Dotychczasowe wypowiedzi amerykańskiego przywódcy Donalda Trumpa na temat pierwszej bezpośredniej wojny izraelsko-irańskiej były dość enigmatyczne. – Nie jesteśmy w to zaangażowani. Niewykluczone, że moglibyśmy się zaangażować, ale w tej chwili nie bierzemy w tym udziału – stwierdził Trump w rozmowie z ABC News.
Prawdopodobnie lokator Białego Domu próbuje w ten sposób godzić sprzeczne stanowiska w Partii Republikańskiej. Zwolennicy ruchu MAGA obawiają się bowiem, że Izrael może wciągnąć USA w kolejną wojnę na Bliskim Wschodzie. Jest to o tyle ważne, że na sukces wyborczy Donalda Trumpa w dużej mierze wpłynęły jego izolacjonistyczna retoryka oparta na haśle „America First” oraz ostra krytyka przedłużających się interwencji USA w Iraku i Afganistanie. W kampanii wyborczej zapowiadał m.in. zakończenie wojen w Ukrainie i Strefie Gazy, tymczasem za jego kadencji wybuchł jeden z potencjalnie najpoważniejszych konfliktów.
MAGA nie chce wojny
Dziennikarz Tucker Carlson, jeden z kluczowych zwolenników Trumpa, napisał w swoim newsletterze, że Stany Zjednoczone powinny „porzucić Izrael”. „Jeśli Izrael chce prowadzić tę wojnę, ma do tego pełne prawo. To suwerenne państwo i może robić, co chce” – napisał Carlson. „Ale nie z poparciem Ameryki” – dodał.
Podobnego zdania jest Owen Shroyer, gospodarz programu „War Room” w skrajnie prawicowym serwisie InfoWars i jeden z wielu Amerykanów ułaskawionych przez Trumpa po szturmie na Kapitol 6 stycznia 2021 r. Opublikował on na platformie X nagranie, w którym nowy konflikt określił jako egzystencjalne wyzwanie dla bazy wyborczej prezydenta. „Jaki sens ma «Make America Great Again», jeśli nie potrafimy się odizolować od tego pełnego wojen regionu świata, od tych obcych krajów i konfliktów napędzanych nienawiścią? Nie będziemy mogli uczynić Ameryki znów wielką, dopóki będziemy uwikłani na Bliskim Wschodzie” – stwierdził.
Po drugiej stronie barykady stoją zaś zwolennicy twardego kursu wobec Iranu, tradycyjni republikańscy sojusznicy Izraela, którzy od lat apelowali o podjęcie działań zbrojnych przeciwko Teheranowi w związku z obawą, że wkrótce będzie on w stanie zbudować broń nuklearną. – Tylko niewielu republikanów nie postrzega Iranu wyposażonego w broń jądrową jako zagrożenia dla Izraela i całego świata – podkreślił senator Lindsey Graham z Karoliny Południowej, bliski sojusznik prezydenta. – Zdecydowana większość republikanów popiera działania militarne Izraela mające na celu zneutralizowanie irańskiego zagrożenia nuklearnego – przekonywał. Politycy pokroju Grahama uważają, że USA powinny pomóc Tel Awiwowi w zniszczeniu podziemnego kompleksu nuklearnego w Fordo, który uważany jest za niedostępny dla izraelskich sił powietrznych.
Sam Trump dzień przed piątkowym atakiem Izraela na terytorium Iranu mówił publicznie, że nie chce, by Izraelczycy zdecydowali się na taki ruch, bo zaprzepaści to szanse na nowe porozumienie nuklearne, które amerykańska administracja negocjowała z Teheranem od kwietnia. Wielokrotnie odrzucał też propozycję premiera Binjamina Netanjahu, by naloty przeprowadzić wspólnie. Amerykański przywódca tłumaczył, że w pierwszej kolejności chciałby dać szansę dyplomacji. – Bezprecedensowe izraelskie ataki na terytorium Iranu miały na celu zniweczyć szanse prezydenta Trumpa na zawarcie porozumienia w sprawie ograniczenia irańskiego programu nuklearnego – podkreśla Ellie Geranmayeh z European Council on Foreign Relations. I cel swój osiągnęły: szósta runda negocjacji, która miała odbyć się w weekend, została odwołana.
Nie wszystko zależy od Trumpa
Od momentu pierwszego izraelskiego ostrzału Stany Zjednoczone udzieliły mu wsparcia defensywnego, pomagając w przechwytywaniu fali irańskich ataków odwetowych. Trump jednak wstrzymał się od bezpośredniego zaangażowania amerykańskich sił zbrojnych w działania wymierzone w irańską infrastrukturę nuklearną. Mimo że wraz z rozpoczęciem wojny izraelscy urzędnicy oraz ich sojusznicy w Waszyngtonie – w tym organizacje takie jak Foundation for Defense of Democracies – rozpoczęły intensywne zabiegi lobbingowe, aby wciągnąć Stany Zjednoczone do wojny.
Trita Parsi, założyciel Quincy Institute for Responsible Statecraft, podkreśla w notatce przesłanej DGP, że Trump lubi zwycięzców, a sama prośba Izraela o interwencję jest dla niego sygnałem, że państwo to przegrywa. „Dlaczego Trump miałby ryzykować życie Amerykanów, narażać swoją prezydenturę i wchodzić w wojnę, której nie rozpoczął – tylko po to, by ratować Izrael z nieudanego i nieprowokowanego konfliktu?” – pyta. I dodaje: „Trump woli przypisywać sobie zasługi za zwycięstwa, a nie brać na siebie winę za czyjąś potencjalną porażkę”.
Na razie republikanin przekonuje, że działa na rzecz porozumienia o zawieszeniu broni. „Wkrótce będziemy mieli POKÓJ między Izraelem a Iranem! Obecnie odbywa się wiele rozmów i spotkań. Robię dużo, ale nigdy nie dostaję za to uznania, ale to w porządku, LUDZIE to rozumieją” – napisał na swojej platformie TruthSocial.
Do mediów wyciekły też informacje, że sprzeciwił się izraelskiemu planowi zabicia najwyższego przywódcy Iranu, ajatollaha Alego Chameneiego. W weekend jeden z wysokich rangą urzędników USA przekazał CNN, że Izrael miał możliwość wyeliminowania irańskiego przywódcy. Według tego źródła Stany Zjednoczone jasno zakomunikowały Izraelowi, że prezydent nie popiera takiego działania – w efekcie plan nie został zrealizowany.
Ale nie wszystko zależy dziś od woli Trumpa. Gdyby osłabiony reżim Iranu uznał, że nie ma już nic do stracenia, i zaatakował amerykańskie bazy lub personel w regionie – Waszyngton byłby zmuszony odpowiedzieć zdecydowanie, by zachować wiarygodność i zdolność odstraszania. ©℗