Prezydent Trump podpisał rozbudowaną reformę fiskalną. Miała być jednym z kluczy do reindustrializacji i remilitaryzacji kraju, ale zapamiętana może zostać jako wielki transfer bogactwa – od biednych do bogatych.
Donald Trump połączył obchody amerykańskiego Dnia Niepodległości (4 lipca to rocznica ogłoszenia Deklaracji Niepodległości USA z 1776 r.) z celebrowaniem dużego sukcesu swojej administracji. Udało się jej przeforsować w Kongresie kontrowersyjny One Big Beautiful Bill Act, czyli "jedną, wielką, piękną ustawę", jak nazwał ją prezydent. Jak podkreślał, reforma obejmuje "największe cięcia podatków w historii" oraz "wspaniałe" rozwiązania z punktu widzenia bezpieczeństwa, imigracji oraz sytuacji południowej granicy kraju. Biały Dom odnotował, że nawet niechętna Trumpowi telewizja CNN nazwała głosowanie jego "największym zwycięstwem legislacyjnym".
Zatwierdzenie przez obie izby Kongresu kontrowersyjnego One Big Beautiful Bill Act, czyli „jednej wielkiej pięknej ustawy to pokaz siły Donalda Trumpa. Wyegzekwował niemal jednogłośne poparcie republikanów dla kontrowersyjnego dokumentu oraz oczekiwany przez siebie błyskawiczny tryb prac legislacyjnych, dzięki któremu miał możliwość złożenia podpisu pod ustawą w ramach obchodów Dnia Niepodległości USA. Jak podkreślał, zawiera ona „największe cięcia podatków w historii” oraz „wspaniałe” rozwiązania z punktu widzenia bezpieczeństwa, imigracji oraz sytuacji na południowej granicy kraju. Ale polityczna cena tego sukcesu może być dla amerykańskiego obozu władzy wysoka.
Zwycięstwo, czyli trudny kompromis
Ustawa mówi o przedłużeniu wygasających i wprowadzeniu nowych ulg podatkowych. Przewiduje obniżenie kosztów działania biznesu i deregulację przepisów dla amerykańskiego przemysłu. Otoczenie prezydenta przewiduje, że będzie to impuls rozwojowy, który, wraz ze słabszym dolarem, tańszą energią i nowymi porozumieniami handlowymi, poprawi pozycję gospodarczą USA. Duży zastrzyk środków przeznaczono również na zbrojenia – w tym projekt Złotej Kopuły – oraz na restrykcyjną politykę migracyjną rządu federalnego.
Obciążenia dla budżetu częściowo skompensować mają cięcia, które dotkną m.in. świadczeń społecznych, w tym programu ubezpieczeń zdrowotnych Medicaid, obejmującego miliony gospodarstw o najniższych dochodach. Oszczędności dotkną także niektórych elementów spuścizny Joego Bidena, na czele z ulgami i subsydiami dla zielonych inwestycji z ustawy znanej jako Inflation Reduction Act.
– Cięcia mają być uspokajającym sygnałem skierowanym przede wszystkim do rynku obligacji, pokazującym, że administracja dostrzega potrzebę pewnej dyscypliny w finansach publicznych i nie zamierza pozwalać sobie na „odpięcie wrotek” w dziedzinie wydatków – komentuje Krzysztof Mroczkowski, ekonomista związany ze stowarzyszeniem Pacjent Europa. Jego zdaniem ustawa Trumpa to w istocie trudny kompromis pomiędzy administracją a republikańską częścią Kongresu. – Głównym celem z punktu widzenia administracji było poluzowanie gorsetu fiskalnego i impuls podażowy dla gospodarki, ale do tego potrzebne były ustępstwa na rzecz polityków i stojących za nimi regionalnych i sektorowych grup interesów – uważa Mroczkowski.
Oszczędności w budżecie pilnie poszukiwane
– Pierwotnym zamysłem ustawy było głównie wzmocnienie kompetencji prezydenta, ulgi podatkowe, środki dla Pentagonu i na politykę migracyjną. Ale w Kongresie pojawiła się presja tzw. wolnościowej frakcji republikanów na cięcia budżetowe i nerwowe szukanie ich możliwych źródeł. Wszystko to w realiach napiętego harmonogramu narzuconego przez Trumpa – wylicza w rozmowie z DGP Rafał Michalski, amerykanista.
Na koniec dostaliśmy tysiąc stron niezbyt spójnych przepisów dotyczących bardzo wielu dziedzin życia. – To nie może być popularne, zwłaszcza w sytuacji, w której hasło niższych podatków nie ma już dawnej społecznej nośności, bo kojarzy się głównie z preferencjami dla najbogatszych. A Trump wygrał zeszłoroczne wybory na fali negatywnych nastrojów dotyczących sytuacji gospodarczej w okresie rządów poprzednika. I to ta dziedzina jest największym źródłem zagrożenia również dla jego władzy – dodaje Michalski.
„Wielka piękna ustawa” nie poprawiła notowań sondażowych prezydenta. W czerwcu znalazły się one na najniższym poziomie od inauguracji. Według Instytutu Gallupa pozytywnie ocenia jego politykę 40 proc., negatywnie – 57 proc. Krytyczne oceny dominują w sprawie samej ustawy budżetowej. Sondaż uniwersytetu Quinnipiac wskazywał, że ma ona 55 proc. przeciwników. Popiera ją niecałe 30 proc.
Redystrybucja... w górę
W tle społecznego odbioru ustawy fiskalnej są wyliczenia ekspertów Kongresu czy projektu Budget Lab z uniwersytetu Yale, z których wynika, że jej koszty spadną przede wszystkim na uboższą część społeczeństwa amerykańskiego. Największe straty w budżetach domowych, zarówno w ujęciu kwotowym (średnio ponad 1,5 tys. dolarów rocznie), jak i procentowym (ok. 4 proc.), odnotują gospodarstwa o najniższych dochodach. Największe korzyści netto z wprowadzanych zmian – rzędu 12 tys. dol. rocznie – uzyska najzamożniejsze 10 proc. gospodarstw domowych. Regresywny efekt reformy wzmacnia polityka celna administracji, która również najmocniej bije po kieszeni gospodarstwa z najniższego decylu dochodowego.
Z uchwalenia reformy zadowolone są za to m.in. największe organizacje biznesu, w tym Amerykańska Izba Handlu. „Przepisy podatkowe zawarte w ustawie nie tylko pobudzą wzrost gospodarczy i wzmocnią amerykańską konkurencyjność, ale też zapewnią zastrzyk pieniędzy do kieszeni pracowników, zwiększając dobrobyt społeczności w całym kraju” – czytamy w stanowisku Izby.
– Otoczenie prezydenta liczy, że docelowo również świat pracy skorzysta na jego polityce. W krótkiej perspektywie miałoby się to stać przede wszystkim dzięki niskim cenom energii i paliw, które w USA mają bardzo znaczący wpływ na dochód rozporządzalny gospodarstw domowych. Długofalowo z kolei dzięki pojawianiu się wysokiej jakości miejsc pracy w przemyśle – wskazuje Krzysztof Mroczkowski. – Założenie jest takie, że te ruchy zaczną procentować szybko, tak, żeby było to odczuwalne już na etapie wyborów mid-terms jesienią przyszłego roku, kiedy wybierana będzie nowa Izba Reprezentantów i część Senatu – dodaje.
Zakład z rzeczywistością i wyborcami
Nasz rozmówca przyznaje jednak, że na razie za podażowy impuls dla gospodarki zapłacić mają przede wszystkim konsumenci. I przyznaje, że wiele elementów planu Białego Domu stanowi "bardzo duży zakład z rzeczywistością", bo sukces wizji Trumpa wymagałby tego, żeby cały świat "dość szybko dopasował się do jego oczekiwań". Zwraca jednak uwagę, że w przypadku części partnerów te kalkulacje się sprawdzają, czego owocem są m.in. korzystne dla USA porozumienia z państwami arabskimi czy Wietnamem.
– Intencja była taka, żeby Scott Bessent, jako sekretarz skarbu, dostał narzędzia prowadzenia polityki gospodarczej, która w perspektywie kilkunastu miesięcy przyniesie ożywienie gospodarcze o skutkach odczuwalnych dla wyborców. Ale ten zamysł trochę zginął w nieprzebranym gąszczu "wrzutek". Ostatecznie to one mogą być decydujące dla odbioru społecznego ustawy. Największym ryzykiem politycznym obciążone są przepisy z dziedziny opieki zdrowotnej, które mogą radykalnie ograniczyć dostęp do świadczeń, zwłaszcza na obszarach wiejskich – podkreśla Rafał Michalski.