W debiutancką zagraniczną podróż jako prezydent Karol Nawrocki ma udać się do Waszyngtonu z międzylądowaniem w Watykanie. Samolot z pierwszą osobą w państwie na pokładzie niemal na pewno ominie Brukselę. Nie jest tajemnicą, że przyszły gospodarz Pałacu Prezydenckiego nie pała wielką miłością do unijnych struktur i jest przeciwny dalszej federalizacji Wspólnoty. Dał też jasno do zrozumienia, że nie podpisze ustaw „zmieniających kształt narodowej tożsamości czy oddających suwerenność Polski do organów spoza Rzeczpospolitej”.

Zachodnie media, kreśląc sylwetkę Nawrockiego, przywołują między inny takie cytaty i zgodnie umieszczają go w drużynie konserwatywnych prawicowych populistów.

– Populiści podkreślają dychotomię między zwykłymi obywatelami, do których zaliczają samych siebie, a elitami – nieprzypadkowo Karola Nawrockiego przedstawiano jako kandydata obywatelskiego, niezwiązanego z polityką. Proponują przy tym proste i niekoniecznie możliwe do zrealizowania recepty – mówi „DGP” dr Natasza Styczyńska z Instytutu Studiów Europejskich Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Ekspertka dodaje, że w kampanii Nawrockiego można było zauważyć tę strategię choćby sferze międzynarodowej – mowa np. o obietnicach wypowiedzenia paktu migracyjnego czy Europejskiego Zielonego Ładu, do czego prezydent RP nie ma konstytucyjnych uprawnień.

Oko na Waszyngton i Budapeszt. Przedwyborcze alianse Karola Nawrockiego

Były szef IPN-u przez całą kampanię głosił, że Unia Europejska nie jest w stanie nas obronić, dlatego tak fundamentalne znaczenie dla bezpieczeństwa Polski mają silne więzi ze Stanami Zjednoczonymi. Otwarcie wyrażał też swoją sympatię dla prezydenta Donalda Trumpa, a tuż przed pierwszą turą wyborów prezydenckich spotkał się z nim w Białym Domu. Podczas wizyty w Polsce do głosowania na kandydata popieranego przez Prawo i Sprawiedliwość zachęcała Kristi Noem, sekretarz ds. bezpieczeństwa narodowego USA.

13 maja w wiecu zorganizowanym przez sztab Nawrockiego wziął udział George Simion, który w tym czasie również bił się o prezydenturę w Rumunii. Na wzajemnym wsparciu bardziej skorzystał Nawrocki, bo lider skrajnie prawicowego i oskarżanego o prorosyjskość Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów przegrał ostatecznie z liberałem Nicușorem Danem. Nieco wcześniej, bo w marcu Nawrocki rozmawiał w Brukseli z prawicową premierką Włoch Giorgią Meloni.

Do oddania głosu na reprezentanta polskiej prawicy konsekwentnie nawoływał premier Węgier Viktor Orbán, a już po 1 czerwca, nawiązując do niedawnej zmiany władzy w USA, określił wiktorię Nawrockiego jako „kontynuację patriotycznego pochodu”. – Można powiedzieć, że „Washington Express” dotarł do Warszawy – stwierdził lider Fideszu, który uważa się za lidera protrumpowskiego obozu w Europie i który ukuł nawet zwrot „Make Europe Great Again” (MEGA) na wzór słynnego sloganu „Make America Great Again” (MAGA) ze zwycięskich kampanii prezydenckich Trumpa.

Orbán, utrzymujący już całkowicie otwarte relacje z Rosją, jest przekonany, że od 6 sierpnia współpraca z Warszawą w ramach Grypy Wyszehradzkiej zyska nową jakość, ponieważ Nawrocki będzie silną przeciwwagą dla „proukraińskiego, prowojennego i prounijnego” rządu Donalda Tuska.

– Zwycięstwo Karola Nawrockiego było wydarzeniem symptomatycznym, wpisującym się w postępującą polaryzację społeczeństw europejskich i na pewno wzmocniło przychylnych Trumpowi konserwatywnych populistów w Europie Środkowej, a więc Victora Orbána, Roberta Ficę i George’a Simiona, przy czym Nawrockiego różni od wymienionej trójki kwestia utrzymania pomocy dla walczącej Ukrainy – przypomina dr Styczyńska.

Nawrocki, inaczej niż putinofile Orbán i Fico, jest za kontynuacją wsparcia wojskowego dla Ukrainy, choć z drugiej strony nie widzi naszego sąsiada „w żadnej strukturze, ani w Unii Europejskiej, ani w NATO”, przynajmniej do chwili rozwiązania sporu wokół zbrodni wołyńskiej. W kampanii Nawrocki posługiwał się hasłem „Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy” i sugerował, że w kolejkach do szpitali i szkół pierwszeństwo nierzadko mają przebywający w Polsce Ukraińcy.

– Patrząc bardziej na zachód, z rezultatu prezydenckiej elekcji w Polsce z pewnością ucieszyli się radykałowie ze Zjednoczenia Narodowego we Francji, Partii Wolności w Holandii i Ligi we Włoszech. Nie wymieniłam Czech, ponieważ tamtejszy populizm jest nieco inny, dużo bardziej technokratyczny i mniej ideologiczny, dlatego płaszczyzna do porozumienia z Andrejem Babišem, którego ANO 2011 przewodzi w sondażach przed październikowymi wyborami parlamentarnymi, może okazać się mniejsza – mówi nam ekspertka.

Wiatr w populistyczne żagle

Eurosceptyczny obóz liczy, że za przykładem Polski, Niemiec i Portugalii, gdzie nacjonalistyczne AfD i Chega uzyskały odpowiednio drugi i trzeci wynik w tegorocznych wyborach parlamentarnych, pójdą kolejne nacje. Jak choćby Holendrzy, wynosząc 29 października do urzędu premiera radykalnie antyislamskiego Geerta Wildersa.

W tym momencie na czele sondaży jest też francuskie Zjednoczenie Narodowe pod wodzą Jordana Bardelli, typowanego na kandydata prawicy w wyborach prezydenckich w 2027 roku. Paradoksalnie badania opinii publicznej są najmniej korzystne dla spiritus movens ruchu MEGA. Jeśli Węgrzy poszliby do urn dzisiaj, Orbán i jego Fidesz musieliby uznać wyższość proeuropejskiej Tiszy Pétera Magyara.

Jak mówi dr Styczyńska, w 2015 roku, gdy z sukcesu cieszył się Andrzej Duda, dla kogoś takiego jak Karol Nawrocki wygranie wyborów prezydenckich byłoby praktycznie niemożliwe. I to pomimo faktu, że w tamtej kampanii, toczonej w trakcie pełnowymiarowego kryzysu migracyjnego, również padały nacjonalistyczne, suwerenistyczne i antyeuropejskie hasła.

– W ciągu dekady moc sloganów wyostrzyła się tak bardzo, m.in. za sprawą mediów społecznościowych, że to, co kiedyś było trudne do wyobrażenia, teraz stało się normą i weszło do mainstreamu zarówno na prawicy, jak i lewicy. Elektoraty wykazują też większą niż wtedy tolerancję dla niejasnej lub kontrowersyjnej przeszłości kandydatów – dodaje politolożka. ©℗