- Zmienił się reżim, zmienili się dziennikarze, lecz telewizja i radio publiczne wciąż zajmują się wspieraniem władzy. Tuszują jej wpadki oraz wyolbrzymiają podłość opozycji - zauważa Mikołaj Cieślak, aktor oraz artysta kabaretowy, współtwórca Kabaretu Moralnego Niepokoju w rozmowie z Robertem Mazurkiem.

Z PiS-u łatwiej?

Jak rządziła Platforma Obywatelska, to kabarety były apolityczne albo kpiły z opozycji, a teraz – dla odmiany – wszyscy śmieją się z rządu.

Wy trochę też.

Ale Robert Górski, robiąc „Posiedzenia rządu Tuska”, był chyba jedynym, który się z tego wyłamał.

Powiedziałeś kiedyś w wywiadzie, że „w środowisku show-biznesu należy głosować na Platformę”.

To się zmieniło.

Naprawdę?

Tak, teraz można głosować również na inne partie, byle nie na PiS. Na Kaczyńskiego się nie głosuje i tyle.

A właściwie dlaczego nie?

Tego nie trzeba tłumaczyć. Bo dyktatura, faszyzm i ograniczenie swobód obywatelskich. A jakich swobód, to ci już wyłożyła Magdalena Jethon (Magdalena Jethon: Strasznie mnie ten Kaczor wpieprza ). To jest ten poziom refleksji, który obserwujemy w środowisku.

Ty nie protestujesz przeciw odbieraniu swobód.

Bo nie czuję, by mi jakieś swobody odbierano.

Zdaniem satyryka Piotra Bałtroczyka: „Kaczyński nie lubi kobiet i dlatego twarzami swoich rządów uczynił grupę agresywnych, bezczelnych, obłudnych, zakłamanych i brzydkich stworów”. I tu padają nazwiska pań z PiS.

Jestem przeciwny wprowadzaniu hejtu do mowy publicznej. Nigdy bym tak o nikim nie powiedział. Rozumiem, że ma Bałtroczyk swoje poglądy, ale żeby wyrażać je w ten sposób...

To pochodna tego, że w środowisku nie można być pisowcem?

Pisowcem możesz zostać w najbardziej nieoczekiwany sposób. Opowiadałem ci, jak kiedyś powiedziałem na próbie coś o Smoleńsku?

Mnie tak, czytelnikom nie.

To była próba imprezy kabaretowej i ja, mając podpięty mikrofon, rzuciłem do kogoś: „Chyba nie myślicie, że państwo polskie zrobiło wszystko, by wyjaśnić Smoleńsk?”. I zapanowała grobowa cisza! Potem podchodzi do mnie jeden z artystów i szepcze: „Ja też tak myślę”. Co się dzieje? Nie możemy głośno powiedzieć, że nie wierzymy, iż państwo, które jego minister określił jako „ch...j, d...a i kamieni kupa”, zrobiło wszystko dla swojego prezydenta!

Możemy, ale wtedy jesteśmy pisowcami, jak Kazik Staszewski, który powiedział, że nie wie, co się stało w Smoleńsku.

Ja też. I co? Czy to oznacza, że wierzę w zamach? Nie, chciałbym po prostu, by okoliczności tej katastrofy zostały lepiej zbadane. I nie mówcie mi, że jak nie wierzę w raport Anodiny, to mam sobie robić parówkowe eksperymenty.

Mówiłeś za poprzedniego reżimu, że „dziennikarze mediów publicznych za wszelką cenę tuszują wpadki rządu”.

Teraz jest tak samo. Zmienił się reżim, zmienili się dziennikarze, lecz telewizja i radio publiczne wciąż zajmują się wspieraniem władzy. Tuszują jej wpadki oraz wyolbrzymiają podłość opozycji – ta zasada funkcjonowania mediów publicznych jest dla mnie obrzydliwa.

Niestety, PiS ją zachował.

Niestety.

Oglądasz „Wiadomości”?

Może raz czy dwa widziałem nowe „W”. I nie mogę tego oglądać tak samo jak „Faktów”, bo to są tak samo skrzywione politycznie tuby propagandowe. Nie oglądam tego dla zasady, bo mnie krew zalewa, gdy widzę, co robią w TVN 24 czy w publicznej. Czysta propaganda.

To skąd czerpiesz wiedzę o świecie?

Z drzew.

Ich ostatnio coraz mniej.

Dlatego jestem skazany na portale internetowe. Przeglądam je wszystkie od lewa do prawa i czuję się jak śmieciarz, który cały czas w tym gąszczu odwala to, co zjedzone, przegnite i cuchnące. Licząc na to, że na końcu trafi na coś pożywnego. Czasem wygrzebuję kawałek świeżego chleba i dowiaduję się, co dzieje się na świecie, a nie tylko kogo nienawidzi autor tekstu.

Nie opowiedziałeś się dotychczas.

I się nie opowiem, bo ja mogę tobie prywatnie powiedzieć, na kogo głosuję, ale nie będę tego rozgłaszał publicznie.

Magda Jethon uważa, że każda osoba publiczna powinna się opowiedzieć. Bo jak tego nie zrobisz, to obiektywnie rzecz biorąc, wspierasz PiS.

Ale dlaczego miałbym komuś polecać, na kogo głosować? Dlatego, że jestem znany, że ktoś mnie kojarzy albo lubi? Jakie mam prawo, by ludziom tłumaczyć, jakie mają podejmować decyzję, co jest dobre, a co złe? Jeśli pomylę się na własny rachunek, to moja strata, ale nie potrafiłbym spojrzeć w oczy ludziom, których namówiłbym do głosowania na Marcinkiewicza czy Giertycha. Przecież taki ktoś mógłby potem przyjść i powiedzieć: „No, panie Cieślak, ale się przez pana wygłupiłem!”, i dać mi z liścia. To ja już wolę mieć całą gębę.

Swoją drogą w kabarecie macie różne poglądy.

Czy ja wiem? W najważniejszych sprawach poglądy mamy zbliżone, tylko różne przekonanie, kto je najlepiej będzie reprezentował, dlatego różnie głosujemy. I to od zawsze. Ja głosowałem na Wałęsę, Robert na Mazowieckiego. Od tego czasu wszystko się pozmieniało...

Powiedziałeś, że w najważniejszych sprawach się zgadzacie.

Na przykład wszyscy uważamy, że jeżeli ktoś był umoczony w komunizm, był działaczem, ubekiem czy wtyką, nie powinien brać udziału w życiu publicznym. No i kiedy widzę, że w telewizji jako autorytet występuje dawny szef WSI gen. Marek Dukaczewski, że każda partia ma swojego Piotrowicza, to mnie szlag trafia.

Chyba nie tylko ciebie.

Wiesz, co mnie irytuje? Że podziały polityczne wkraczają w inne sfery życia. Chętnie zobaczyłbym dobry film o żołnierzach wyklętych. Przecież to genialny temat, możesz to zrobić jak „Bękarty wojny”, jak western, film sensacyjny, ale nie, tu wszystko jest podporządkowane temu, kto to zrobi. I od razu wiadomo, że jak bierzesz się do tematu żołnierzy wyklętych, to jesteś z PiS-u.

Ze dwa lata temu mówiłeś: „Coraz więcej ludzi ma poczucie, że są oszukiwani, dymani, i zastanawia mnie ich wytrzymałość na dymanie”.

Tu się trochę zmieniło, ale niewiele. Ludzie wciąż są oszukiwani i okłamywani – i mówiąc to mam na myśli kondycję mediów, którą oceniam bardzo źle. Nie tylko są skrajnie upolitycznione, ale i ogłupiające, bo produkują kompletną sieczkę.

To celebryci, ludzie tacy jak ty, kształtują w dużym stopniu opinię publiczną.

Dlatego ci mówiłem, że staram się nie przekraczać granic własnych kompetencji i nie mówię ludziom, na kogo głosować. A że opinię publiczną może kształtować kabaret czy „Ucho Prezesa”? Pewnie może, ale na dwoje babka wróżyła. Bo jedni powiedzą, że szydzimy, a inni – że ocieplamy wizerunek, nie ma co się przejmować.

Czym się przejmować? Wzbudzacie zachwyt.

Uwielbiam czytać te pełne zachwytu głosy na internetowych forach. Z jednej strony – „Sp...ć zdrajcy Polski!”, a z drugiej – „Jesteście miękkie pały i boicie się dowalić, a Pawłowicz jest za ładna”. Dopóki te głosy są mniej więcej po równo, to dobrze.

Spodziewaliście się, że to chwyci? „Ucho prezesa”

Nie. Tak naprawdę chcieliśmy tylko zrobić serial komediowy kręcony metodą filmową, całkowicie według naszych zasad, naszego scenariusza i naszego pomysłu.

Na początek zrobiliście cztery odcinki.

Nam się to podobało, ale pokazywaliśmy ludziom z branży z pytaniem, czy to chwyci – nikt nie wiedział. To było kompletnie inne niż wszystko, co robiliśmy do tej pory. Bez widowni, bez śmiechu, bez grepsów, bez wygłupiania się i robienia min. Jak ludzie to przyjmą? Bo może i to fajne, ale takie spokojne...

Dlaczego to takie ważne, że gracie bez publiczności?

Bo granie z nią wymusza granie pod reakcję, na efekt. Dlatego postanowiliśmy z tego zrezygnować, żeby zagrać normalnie, aktorsko, nie kabareciarsko.

Jak się pojawiło „Ucho Prezesa”, to wszystkich najbardziej ekscytowało...

Kiedy wylądujemy w więzieniu.

Być może to też, ale bardziej czy pójdziecie do telewizji publicznej.

To nie miałoby sensu. My jesteśmy bardzo wyczuleni na oskarżenia, że robimy ten serial na zamówienie, w domyśle polityczne, bo wszystkie duże telewizje w Polsce są polityczne. Gdybyśmy dogadali się z TVP i mieli zagwarantowaną pełną niezależność, to i tak byłoby podejrzenie, że robimy to na zlecenie.

Skąd wzięliście Niemkę do roli Angeli?

Podpowiedział nam to Steffen Möller, bo to aktorka znana w Niemczech z parodiowania Merkel – zgodziła się bardzo chętnie. A my, jako sprzedawczyki, udzieliliśmy potem wywiadów „Frankfurter Allgemeine Zeitung” i „Süddeutsche Zeitung”. Rozmawiając z dziennikarzem mówiącym po niemiecku obaj z Robertem mieliśmy wrażenie, jakbyśmy donosili na Polaków na gestapo. Nie możesz tego pisać!

A właśnie, nie pochwaliłeś się swoją rolą przy „Uchu”.

Jaką?

Odpowiadasz za casting, czyli za wybór aktorów.

Nie powinienem się tym chwalić, bo potem będzie na mnie, że kogoś nie wziąłem albo że wziąłem i komuś nie pasuje do roli.

Ja cię chwalę...

A chciałbyś zagrać?

Nie, ale cieszę się, bo bierzesz moich znajomych z Kabaretu na Koniec Świata: panią Basię, jej syna, pana prezydenta, szefa mediów narodowych...

Ale ja ich nie biorę dlatego, że są znajomymi, tylko dlatego, że to świetni, nieodkryci aktorzy.

Ale wiesz, że Iza Dąbrowska tak naprawdę byłaby genialną panią premier?

Iza byłaby świetna w połowie obsady, bo to jest taka osoba, ale wszyscy wiedzą, że jej pani Basia to wielki sukces. Tak samo jak pan prezydent...

Bo Paweł Koślik to znakomity aktor komediowy.

Od początku byliśmy przekonani, że to będzie dobry strzał.

W końcu wejdzie do gabinetu?

Bardzo dobre pytanie! To największa tajemnica „Ucha Prezesa”.

Będziecie krezusami?

Zdecydowanie nie, bo odcinki są drogie w realizacji, ale nie robimy „Ucha Prezesa” dla pieniędzy.

Tylko dla popularności, fejmu w necie.

Och, to jest kapitalna sprawa, jestem dla moich dzieci joutuberem.

Wreszcie kimś.

Nawet moja starsza 18-letnia córka musiała uznać, że jesteśmy kimś, bo mamy 305 tys. subskrypcji.

Sprawdziłem, 311 tys., rośnie.

No widzisz, kładziemy na łopatki wszystkich jej idoli z Taco Hemingwayem na czele, który nie ma nawet 200 tys. ...

Wielki sukces?

Stary, wielka droga przed nami!

Mało wam?

Sprawdzam sobie czasem rankingi polskich joutuberów. Pniemy się, ale jesteśmy na jakimś 156. miejscu!

Na którym?

Mnie też się wydawało, że jesteśmy w czołówce, może dziesiąte, piętnaste miejsce, a tu taki cios... To jest jednak świat, o którym nie miałem pojęcia.

Alternatywna rzeczywistość.

Są ludzie, którzy robią na YouTubie wszystko. Od filmików, gdzie ziemniak wybucha w kuchence mikrofalowej, przez takich, którzy grają w gry i opatrują to swoim komentarzem czy parodiują piosenki. Oczywiście przed nami 150 osób, ale ilu za nami. Może to tłumaczy, że rozrywka przenosi się do internetu. Na Pakę, czyli Przegląd Kabaretów Aktorskich, festiwal, który był zawsze przepustką do kariery, zgłosiło się w tym roku 20 kabaretów.

Niewiele.

Za naszych czasów było ich dziewięćdziesiąt, a nawet sto.

Kabarety wychodzą z mody? Myślałem, że kwitną.

Teraz jeśli masz nieodpartą i młodzieńczą chęć wygłupiania się, to albo robisz stand-up, albo otwierasz kanał na Youtubie. W sieci nie ma wielkiego zainteresowania odgrywanymi scenkami kabaretowymi, a z drugiej strony zainteresowanie publiczności jest.

Wkrótce kończycie „Ucho Prezesa”.

Pewnie za miesiąc. Mamy zrobione kolejne dwa odcinki, musimy jeszcze dwa dokręcić i koniec sezonu.

A dlaczego tak?

Showmax, internetowy serwis VoD, dla którego teraz robimy „Ucho Prezesa”, chciał, żebyśmy zrobili normalny telewizyjny serial. A normą jest 12 odcinków na sezon.

Wrócicie po wakacjach?

Jeżeli przetrwa ten rząd i przetrwamy my, to „Ucho” wróci.

Pamiętasz, jak się poznaliśmy?

Nie do końca.

W warszawskiej cafe cardinale.

Aaaa, jasne. Piliśmy piwo na skwerku koło pomnika kard. Wyszyńskiego na Krakowskim Przedmieściu. Piękne miejsce, bywasz tam jeszcze?

W tym wieku?

Mnie się zawsze wydaje, że jestem w tym samym wieku, ale jak tam siadam, to się okazuje, że nie jestem.

Pytam o to, bo wtedy jeszcze mieliście zupełnie inne ambicje.

No tak, chcieliśmy podbić świat poezją. Pisałem wtedy wiersze.

Piszesz jeszcze?

Nie, ale mam kilka zaczętych albo parę skończonych. Bo poeta, który nie jest w cugu pisania, ma zawsze jakiś dobry wers, którym zacznie albo skończy wiersz. I ja jestem na tym etapie, że mam kilka dobrych wersów, trzeba tylko do niech wiersz dopisać. Drobnostka w sumie.

Naprawdę chciałeś być poetą?

Naprawdę chcieliśmy być poetami: Robert Górski, Przemek Borkowski, Krzysztof Zadros, kolega, którego nie ma w kabarecie, a który pisze opowiadania, no i ja...

Dlaczego nie wyszło?

Bycie poetą jest jak bycie lekkoatletą...

Z rymami sobie radzisz.

Trzeba trenować. Lekkoatleta ćwiczy nogi czy co tam ma, co mu potrzebne, a poeta musi ćwiczyć wrażliwość na obraz, na wspomnienie, na sentyment, no i przede wszystkim na słowo. Jeśli nie ćwiczysz, to nie da się usiąść i napisać wiersza, a jak nie ćwiczysz przez dwa lata, to się nie da pobiec setki w dziesięć sekund.

Ale wypić się da.

O nie, z tą przyjemnością walczę, więc nie wciągaj mnie w rozmowy o alkoholu.

No dobrze, ale wróćmy do czasu, kiedy pisaliście wiersze.

Jest początek lat 90., poznajemy się na polonistyce na UW i chcemy stworzyć nowe pokolenie literackie. Szybko się okazało, że nasze temperamenty nie są do tego dostosowane, bo to jest praca w ściszonym towarzystwie, czytanie wierszy na wieczorkach poetyckich w towarzystwie kilku osób w wełnianych swetrach, które są albo egzaltowane, albo skrzywione. Mimo to podjęliśmy próbę i zaczęliśmy wydawać pismo literackie „Podniebienie”.

Jak was przyjęto?

Fenomenalnie. Rano woziliśmy gazetę w plecakach z drukarni w Piasecznie, rozkładaliśmy ją na uniwersytecie, a po południu widzieliśmy, jak wala się po podłodze albo w śmietnikach. Owoc naszej poezji trafia do śmietnika. Ja nie dawałem za wygraną...

O matko!

Spotkaliśmy się z Robertem w parku przy tanim winie i okazało się, że mamy zupełnie różne pomysły. Ja chciałem wydawać zawodowe pismo literackie „Struna”, a Góral wymyślił, że będziemy robić kabaret. Zszokował mnie, ale ponieważ ja nie zająłem się pismem, a on zabrał się do kabaretu, to poszliśmy w tę stronę.

Męska duma nie cierpi, gdy mówią o tobie „ten drugi”?

Lubisz Rolling Stonesów?

Uwielbiam.

To jeśli o Keithie Richardsie mówią „ten drugi”, to coś mu to odbiera? Bardzo chętnie będę Keithem Richardsem naszego kabaretu czy „Ucha Prezesa”.

Po ojcu warszawiak, a po matce jesteś Kurpiem.

Kurpiem Białym. Rodzina mamy pochodzi ze wsi o pięknej nazwie Ojcowizna, mieszkają tam od 400 lat. Wśród nich była i szlachta zagrodowa, i chłopi, i fornale, wszyscy razem się tam zagnieździli. W okolicznych wioskach handlem zajmowali się Żydzi, co zresztą miało wpływ na moje pochodzenie, bo zdaje się, że mój dziadek był owocem pewnego przelotnego związku.

Ty mi nie opowiadaj o prababci, tylko o Kurpiach.

Księża chodzący tam po kolędzie w XIX w. napisali, że jest to lud dumny, ale leniwy, pracuje, choć wolałby się napić miodu i spać w lesie. Są dzielni, ale woleliby, żeby ktoś ich wziął za mordę. I jak to czytam, to widzę nie tylko ich kurpiowskość, ale polskość.

Czujesz się z tym regionem związany?

Wychowywałem się tam. Mam niesamowite wspomnienia drewnianych chat i ludzi, którzy tam mieszkali, kryminalne historie, zabobony. Na końcu wsi mieszkała babka, która językiem wyjmowała, jak coś komuś wpadło do oka.

Czym?!

Językiem. Wiem, że to brzmi obrzydliwie, ale miałem sześć lat, kiedy i ja do niej trafiłem. Być może uratowała mi oko.

Babka z językiem jakby mniej, ale idea picia miodu i spania po lasach wydaje mi się pociągająca.

Gdybym to zadeklarował jako program wyborczy Ruchu Autonomii Kurpiów Białych, toby mnie do Sejmu wybrali. Zresztą to, jest niezły pomysł na starość, bo albo będziesz pił miód i spał po lasach, albo zostaniesz internetowym hejterem w przepoconej koszuli w kratę.

Jestem skazany na portale internetowe. Przeglądam wszystkie i czuję się jak śmieciarz, który cały czas w tym gąszczu odwala to, co przegniłe, licząc na to, że trafi na coś pożywnego. Czasem wygrzebuję kawałek świeżego chleba i dowiaduję się, co dzieje się na świecie, a nie tylko, kogo nienawidzi autor tekstu