Pościg za nowoczesnością to niebezpieczne zajęcie dla państwa podzielonego na dwa obozy, z których jeden pragnie jej zbyt mocno, a drugi śmiertelnie się boi.
Był sobie biedny, konserwatywny, katolicki kraj, który główne powody do dumy czerpał ze swej przeszłości. Wprawdzie zamierzchłej, lecz za to pięknej, bo w XVI i XVII w. odgrywał rolę kluczowego mocarstwa na Starym Kontynencie. Niestety potem wszystko stracił. Jednak dopiero zetknięcie w XX w. z nowoczesnością Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych uświadomiło jego elitom, jak bardzo jest zacofany. Wielkie ambicje oraz pamięć o minionej mocarstwowości wręcz wymuszały staranie, by dogonić najbardziej rozwinięte z państw. Na niwie gospodarczej z czasem zaczęło to wychodzić nawet nieźle, lecz w sferze społecznej i obyczajowej zmiany zderzyły się z zaskakującym paradoksem. Nie każdy ich pragnął. W ciągu trzech dekad modernizacji ludzie podzielili się na dwa wrogie obozy żyjące niemal w alternatywnych światach. Postępowcy pokochali socjalizm, a nawet komunizm, bezkrytycznie wielbiąc wszystko, co dawało się określić mianem nowoczesnego. Jedynym zaś dobrym księdzem był dla nich martwy ksiądz. Konserwatyści nienawidzili każdej idei kojarzącej się im z postępem, a osoby, które nie dość ostentacyjnie obnosiły się z własnym katolicyzmem, wykluczali ze wspólnoty narodowej. Dla nich socjaliści istnieli tylko po to, żeby ich jak najszybciej wysłać do piekła. Oba obozy zgromadziły podobną liczbę agresywnych zwolenników i odznaczały się podobnym nasileniem fanatycznej pewności co do własnych racji. Acz nie przeszkodziło im to we wspólnym dążeniu do wyeliminowania ugrupowań umiarkowanych, ponieważ ich obecność utrudniała podsycanie wzajemnej nienawiści. Po likwidacji centrum dwubiegunowa scena polityczna wreszcie stała się faktem, dzięki czemu emocje mogły sięgnąć zenitu. Wówczas przywódcy obu obozów z radością poprowadzili swych wyznawców na rzeź, w której musieli uczestniczyć także, oszołomieni biegiem wypadków, zwykli obywatele.
Oczywiście wspomniany kraj to nie Polska, a tragiczny finał jego modernizacji w niczym nie przypominał obecnych sukcesów odnoszonych przez III RP.
Feudalizm postępowy
Wiarą, że są mocarstwem, Hiszpanie żyli przez cały XIX w., choć doświadczyli okupacji francuskiej, następnie trzech wojen domowych, ustanowienia republiki, potem przywrócenia monarchii. Dopiero Amerykanie obudzili ich pod sam koniec stulecia, spuszczając tęgie lanie hiszpańskiej armii i marynarce wojennej w 1898 r. Pokonane królestwo musiało oddać zwycięzcom Filipiny, Portoryko i Guam. Na dokładkę Kuba uzyskała niepodległość, acz znalazła się pod protektoratem USA. Utrata kolonii, choć były utrapieniem, wstrząsnęła intelektualnymi elitami Hiszpanii. Dopiero wówczas zauważyły one, jak słabe jest ich państwo w porównaniu z europejskimi mocarstwami. Coraz mocniej uwierał też nienadążający za społecznymi przemianami ustrój polityczny. Ultrakonserwatywna konstytucja z 1876 r. nakazywała, by państwo i Kościół stanowiły jedność, zakazując nawet publicznego manifestowania innego rodzaju religijności niż katolicka. Mimo to następowała sukcesywna sekularyzacja społeczeństwa. Na przełomie stuleci w dużych miastach regularnie uczestniczyło w obrzędach religijnych niewiele ponad 20 proc. mieszkańców. Od 1879 r. aktywnie działała Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE), nieróżniąca się swym programem od bratnich ugrupowań z Niemiec czy Francji. Konkurować z nią o względy ludzi pracy starali się komuniści oraz anarchiści.
Od 1890 r. prawo głosowania w wyborach parlamentarnych otrzymali wszyscy pełnoletni mężczyźni, dzięki czemu Hiszpania uzyskała jedną z najbardziej postępowych ordynacji w Europie. Mimo to przez kolejne dekady rządziły nią na zmianę dwie monarchistyczne partie – konserwatywna i liberalna: „wymieniając się urzędami tak systematycznie, że praktyka ta zyskała miano »turnopacifico« (pokojowej wymiany)” – opisuje Francisco Romero Salvado w monografii „Wojna domowa w Hiszpanii 1936–1939”. Nowoczesna ordynacja wyborcza znakomicie koegzystowała wówczas z feudalną tradycją. Obie partie władzy w swej wewnętrznej strukturze odwzorowywały układ senior i wasale. Kierowali nimi wodzowie otoczeni przez dwór złożony z osób zawdzięczających im kariery. Na bliskich związkach z nimi opierali swe powodzenie działacze lokalni, podwieszeni pod patronów w stolicy. To oni, nazywani „caciques” (czyli kacykami), dbali na prowincji o przebieg wyborów do Kortezów, tak by ich wynik nie zachwiał istniejącym status quo. „Kacykowie dostarczali głosów ze swoich okręgów wyborczych, a w zamian pozwalano im traktować te tereny jak prywatne lenna” – podsumowuje Salvado. Stały układ sił w Kortezach zapewniał trwanie Hiszpanii w stanie politycznej hibernacji. Jednak taka stabilizacja pozwoliła nieco odzyskać siły po stuleciu chaosu, a nawet znów planować odbudowę imperium. Na początek królestwo rozpoczęło w 1909 r. wojnę z plemionami berberyjskimi o zwierzchnictwo nad północnym Marokiem.
Wojenne kompromitacje
Dobrze wyposażony korpus ekspedycyjny gen. Guillermo Pintosa 27 lipca 1909 r. wpadł w zasadzkę przygotowaną przez Berberów w dolinie Barranco del Lobo. Po laniu, jakie sprawili tubylcy Hiszpanom, ci przyznali się do 150 zabitych i 500 rannych żołnierzy. Kolonialna wojna, która miała trwać kilka tygodni, zamieniła się w przewlekły konflikt. Przez następne lata Madryt musiał utrzymywać w Afryce armię liczącą 35 tys. żołnierzy wyposażonych w broń maszynową i artylerię. Mimo to Berberów nie udawało się pokonać. Szczęściem dla Hiszpanii wybuchła I wojna światowa, co okazało się zbawienne dla jej gospodarki. Walcząca Francja bardzo potrzebowała wyrobów tekstylnych, węgla i innych surowców dostępnych na Półwyspie Iberyjskim. Osiągane tą drogą zyski paradoksalnie wzmocniły związki zawodowe, bo pojawiły się podstawy do żądania powszechnej podwyżki płac. W połowie sierpnia 1917 r. Hiszpanię sparaliżował strajk generalny zorganizowany przez lewicowe centrale związkowe. Powszechne poparcie dla niego zwiastowało początek nowej epoki.
Na Półwyspie Iberyjskim do walki o władzę dojrzał obóz modernizacyjny marzący o szybkim dogonieniu najnowocześniejszych mocarstw. Czoło stawili im konserwatyści do upadłego broniący każdego z aspektów starych porządków. Reformatorzy nie tworzyli jednolitego ugrupowania. Zupełnie inną wizję przyszłości mieli intelektualiści i technokraci, marzący o odbudowie mocarstwowej Hiszpanii pod berłem króla, niż republikanie czy socjaliści. Zwolennicy reform, choć po raz pierwszy zdobyli w Kortezach większość, nie potrafili stworzyć wspólnego rządu. Znajdujący się w mniejszości konserwatyści oparcia szukali w królu Alfonsie XIII. Na ich nieszczęście monarcha co chwila udowadniał swą nieudolność potęgowaną zamiłowaniem do bigoterii. Największym osiągnięciem jego trwającego aż 45 lat panowania stało się uroczyste poświęcenia narodu Najświętszemu Sercu Pana Jezusa w 1919 r. Niewiele to pomogło, bo przez kolejne lata państwem wstrząsały fale konfliktów politycznych i strajków. Tym razem wzniecał je powojenny kryzys ekonomiczny, który dotarł na Półwysep Pirenejski. A skoro nieszczęścia lubią chodzić parami, to w lipcu 1921 r. większość sił ekspedycyjnych w Maroku dała się otoczyć pod Annual. W kilkudniowej bitwie Berberowie wyrżnęli ponad 15 tys. Hiszpanów. Za wykupienie 370 ocalałych z rzezi Madryt musiał zapłacić zwycięzcom 2 mln peset. Na koniec okazało się, że wśród wracających z wojny bohaterów znalazły się 33 prostytutki i spore stadko ich dzieci.
„Hiszpania znalazła się w okresie dekadencji” – grzmiał wówczas z mównicy w Kortezach lider socjalistów Indalecio Prieto. Jego PSOE nabrała wiatru w żagle i parła do władzy, oskarżając o wszelkie klęski króla, konserwatystów oraz zacofanie.
Generalska intuicja
Groźba rządów partii socjalistycznej zmobilizowała do działania armię. Gubernator Katalonii gen. Miguel Primo de Rivera wyprowadził wojsko z koszar 23 września 1923 r., obsadzając strategiczne punkty w Barcelonie. Wówczas Alfons XIII z radością podporządkował się rozkazom puczysty. Godząc się na wspólne utworzenie wojskowego dyrektoriatu, które to ciało przejęło funkcje rządu i parlamentu. „Primo de Rivera pochodził z Andaluzji, był gorliwym patriotą, o nawrotach pobożności, uczciwy aż do przesady, odważny, lubiący alkohol i łatwe kobiety” – opisuje w „Historii Europy 1919–1939” Martin Kitchen. „Jego naiwność w kwestiach politycznych przedstawiano jako zdrowy rozsądek, a jego nieregularne metody pracy nobilitowano za pomocą neologizmu »intuicjonizm«” – dodaje. Na początku rządów wojskowej junty zdelegalizowano wszystkie partie polityczne. Zastąpić je miała jedna Hiszpańska Unia Patriotyczna (Unión Patriótica Espanola), prezentowana jako ruch społeczny ponad podziałami. Chcąc zaoszczędzić rządzącym krytyki, gen. de Rivera wprowadził cenzurę prewencyjną.
Pomimo rozpędzenia parlamentu Hiszpanie nie protestowali, bo junta wprowadziła w kraju powszechną opiekę lekarską, zapewniła robotnikom tanie mieszkania oraz sądy arbitrażowe dbające o przestrzeganie prawa pracy, kradnąc w ten sposób socjalistom ich program. W samej PSOE doszło do rozłamu. Radykalni komuniści chcieli walczyć, umiarkowani socjaliści współpracować, zwłaszcza że reżim nie był okrutny i powstrzymywał się od represji. A co więcej, generał zwalczał przede wszystkim liberałów i umiarkowanych konserwatystów, promując skrajną prawicę, a socjalną lewicę zostawiając w spokoju. „Intuicjonizm” Primo de Rivery podpowiedział mu też, by wreszcie rozwiązać problem Maroka. Udało mu się dogadać z rządem Francji w sprawie wspólnej akcji zbrojnej. Rozpoczęto ją wiosną 1925 r. Doświadczeni żołnierze z francuskiej Legii Cudzoziemskiej potrafili skutecznie rozprawić się z Berberami, ale podczas walk talentem militarnym wykazał się zaledwie 33-letni Francisco Franco, błyskawicznie awansowany przez dyktatora na generała.
Postępowy konserwatysta
Po spacyfikowaniu Maroka Miguel Primo de Rivera zaczął stopniowo odcinać się od swej generalskiej przeszłości. Mundur zastąpił garniturami, a kolejne stanowiska zaczął przekazywać cywilnym technokratom. Nadal też czerpał inspiracje z programu socjalistów, a także włoskich faszystów. Modernizację Hiszpanii oparł bowiem na państwowym interwencjonizmie. Finansując z budżetu nie tylko roboty publiczne, ale też m.in. budowę dróg i linii kolejowych. To z kolei wymuszało zwiększenie wpływów z podatków. Reżim generała musiał więc zaordynować obywatelom nowoczesny podatek dochodowy, czym nie wzbudził zbyt przyjaznych uczuć. Kolejnym błędem stało się zbyt częste wywieranie presji na sądy, aby ferowały wyroki po myśli rządzących, oraz zrażenie do siebie intelektualistów. Rozłoszczony ich krytyką generał wymusił usunięcie ze stanowiska rektora Uniwersytetu w Salamance, a następnie uwięzienie światowej sławy filozofa Miguela de Unamuno, prowokując tym samym bunt na uczelniach.
Generał miał tego pecha, że po kilku latach prosperity w tymże 1929 r. nadciągnął światowy kryzys, który z całą mocą uderzył w hiszpańską gospodarkę, co pomnożyło szeregi wrogów reżimu. „Dołączyli do nich właściciele ziemscy, zaalarmowani jego (de Rivery – przyp. aut.) nieśmiałymi próbami wprowadzenia reformy rolnej, przemysłowcy, którzy uważali, że jego wersja państwa korporacyjnego zbytnio zalatuje socjalizmem, a także kler, który obawiał się, że pragnie on ustanowić supremację króla nad Kościołem” – wylicza Martin Kitchen. Wreszcie przeciw promującemu modernizację generałowi wystąpiła w styczniu 1930 r. nawet armia. W obliczu rebelii podwładnych gen. de Rivera skorzystał z danej mu możliwości wyjazdu do Paryża, gdzie mógł wreszcie oddać się ulubionym zajęciom. „Schyłek jego życia charakteryzowały na przemian wyprawy do prostytutek lub odwiedziny spowiedników” – podsumowuje Kitchen. Nowym władcą Hiszpanii został admirał Juan Bautista Aznar-Cabanas.
W pogoni za nowoczesnością
Rządy admirała nie trwały długo, bo na obudzonej z letargu scenie politycznej zaczęli dominować republikanie. Doszło do tego, że w sierpniu 1930 r. teoretycznie nielegalne partie liberalne, centrowe oraz socjaliści zawarły sojusz, tworząc alternatywny rząd pod nazwą Komitetu Rewolucyjnego. Opozycji przybyło odwagi, bo za jej hasłami opowiedziała się duża część korpusu oficerskiego, także mającego dość skostniałego państwa i sklerotycznego króla. Admirał Aznar nie odważył się na siłową rozprawę, lecz odwołał do głosu ludu, organizując w kwietniu 1931 r. wybory samorządowe. Po uczciwym przeliczeniu głosów przyniosły one miażdżące zwycięstwo zwolennikom republiki, co wprawiło kraj w stan wrzenia. Admirał podał się do dymisji, a stary król, widząc tłumy ciągnące pod jego pałac w Madrycie, zdążył wsiąść w samochód i ewakuować się do Paryża, ogłaszając po drodze abdykację. Tak spróchniały do cna system polityczny zawalił się pod własnym ciężarem.
Władzę przechwycił Komitet Rewolucyjny, który przemianował się na Rząd Tymczasowy. Pod koniec czerwca 1931 r. przeprowadzono wybory do Kortezów. Wygrała je Hiszpańska Partia Socjalistyczna, zdobywając 24 proc. głosów. Niewiele mniej, bo 20 proc., otrzymała Radykalna Partia Republikańska, której przewodził dziennikarz z Barcelony Rafael Guerra del Río. Do parlamentu swych przedstawicieli wprowadziło aż 25 ugrupowań politycznych, co stanowiło wprawdzie oznakę pełni wolności, lecz jednocześnie zapowiadało kłopoty. Dopóki pracowano nad nową konstytucją, podziały i konflikty nie były jeszcze tak widoczne, zwłaszcza że republikanie za głównego wroga nowych porządków uznali Kościół katolicki. Za swe bezkrytyczne poparcie dla Alfonsa XIII wkrótce miał on słono zapłacić. Przyjęta 9 grudnia 1931 r. konstytucja zmieniała zacofaną Hiszpanię w kraj nowoczesny i laicki. Wprowadzono całkowity rozdział Kościoła od państwa oraz pozbawiono go jakichkolwiek dotacji. Ze wszystkich instytucji musiały zniknąć krzyże, zakonom odebrano możność prowadzenia szkół, z których usunięto także lekcje religii. Wkrótce przez Półwysep Iberyjski przetoczyła się pierwsza fala podpaleń kościołów. „Hiszpania przestała być katolicka” – ogłosił triumfalnie w parlamencie premier Manuel Azana y Diaz.
„Republika dążyła więc wyraźnie do zupełnego wykorzenienia chrześcijaństwa. Mówiono: »Nie będzie postępu, póki na kiszkach ostatniego biskupa nie zawiśnie ostatni szlachcic«” – twierdzi w opracowaniu „Represje państwa wobec kościoła katolickiego w Hiszpanii w latach trzydziestych XX wieku” ks. Grzegorz Szubtarski. Przerażeni konserwatyści znaleźli się w głębokiej defensywie. Umacniał ją nowy, federalny ustrój. Poszczególne regiony zyskały szeroką autonomię, a to czyniło z Katalończyków oraz Basków gorących obrońców republiki.
Od ściany do ściany
„Republika nie dostrzegała faktu, że Hiszpania znajdowała w chrześcijaństwie zasadę swej tożsamości i jedności narodowej (w końcu Kościół istniał w Hiszpanii, zanim jeszcze powstało państwo). Co więcej, Kościół dawał Hiszpanii stabilność nie tylko dzięki wierze, ale przede wszystkim dzięki językowi i kulturze” – twierdzi ksiądz Szubtarski. Na pewno takimi niuansami nie przejmowali się postępowcy, których ogarnął szał modernizowania kraju, bo przecież przespał on cały wiek XIX. Atakowanie Kościoła katolickiego i ludzi, czujących się z nim związanymi, stało się jednym z głównych przejawów promowania nowoczesności. Kiedy w 1932 r. parlament zdecydował o wygnaniu wszystkich jezuitów, anarchista Ángel Samblancat grzmiał z mównicy: „Dla mnie, panowie, Towarzystwo Jezusowe powinno nazywać się Kupieckim Towarzystwem Jezusowym i nie mówię tu bandą złodziei przez szacunek dla tych ostatnich”.
Tymczasem w Kortezach znalazło się zbyt wiele stronnictw politycznych, żeby dało się stworzyć stabilny rząd. Do tego jeszcze, przygotowana przez premiera Manuela Azanę y Diaza, reforma rolna wznieciła niepokoje na wsi. Z kolei armię zaszokowała czystka w korpusie oficerskim, który dekretem rządu został zredukowany z 20 tys. do zaledwie 7,5 tys. oficerów. Bohatera wojny w Maroku gen. Franco zesłano na stanowisko komendanta okręgu wojskowego na Balearach. Wówczas pucz próbował zorganizować w Sewilli gen. José Sanjurjo, pod hasłem walki z antykatolicką dyktaturą, jednak dowódcy nie poparło zbyt wielu podwładnych ani też miejscowa ludność. Ostatecznie generał musiał ratować się ucieczką do Portugalii.
Mimo to przewrót wkrótce się wydarzył, a przyniosły go przeprowadzone w listopadzie 1933 r. przedterminowe wybory. Tym razem zatriumfowała w nich prawicowa, konserwatywna Hiszpania. Aż 27 proc. głosów zdobyła Hiszpańska Konfederacja Prawicy Autonomicznej (Confederación Espanola de Derechas Autónomas – CEDA). Stworzona przez José Maríę Gil-Roblesa – „katolickiego reformatora społecznego, który postawił sobie za cel odciągnięcie młodzieży hiszpańskiej od bezbożnego socjalizmu i przywrócenie jej na łono Kościoła za pomocą katolicyzmu społecznego w duchu encykliki Leona XIII” – pisze Martin Kitchen. Klęskę ponieśli socjaliści, tracąc połowę głosów, a komuniści otrzymali ich zaledwie 0,22 proc. Natomiast swój stan posiadania utrzymała katalońska Radykalna Partia Republikańska – 23 proc. O sukcesie mogła też mówić federacja ugrupowań monarchistycznych, która zdobyła 20 proc. głosów. Dwa lata po ultralewicowym parlamencie zaczął pracę parlament prawicowy. Próbujący grać w nim pierwsze skrzypce Robles chciał cofnąć wszystkie antykatolickie reformy poprzedników. Coraz więcej do powiedzenia miały organizacje skrajne, jak anarchiści, którzy sięgnęli po terroryzm, organizując kolejne zamachy, byle tylko powstrzymać konserwatystów. Napór ekstremistów sprawiał, że socjaliści z PSOE też mocno przesunęli się na lewo, sięgając po hasło: „albo socjalizm, albo faszyzm”, by zewrzeć szeregi. „Wezwania do zbrojnej rewolucji stały się zjawiskiem powszechnym w kołach socjalistów w miarę, jak partia popadała w zbiorowy obłęd będący uprzednio jedynie udziałem anarchistów” – zaznacza Kitchen. Radykalizacja jednej części sceny politycznej natychmiast owocowała tym samym po drugiej stronie barykady. Początek 1934 r. przyniósł zjednoczenie skrajnie prawicowych organizacji pod szyldem Falangi Hiszpańskiej (Falange Espanola). Jej przywódca José Antonio Primo de Rivera wyznaczył trzy główne wartości i cele: naród, jedność, imperium. Najlepszym środkiem do wywalczenia takiej przyszłości miała się stać faszystowska dyktatura.
Śmierć demokracji
„Centrum w ogóle zanikło. Co sprawiło, że kraj uległ polaryzacji” – diagnozował lakonicznie sytuację Martin Kitchen. Po trzech dekadach modernizacji Hiszpanii powstały ostatecznie dwa wrogie obozy dyszące do siebie śmiertelną nienawiścią. Jeden wierzył ślepo we wszelkie idee kojarzące się z postępem, drugi z miejsca wszystkie odrzucał. Ten stan rzeczy powodował, że w pierwszej kolejności niszczono te osoby w życiu publicznym, które próbowały szukać rozwiązań kompromisowych. Razem z ich eliminacją znikały hamulce przed stosowaniem coraz brutalniejszych metod w walec politycznej. Kiedy w październiku 1934 r. strajk powszechny wzniecony przez lewicę sparaliżował Katalonię, Andaluzję i Asturię, prawicowy rząd bez wahania wysłał hiszpańską Legię Cudzoziemską do pacyfikowania robotników. Dowodzący operacją gen. Franco skutecznie stłumił opór kosztem prawie tysiąca zabitych. Ten „sukces” otworzył mu drogę awansu na stanowisko szefa sztabu generalnego.
Koalicja partii prawicowych miała jednak tego pecha, że kompromisowym premierem był Alejandro Lerroux García. W młodości król życia, nazywany z racji wizyt w barcelońskiej dzielnicy burdeli „Cesarzem Paralelo”. W ciągu trzech dekad kariery Lerroux zdążył być: postępowym antyklerykałem, katalońskim nacjonalistą, rewolucjonistą spiskującym przeciwko dyktaturze gen. Primo de Rivery, wreszcie prawicowym populistą. W każdej z tych ról czuł się wyśmienicie, a przy okazji zawsze dbał, żeby dobrze zarobić. Jego skłonność do brania łapówek, zwłaszcza od właścicieli kasyn, wyszła na jaw w najgorszym momencie. Premier musiał podać się dymisji. Naturalnym następcą wydawał się przywódca największego z ugrupowań José María Gil-Robles, lecz liderzy innych stronnictw nie chcieli przekazać władzy w ręce człowieka mogącego już jej nie oddać. W efekcie rozpisano przedterminowe wybory wyznaczone na luty 1936 r. Tak prawica sama włożyła głowę pod topór, bo wygrała je marząca o odwecie lewica, zjednoczona pod wspólnym szyldem Frontu Ludowego. Zdobył on ponad 34 proc. głosów i 263 miejsca w parlamencie liczącym 473 deputowanych. Hiszpania znów powędrowała od prawicowej ściany ku lewicowej.
Pod dwóch latach spychania na margines i zaszczuwania lokalni działacze socjalistyczni, komunistyczni i anarchistyczni z dziką radością przystąpili do zemsty, znów zaczynając od Kościoła katolickiego. W krótkim czasie spalono ok. 170 świątyń. Zamordowano ok. 7 tys. księży, zakonników i zakonnic. Marsz pierwszomajowy w Madrycie stał się triumfalnym pochodem, podczas którego niesiono portrety Lenina i Stalina, wskazując, kto jest wzorem nowoczesności dla wracającego na fotel premiera Manuela Azany y Diaza. Szef rządu potwierdził zresztą to już miesiąc wcześniej, przekonując parlament, by usunął ze stanowiska prezydenta Niceto Alcalá-Zamorę. Odtąd kompetencje głowy państwa oraz prezesa Rady Ministrów skupił w swym ręku Azana, co stanowiło dobry początek na drodze ku „dyktaturze proletariatu”. Na próżno protestował z parlamentarnej mównicy lider opozycji Gil-Robles. Przyszłość Hiszpanii już nie wykuwała się w Kortezach.
Pod koniec wiosny 1936 r. państwo sparaliżowały kolejne fale strajków i ulicznej przemocy. W odwecie za rzeź księży prawicowe bojówki odpowiedziały zamachami na lewicowych aktywistów, zabijając ok. 300. Wprawdzie twórca Falangi José Antonio Primo de Rivera trafił za kraty, a niedługo potem na szubienicę, lecz rząd już nie panował nad sytuacją. Kraj nieuchronnie zmierzał w stronę wojny domowej, przy czym to lewicowi republikanie teoretycznie mieli większe szanse na zwycięstwo, bo zdołali podporządkować sobie aparat państwa – poza armią, choć kluczowych generałów odsunięto od stanowisk dowódczych i zesłano do garnizonów w koloniach. Generał Francisco Franco trafił na Wyspy Kanaryjskie, nie zapobiegło to jednak zawiązaniu przez nich spisku. Franco nie był wówczas jeszcze zapiekłym konserwatystą (jakim miał stać w przyszłości) i długo odwlekał ostateczną decyzję. Pod koniec czerwca 1936 r. posłał nawet list do premiera z apelem o szukanie kompromisu w imię ratowania Hiszpanii przed wojną domową. Nie otrzymał odpowiedzi.
Magazyn 4.08 / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
Nocą 12 lipca członkowie utworzonej przez rząd Straży Obywatelskiej wyprowadzili z domu José Calvę y Sotelę. Przydzieleni mu do ochrony policjanci nawet nie protestowali. Przed świtem przywódca hiszpańskich monarchistów zginął od strzału w tył głowy. O szalonym szczęściu mógł mówić Gil-Robles, któremu udało się wymknąć przed przybyciem bojówkarzy ze Straży Obywatelskiej. Próba likwidacji kluczowych przywódców opozycji pchnęła gen. Franco do działania. Wedle planu wojskowy przewrót miał się zacząć od buntu armii stacjonującej w Maroku. Generał Franco pośpiesznie więc szykował się do podróży lotniczej, by dotrzeć do garnizonu w leżącej na marokańskim wybrzeżu Melilli. Nie czekając na jego przybycie, 17 lipca 1936 r., uczestniczący w spisku oficerowie uznali, że nie można dłużej zwlekać. O godzinie piątej po południu płk Juan Segui zezwolił, by rozgłośnia radiowa w Ceucie nadała umówione hasło dla innych garnizonów: „Całe niebo nad Hiszpanią jest bezchmurne”. Wreszcie mieszkańcy słonecznego kraju mogli skoczyć sobie do gardeł z aktywnym wsparciem: Niemców, Włochów, Sowietów oraz ochotników z całego świata. Trzy lata później kraj leżał w ruinie, a dokładnej liczby wymordowanych na różne okrutne sposoby ludzi do dziś nie udało się oszacować. Acz oscyluje ona w okolicach od pół do miliona ofiar.