28 lat trwania nie potrafiła zapewnić – konkludują autorzy listu. I trudno się z nimi nie zgodzić.
Co zrobić, by to zmienić? Twórcy listu nie mają wątpliwości, że jedyna droga do tego celu wiedzie przez dotarcie do (przynajmniej części) wyborców PiS. Tym bardziej że obecna narracja liberalnej opozycji – demonizująca elektorat partii rządzącej, oskarżając go o „sprzedanie się” partii rządzącej – jest w gruncie rzeczy na rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. A poza tym jest po prostu niesłuszna. Bo do demokratycznego projektu trzeba włączać właśnie te grupy, które z zadowoleniem powitały takie zmiany jak 500+, Mieszkanie+, minimalną płacę godzinową czy obniżenie wieku emerytalnego. „Zanim elity zaczną oskarżać szarego człowieka, że sprzedał się za 500 zł, zapytamy elit, dlaczego sprzedały szarego człowieka za swoje przywileje. Dzisiaj za 28 lat przywilejów elit zapłacimy wszyscy” – można przeczytać w liście.
Kończy się on apelem lewicy do lewicy i jej potencjalnych sympatyków. Chodzi o to, by nie odgrywać po raz kolejny roli przystawki dla liberałów. A więc nie żyrować antypisowskiego wzmożenia w imię zasady, że najpierw odeprzemy najazd kaczystów, a potem się zobaczy. Nasze państwo od dawna nie jest takie wspaniałe, jak lubią o nim mówić jego najwięksi beneficjenci. A na dodatek bardzo potrzeba mu dziś ożywczej ideowej alternatywy politycznej. I właśnie teraz jest czas na jej formułowanie. Wszystko po to, by zdążyć na wyborczy cykl lat 2018–2020, który siłą rzeczy stanie się swego rodzaju plebiscytem nad PiS-owskim projektem IV RP (choć już nie pod tą nazwą). Dobrze, by lewica potrafiła wysunąć przeciw niemu wizję innej Rzeczypospolitej.
Ulubione pytanie mediów głównego nurtu o nazwiska nie jest na tym etapie pierwszorzędne. Zresztą pewnego czasu na lewicy talia inicjatyw i postaci stale się poszerza. Jest Razem, są ruchy lokatorskie i jest wreszcie Inicjatywa Polska, niezbyt autentyczna, ale lubiana przez media głównego nurtu. Są Robert Biedroń i Adam Bodnar. Obaj z potencjałem do gry o stawkę zdecydowanie większą niż dotychczas. A wiele pewnie jeszcze się tu wydarzy.
Ale to, co liczy się dziś, to raczej ubieranie w konkret politycznej opowieści, że inna Rzeczpospolita jest możliwa. Aby ją snuć, lewica musi mówić o potrzebie nowej umowy między kapitałem a pracą, która pozwoli nam skończyć z nieefektywną ekonomicznie i społecznie mentalnością folwarczną pracodawców. Ta lewica musi sygnalizować, że jest świadoma wyzwań późnego kapitalizmu. Musi mieć pomysł na łagodzenie ciemnych stron globalizacji. Oraz na UE, w której okazany podczas kryzysu egoizm najsilniejszych i najbogatszych doprowadził do wielkiego kryzysu idei europejskiej.
Magazyn DGP z 11 sierpnia 2017r. / Inne
Wyzwaniem są jednak nie tylko konkretne polityczne pomysły, lecz także sposób ich podawania. Zwrócił na to uwagę Edwin Bendyk z „Polityki”, pokazując, że jeśli nowy projekt polityczny pozaparlamentarnej opozycji ma być skuteczny, to musi przemawiać nie tylko do młodych. Ale także do tych, którym nie został dany „przywilej późnego urodzenia”, a wiara w neoliberalną III RP siłą rzeczy była również ich udziałem. Dla nich też powinno znaleźć się miejsce. Nie wolno powtórzyć błędu pychy, która charakteryzowała elity solidarnościowe w 1989 r. przekonane o konieczności wyrzucenia na śmietnik historii całego pozytywnego dorobku poprzednich pokoleń.
PiS w jednym ma dziś rację. Po 28 latach Polska dojrzała do głębokiej zmiany ustroju. I to zarówno gospodarczego, jak i politycznego. Partia Kaczyńskiego zdaje się to rozumieć i próbuje do takiej zmiany dążyć. Lipcowy intrygujący błysk po stronie opozycji pozaparlamentarnej pozwala mieć nadzieję, że nie skażemy się na tym polu na wieloletni brak alternatywy. I że także prawica koniec końców będzie miała z kim przegrać.