To nominalnie (choć nie faktycznie) osoba numer dwa w hierarchii białoruskiej opozycji po Swiatłanie Cichanouskiej. Wie wystarczająco dużo, by trafić na celownik służb Alaksandra Łukaszenki. Zaginięcie Anżaliki Mielnikawej wywołało w Polsce niewielkie zainteresowanie. A przecież 37-latka, która nagle wyjechała z Unii Europejskiej i zniknęła, jest obywatelką RP i mieszkała w Warszawie. Co wiadomo o zaginięciu przewodniczącej Rady Koordynacyjnej, opozycyjnego parlamentu?

– Chciałbym, żebyście się dobrze u nas czuli. Żebyście wiedzieli, że Polska jest wam przyjazna, że jest nie tylko krajem sąsiedzkim, ale w jakimś sensie waszą drugą ojczyzną. Krajem, który mile was widzi i uważa was nie tylko za gości, ale przede wszystkim za braci – mówił 5 stycznia prezydent Andrzej Duda, stojąc u boku Cichanouskiej, podczas dorocznego spotkania noworocznego z liderami białoruskiej diaspory. Na zdjęciach w pierwszym rzędzie widać Mielnikawą. Długowłosa, ubrana na czarno blondynka stoi obok Zmiciera Łukaszuka, pisarza i dziennikarza Euroradia. Półtora miesiąca później Łukaszuk będzie jedną z ostatnich osób publicznych, które widziały ją w Warszawie.

Krótki staż w opozycji

Opozycyjny staż Mielnikawej nie był długi. W maju 2024 r. została wybrana do Rady Koordynacyjnej w wyborach, w których przez internet mógł zagłosować każdy obywatel Białorusi. W praktyce z tego prawa skorzystali głównie krewni i znajomi kandydatów. Wygrał Zespół Pawła Łatuszki i Ruch o Wolność, zdobywając 35 proc. głosów. Łatuszka to były minister kultury i ambasador w Polsce, wieloletni funkcjonariusz reżimu, także w czasach nasilonych represji. Przeszedł na drugą stronę w 2020 r., gdy wybuchły największe w historii protesty, a on sam jako kierownik mińskiego teatru znalazł się na bocznym torze oficjalnej kariery. Dziś jest konkurentem Cichanouskiej, a zarazem wiceszefem jej gabinetu i kierownikiem Ludowego Zarządu Antykryzysowego (NAU), który zajmuje się m.in. opracowywaniem nowych sankcji wymierzonych w reżim.

Po wyborach uznano, że to Łatuszka ma prawo zaproponować kandydaturę szefa Rady. Mielnikawa, która startowała z piątego miejsca jego listy, zwróciła uwagę pracowitością i profesjonalizmem, dobrą prezencją i znajomością angielskiego. W NAU pracowała od czerwca 2022 r. Początkowo jako tłumaczka i specjalistka od komunikacji, potem – menedżerka projektów. Białoruś opuściła we wrześniu 2020 r. Podczas protestów była dwa razy zatrzymywana. Z mężem Andrejem i córkami (Hanna ma dziś 13 lat, a Tacciana siedem) udała się do Kijowa, po dwóch miesiącach trafiła do Białegostoku, by w końcu osiąść w Warszawie. Euroradiu mówiła potem, że wybór padł na Polskę, bo wielu znajomych Andreja z pracy osiadło w naszym kraju.

Pod koniec 2024 r. otrzymała polski paszport. – Była bardzo szczęśliwa. „Wow, mam obywatelstwo!” – cieszyła się. Pokazała w biurze paszporty dzieci – wspomina Łatuszka. Tak szybka ścieżka do obywatelstwa jest dostępna głównie dla posiadaczy kart Polaka, choć możliwe jest też przyspieszenie naturalizacji decyzją prezydenta. Zdaniem Łatuszki Mielnikawa wspominała, że ma kartę Polaka. W rozmowie z Biełsatem z 2024 r. deklarowała, że jej babcia była Polką, co w jej rodzinnym Nieświeżu nie dziwi, ale i zapewniała – podobnie jak w swoim ostatnim wywiadzie dla Euroradia – że karty sobie nie wyrobiła.

Pytam Łatuszkę, czy Anżalika, która wcześniej nie angażowała się w życie opozycji, została sprawdzona, zanim dopuszczono ją na szczyt politycznej hierarchii. – A jak mielibyśmy ją sprawdzić? – odpowiada. – Siły demokratycznej Białorusi nie mają własnych struktur kontrwywiadowczych, nie dysponują ani pieniędzmi, ani instytucjami. Korzystamy z wiedzy i danych Cyberpartyzantów, ale ona przecież kierowała związaną z nimi fundacją – mówi. Cyberpartyzanci to anonimowa grupa antyłukaszenkowskich informatyków z dostępem do reżimowych baz danych, a fundacja, o której mówi Łatuszka, nazywa się Białoruś Liberty i została założona przez Mielnikawą w grudniu 2022 r. – Inna sprawa, że otrzymała polskie obywatelstwo, a zgodnie z prawem każdy obcokrajowiec przechodzi proces sprawdzenia – dodaje Łatuszka. W tej procedurze biorą udział Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Policja i Straż Graniczna.

Przed emigracją Mielnikawa mogła się pochwalić karierą w korporacji. W latach 2011–2018 pracowała w Coca-Cola Beverages Belarus, gdzie doszła do stanowiska wicedyrektorki ds. komunikacyjnych, po czym poszła na urlop macierzyński. Euroradiu powiedziała, że przed 2020 r. właściwie wszystko jej na Białorusi pasowało. Mąż, Andrej Mielnikau, świetnie zarabiał jako informatyk pracujący z zachodnimi firmami. Ona jako menedżerka Coca-Coli przeprowadzała wiele projektów z władzami. Także ze strukturami siłowymi. Z tamtych czasów znała gen. Uładzimira Waszczankę, wówczas ministra sytuacji nadzwyczajnych. Z dawnej rozmowy Mielnikawej z „Naszą Niwą” wynika pośrednio, że byli na „ty”.

Kiedy w 2020 r. wyszła na protesty, generał zadzwonił do niej z pretensjami. Mielnikawa zrelacjonowała tę rozmowę we wspomnianym wywiadzie. – Anżaliko, gdzie ty leziesz? Co ty robisz? Ty nic nie wiesz – powiedział. – Zapraszał mnie do Mińska, obiecał wszystko opowiedzieć przy kawie. Bałam się. Mówię: „Nie, dziękuję, nie chcę od razu stamtąd pojechać za kraty” – opowiadała. Łatuszki rządowe znajomości nie dziwią ani nie oburzają. – Nie ukrywała tego. Skoro odpowiadała w Coca-Coli za komunikację, to trudno, żeby nie utrzymywała relacji z urzędnikami. To potężna spółka, wszyscy byli zainteresowani jej budżetem sponsoringowym – mówi. – Też byłem w rządzie i dyplomacji. Połowa zespołu NAU to byli urzędnicy. Nic z tego nie wynika – zapewnia.

Mimo trwających represji, jej mąż z dziećmi wciąż odwiedzał Białoruś. Na profilu Mielnikaua na Instagramie jest ich zdjęcie z października 2022 r. na tle pałacu Radziwiłłów w Nieświeżu. Para rozwiodła się zdalnie zgodnie z białoruskimi przepisami, ale wciąż mieszkała razem w Warszawie i wspólnie wychowywała dzieci, które chodziły do prywatnej szkoły. „Nasza Niwa” pisała, że drogi Mielnikauów rozeszły się, bo „mąż przestał wspierać jej działalność i podzielać jej poglądy”. Jest też opinia, że rozwód był fikcyjny i miał pozwolić na bezpieczniejsze wyjazdy Andreja na Białoruś. Serwis Reform.news zauważył, że w bazie przedsiębiorców wciąż widnieje wzmianka o ich małżeńskiej wspólności majątkowej. Para mogła jednak po prostu nie zarejestrować w urzędzie stanu cywilnego rozwodu wziętego na Białorusi.

Podczas przerwy bożonarodzeniowej w 2024 r. Mielnikawa zabrała dzieci do Londynu. Znajomi mówią, że wróciła zachwycona. Na Facebooku opublikowała serię zdjęć z brytyjskiej stolicy. Na jednym z nich stoi obok woskowej figury Pierce’a Brosnana w roli Jamesa Bonda. Potem wróciła do pracy. 5 stycznia była na spotkaniu z prezydentem, a 3 i 4 lutego wzięła udział w Forum Kościuszkowskim w Gdańsku, na którym był szef dyplomacji Radosław Sikorski. Według MSZ to „najważniejsze wydarzenie polskiej prezydencji w Radzie UE dotyczące praw człowieka i wolności obywatelskich” na Białorusi. Stamtąd pochodzi ostatni wpis Rady Koordynacyjnej na Telegramie z jej udziałem. Jak mówi mi Zmicier Łukaszuk, na bankiecie podczas forum poprosiła go, by przeprowadził z nią długi wywiad programowy. Wracali z Gdańska jednym samochodem.

Prezent na Dzień Kobiet

Zgodnie z umową, 20 lutego odwiedziła Łukaszuka w warszawskiej redakcji Euroradia. Przygotowali dwie godzinne audycje. Pierwszą wyemitowano na żywo, drugą nagrano. To był ostatni udokumentowany przypadek jej fizycznej obecności na jakimkolwiek spotkaniu. Łukaszuk mówi, że drugi program zamierzał opublikować w połowie marca, ale Mielnikawej bardzo zależało, by emisję przyspieszyć. Ostatecznie nagranie wyemitowano 6 marca. W obu audycjach rozmawia swobodnie. Łukaszuk dodaje, że i poza studiem była wesoła, dużo żartowała. – Z mojej strony zgoda na przesunięcie emisji na 6 marca była czymś na kształt prezentu na Dzień Kobiet – mówi.

Zwłaszcza ta druga rozmowa jest ciekawa. W 36. minucie Mielnikawa sama z siebie zapewnia, że porzucenie podjętej w opozycji działalności „nie leży w jej naturze”. – Póki mam swoją pracę i odpowiedzialność, nie mogę zrobić tak, jak niektórzy, tupnąć nogą i odejść. Jak na mnie popatrzą koledzy? Pomyślą, co ze mnie za menedżerka – przekonywała. – Jestem tu już zakorzeniona, dzieci się tu uczą. Co mogę robić, będę robić – dodawała. Pod koniec rozmowy wraca do tego wątku. Jedyny moment, w którym łamie jej się głos, to ten, gdy opowiada, że „wszystko poświęciła rewolucji” i może nigdy już nie zobaczy babci, która została w kraju.

Łatuszka twierdzi, że w tym okresie wspominała znajomym o planach ponownej wycieczki do Londynu. Ponoć nie zdążyła zobaczyć wszystkich atrakcji metropolii. Nikogo to nie dziwiło. Często podróżowała, a jej dzieci chodziły do dwujęzycznej szkoły, więc dążenie do kontaktu z angielskim było naturalne. Jak dodaje szef NAU, 24 lutego po raz ostatni przyszła do pracy do biura. Potem wzięła urlop. Dwa dni później wyleciała z córkami do Londynu. Łatuszce ten fakt potwierdziła polska policja. Jak twierdzi Alaksiej Lawonczyk z pomagającej prześladowanym kampanii BY_Help, stamtąd miała polecieć do innego kraju pozaunijnego, ale nie ujawnia na razie, do jakiego.

Środowa „Polityka” napisała o Sri Lance, dokąd miała się udać z nowym partnerem, „sportowcem z Białorusi”. Taras Tarnalicki z Euroradia, który też interesuje się tematem zaginięcia, na Facebooku określił tę wersję mianem „beletryzowanej bzdury”. Wersje o celu jej dalszej podróży, które ja słyszałem, mówią o Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jednoznacznych dowodów jednak brak, a i ten kraj nie jest miejscem bezpiecznym. Jeden z wysoko postawionych przedstawicieli opozycji mówi mi, że w ZEA białoruskie i rosyjskie służby mają wolną rękę. Lawonczyk tymczasem zorganizował zbiórkę na nagrodę za informacje o losie zaginionej i znalazł sponsora, który zgodził się dorzucić drugie tyle do zebranej kwoty. W sumie wyszło 10 tys. euro. – Nikt się do mnie nie zgłosił z żadnymi konkretnymi informacjami – mówi mi działacz.

Mielnikawa zaś podtrzymywała z kolegami kontakt na komunikatorach internetowych, również przez wiadomości głosowe. Pojawiała się na naradach na Zoomie. Urlop w NAU płynnie przeszedł w zwolnienie lekarskie. 3 marca napisała na czacie klubu parlamentarnego, że zachorowała na COVID-19. Miała mieć 39,5 st. gorączki. W marcu wciąż umawiała się w Warszawie na spotkania osobiste. Odwoływała je, wymawiając się chorobą albo brakiem czasu. Euroradio dodało, że równolegle ktoś, najpewniej Andrej Mielnikau, stopniowo wynosił rzeczy z ich mieszkania. „Polityka” podała nawet datę: miało się to odbyć w nocy z 1 na 2 marca, i napisała, że kilka tygodni wcześniej Mielnikauowie sprzedali samochód. Mężczyzna wyjechał na Białoruś autobusem 3 marca – usłyszał Łatuszka od policji. Biznesu w Polsce nie porzucił. Ba, aktywnie wciąż się nim zajmuje. Półtora miesiąca po wyjeździe, 18 kwietnia, jako indywidualny przedsiębiorca, zmienił rodzaje działalności (kody PKD) w Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej, dodając m.in. działalność portali internetowych i agencji informacyjnych. To szybka procedura; mężczyzna musiał złożyć wniosek online (albo listem poleconym) już z Białorusi.

Zaraza złapana w Londynie

Tymczasem 6 marca Łukaszuk wysłał Mielnikawej link do wyemitowanej właśnie drugiej rozmowy. Nie zareagowała. – Pomyślałem, że to dziwne, skoro tak jej zależało na przyspieszeniu emisji – mówi dziennikarz. 10 marca zapytał, czy coś się stało. „Nie, wszystko dobrze. Po prostu leżę z covidem, fatalnie się czułam, a dzisiaj zdiagnozowali mi zapalenie płuc” – odpisała szybko. Przez kolejne dwa tygodnie miała brać zastrzyki. W dalszej części konwersacji, którą pokazał mi Łukaszuk, Mielnikawa doprecyzowała, że „złapała tę zarazę w Londynie”. Wcześniej zapowiadała kolegom z NAU ponowny wyjazd na Wyspy, ale to jedyny znany mi przypadek, gdy napisała o drugim pobycie w brytyjskiej stolicy w czasie przeszłym.

Innym sugerowała, że (znów) jest w Warszawie. 7 marca miała się zobaczyć ze swoją zastępczynią w Radzie Stanisławą Hlinnik na raucie w jednej z ambasad. Hlinnik powiedziała Biełsatowi, że odwołała spotkanie, mówiąc, że choroba jej na to nie pozwoli. Ojciec Anżaliki, do którego dodzwoniło się Euroradio, powiedział, że następnego dnia dzwonił do córki, by złożyć jej życzenia z okazji Dnia Kobiet, ale nie odebrała. 13 marca z jej konta na Google’u ktoś ściągnął pliki związane z pracą w Radzie. Opozycyjny parlament napisał na Telegramie, że były wśród nich „plan strategiczny, budżet, wewnętrzne raporty i inne materiały operacyjne”. – Rada to organ publicznej komunikacji ze społeczeństwem i jako taki dysponuje znikomą ilością danych poufnych – mówi Łatuszka. Dla reżimu deputowani to ekstremiści. Jednego z nich, weterana wojny z Rosją Wasila Wieramiejczyka, białoruskie KGB w 2024 r. ściągnęło z Wietnamu, prowokując bójkę w barze i doprowadzając do jego szybkiej deportacji do kraju pochodzenia. Grozi mu siedem lat obozu.

14 marca Mielnikawa połączyła się na Zoomie z przedstawicielami National Endowment for Democracy, amerykańskiej fundacji pomagającej siłom opozycyjnym na świecie. Łatuszka przyznaje, że wyglądała na chorą. Narada dotyczyła perspektyw współpracy z NED po ograniczeniu finansowania przez Donalda Trumpa. Hlinnik mówiła, że 18 marca po raz ostatni kontaktowała się z Mielnikawą pisemnie. – Odpowiadała ona sama, bo osoba poboczna takich rzeczy by nie wiedziała – powiedziała Biełsatowi. Andrej Jahorau, inny deputowany Rady, także podał 18 marca jako datę ostatnich wiadomości. – Anżalika chorowała i spytałem ją, kiedy będzie dostępna. Odpowiedziała, że już wkrótce – mówił Swabodzie. Łatuszka dodaje, że tego dnia jej komputer został zlokalizowany w Warszawie (mogła skorzystać z VPN; od 26 lutego była przecież poza Polską). Następnego dnia miejscem geolokalizacji był już Mińsk.

Jak dodaje polityk, 21 marca Mielnikawa pojawiła się jeszcze na Zoomie na naradzie z przedstawicielami Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych i biura Cichanouskiej. Wkrótce Łatuszka nabrał podejrzeń, że coś jest nie tak. Przestała odbierać telefony, długo nie odpisywała na wiadomości, a gdy to robiła, było w nich coś, co kazało mu przypuszczać, że odpisuje nie ona. – 25 marca napisała, że nie pójdzie tego dnia na marsz z okazji Dnia Wolności, bo źle się czuje. Tymczasem marsz odbył się w niedzielę 23 marca, o czym musiałaby wiedzieć. Napisałem jej to, ale nie odpowiedziała – mówi. Następnego dnia polityk nieformalnie rozmawiał o tym z mundurowymi. 27 marca oficjalnie zawiadomił policję o zaginięciu kobiety. Nazajutrz upublicznił sprawę na Telegramie.

Wątek finansowy

29 marca odniósł się do tego Jacek Dobrzyński z resortu spraw wewnętrznych. „Według wiedzy polskich i partnerskich służb ta osoba przebywała od wielu tygodni poza Polską. Polskie służby będą wspierać działania służb innych państw oraz Rady Koordynacyjnej Białorusi w celu ustalenia miejsca pobytu pani Mielnikawej” – napisał na X. Do dziś to jedyny komunikat polskich władz poza zdawkowymi informacjami z prokuratury. Jednocześnie zaktywizował się Mińsk. Serię sugestii, jakoby kobieta pracowała dla KGB, wysłał czołowy narrator reżimu Ihar Tur. „W tę przepiękną sobotę (…) podzielę się opinią. Według mnie najładniejszą nagrodą państwową Białorusi jest order «Za służbę Ojczyźnie»” – napisał na Telegramie. Ostatnio jednak reżimowi publicyści milczą.

29 marca „Nasza Niwa” podała, że na konto fundacji Mielnikawej miał właśnie trafić grant dla Rady wart 100 tys. dol. Część opozycyjnych struktur nie ma osobowości prawnej, więc pomoc dla nich trafia przez konta zaprzyjaźnionych fundacji. Zarejestrowana przez Mielnikawą Białoruś Liberty pośredniczyła w przelewach dla Rady i Cyberpartyzantów. Szczególnie istotna jest ta ostatnia struktura. Łatuszka mawia, że nikt inny nie wyrządził reżimowi tylu szkód. Informatycy wyciągnęli z Mińska bazy danych pozwalające na utworzenie czegoś na kształt zalążków kontrwywiadu, opublikowali tysiące donosów do bezpieki, paraliżują pracę reżimowych stron na czele z KGB. O tym, że fundacja była finansowym ramieniem Cyberpartyzantów, świadczy fakt, że w jej radzie nadzorczej od początku zasiada Julijana Szamietawiec, jedyna znana z nazwiska przedstawicielka tej struktury.

Ihar Tur natychmiast po publikacji „Naszej Niwy” napisał, że 100 tys. dol. zniknęło wraz z kobietą. Przedstawiciele diaspory wskazują różne sumy, które miały wypłynąć z konta fundacji. Wszystkie oscylują wokół 100–170 tys. euro. Ten rząd wielkości nie pozwoliłby ludziom przywykłym do wysokiego standardu na rozpoczęcie nowego życia pod zmienioną tożsamością. Tur pisał wprawdzie, że „sumy na rachunkach były znacznie większe”, i pytał, „kiedy Cyberpartyzanci przyznają, że zginęło im mnóstwo kasy, przy której 100 tys. to kopiejki”, ale propaganda prowadzi własną grę i do jej rewelacji należy podchodzić z dystansem. Szamietawiec napisała mi w środę, że jak dotąd nie odzyskała dostępu do konta, więc nie może potwierdzić kwoty.

– Jedno z najważniejszych pytań brzmi, kto, gdzie i kiedy wypłacił pieniądze z banku – mówi mi Alaksandr Parszankou. To on zaproponował utworzenie spośród członków Rady 15-osobowej grupy roboczej, która ma analizować informacje na temat zaginięcia i przekazywać wnioski kierownictwu protoparlamentu. Stanął też na jej czele. W diasporze wywołało to kontrowersje. W 2021 r. aktywista współpracował z Juryjem Waskrasienskim, byłym opozycjonistą, który po zatrzymaniu przeszedł na stronę reżimu. Władze starały się uczynić z niego pośrednika w targach z Zachodem o uwalnianie więźniów politycznych, a nawet budować wokół niego udawaną opozycję. Waskrasienski przekonał część więźniów do skierowania do Łukaszenki próśb o łaskę.

„Nasza Niwa” przytacza słowa Parszankoua, że „Juryj nikogo nie wydał”, więc nie uważa go za osobę toksyczną. – Ludzie próbują znaleźć Białorusinów z absolutnie czystą kartą. Rozumiem to. Mają prawo do krytyki i własnego poglądu, ale współpracując z Waskrasienskim, prawa nie złamałem. Udało nam się za to wyciągnąć z więzień na wolność 12 osób, a kolejnym ośmiu złagodzić warunki odbywania kary. Środki mogły mi się nie podobać, ale cel został osiągnięty i to jest najważniejsze. A kto chce wszędzie szukać wroga, ten zawsze jakiegoś znajdzie – mówi mi Parszankou. – Jego rola polega na zwoływaniu posiedzeń grupy, a ona sama ma po prostu śledzić informacje publiczne – przekonuje Łatuszka.

Mąż nie poszedł na milicję

31 marca „Zierkało” podało, że Andrej Mielnikau był widziany w Nieświeżu razem z córkami. To by oznaczało, że dzieci, które z matką wyjechały do Londynu, trafiły na Białoruś. „Zierkału” i Euroradiu udaje się czasem dodzwonić do mężczyzny. Andrej potwierdził, że dzieci są z nim, ale dodał, że nie wie, co się stało z Anżaliką. Zaginięcia nie zgłosił na milicję. – Nie widzę w tym sensu. Nie chcę w tym stylu zwracać się do organów – powiedział, podkreślając, że są z Anżaliką po rozwodzie. Jeden z naszych rozmówców z opublikowanych rozmów wyciąga wniosek, że mężczyzna wie, co się stało z jego żoną. Dziennikarz Euroradia rozmawiał też z matką Mielnikawej, podszywając się pod kolegę zaginionej. – Dzieciom mówię, że jest w delegacji – odparła, dodając, że były zięć o niczym jej nie informuje. Rozmowa wywołała burzliwą dyskusję o granicach prowokacji dziennikarskiej i etyki zawodowej.

3 kwietnia mieszkający w Londynie Alaksiej Lawonczyk powiadomił policję i Narodową Agencję ds. Przestępczości o zaginięciu Anżaliki. Rosyjska redakcja BBC napisała cztery dni później, że Metropolitan Police nie prowadzi żadnego postępowania w tej sprawie. Jak podało 14 kwietnia RMF FM, w Polsce „pod uwagę branych jest kilka wersji od oszustwa i przywłaszczenia pieniędzy z opozycyjnych zbiórek, przez działanie na rzecz obcego wywiadu aż po porwanie przez obce służby”. Sprawą zajęła się ABW. „Postępowanie prowadzi Lubelski Wydział Zamiejscowy Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Lublinie. Wskazana jednostka jest wyłącznym dysponentem informacji pozostających w pana zainteresowaniu” – odpisał nam zespół prasowy Agencji.

Śledztwo jest prowadzone z art. 189 § 1 kk (pozbawienie człowieka wolności), choć wcześniej prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska mówiła serwisowi Rp.pl, że „także z innych paragrafów, o których nie informujemy”. Postępowanie przebiega niespiesznie. Z moich informacji wynika, że wezwania na przesłuchania po przekazaniu śledztwa do Lublina zaczęły płynąć do osób znających Anżalikę dopiero w tym tygodniu. W MSZ usłyszałem od osoby zajmującej się Białorusią, że to sprawa dla służb, bo dyplomaci nie prowadzą śledztw. W prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego – że nie mają żadnych informacji o zaginięciu. Łukaszuk zadał mi na antenie Euroradia pytanie od słuchacza, czy to wszystko oznacza, że nawet Białorusini z polskim paszportem nie mogą liczyć na poważną ochronę ze strony państwa. Jest ono zasadne.

W diasporze krążą różne wersje. Mówi się, że Mielnikawa pracowała dla reżimu, zdecydowała się zdefraudować pieniądze opozycji albo uciec przed oskarżeniami o taką defraudację, została porwana na Białoruś albo ściągnięta tam szantażem. Ale każda z nich prowokuje więcej pytań niż daje odpowiedzi. Skoro została porwana, jakim cudem pisała z Londynu do znajomych i uczestniczyła w naradach online? Jeśli po prostu chciała wyjechać na urlop, dlaczego nikogo o tym nie uprzedziła? Skoro udała się z kochankiem na Sri Lankę, dlaczego jej mąż też wyjechał z Warszawy? W jaki sposób, gdzie i kiedy ich dzieci spod opieki Anżaliki trafiły do Andreja? Jeśli była agentką, dlaczego reżim wycofał ją z Polski, skoro nie zaliczyła żadnej wpadki?

Gdyby chciała zacząć nowe życie za przywłaszczone granty, oszczędzałaby już wcześniej, tymczasem Łatuszka wspomina, że gdy Amerykanie w marcu wstrzymali finansowanie opozycji, zrezygnowała z pensji i pożyczała kolegom pieniądze. W styczniu sfinansowała zakup biletów lotniczych na posiedzenie Rady w Warszawie, gdy grantodawca w ostatniej chwili się wycofał. Stać ją było na życie na wysokim poziomie. Tłumaczyła, że jej mąż dobrze zarabia, a i sama dorabiała pisaniem projektów dla różnych fundacji. Często wyjeżdżała poza Europę. Tuż po przyjeździe do Polski oferowała nawet wykupienie jednej z fundacji, by nie musieć zaczynać działalności pozarządowej od zera. Dlaczego miałaby przekreślić całe życie, łasząc się na 100 tys. euro?

Rozmówca, który niegdyś pracował w białoruskiej administracji, a potem zmienił stronę, twierdzi, że reżim namawiał Mielnikawą do powrotu. – Rozmawiałem z człowiekiem, który utrzymuje kontakty z Mińskiem. Powiedział mi, że od kilku miesięcy naprowadzano ją na taką decyzję – twierdzi mój informator. Takie próby to nic niespotykanego. – Do mnie też się zwracano. Funkcjonariusze szukają dojścia do ciebie przez bliskich, którzy zostali na Białorusi. Zastraszają ich, urządzają przeszukania w ich domach, wzywają na przesłuchania. Albo piszą do ciebie wprost i prowadzą rozmowę w potrzebnym kierunku. Najlepiej w ogóle nie wchodzić w dyskusję, bo to profesjonaliści i umieją grać na emocjach. Na nostalgii, zmęczeniu, rozżaleniu, rozczarowaniu, niskiej samoocenie albo przeciwnie, na przekonaniu, że twoje znaczenie jest niższe niż być powinno. To wszystko są powszechne uczucia w kręgach opozycji – komentuje.

Wracam z tą wersją do Pawła Łatuszki. Ten potwierdza, że w kwietniu 2024 r. do Mielnikawej pisali ludzie z białoruskich służb z groźbami i próbą szantażu. – To było tuż przed wyborami do Rady Koordynacyjnej. Takie same sms-y dostała większość kandydatów. W naszym zespole obowiązuje zasada, że o każdym takim kontakcie należy poinformować mnie albo mojego zastępcę i że nie wolno nawiązywać dialogu. Anżalika tak właśnie zrobiła. Pokazała mi też otrzymane wiadomości. Później nie informowała o nowych próbach, ale do końca takiej możliwości nie mogę wykluczyć. W ostatnich tygodniach moi współpracownicy znów zaczęli dostawać takie wiadomości – przyznaje polityk. Reżim zaostrza presję psychologiczną na emigracyjną opozycję. Cały gabinet Cichanouskiej może zostać wkrótce uznany za organizację terrorystyczną.

Bardzo niemiła sytuacja

Opozycja stopniowo odcina się od zaginionej. Cichanouska niepytana nie komentuje sprawy, jeśli nie liczyć krótkiego komunikatu z 8 kwietnia. – Wszyscy przeżywamy i się martwimy, ale nie chciałabym w takich okolicznościach spekulować na ten temat. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy czynią starania na rzecz odnalezienia Anżaliki – stwierdziła. Zapytana przez „Rzeczpospolitą”, nazwała zaginięcie „bardzo niemiłą sytuacją”. Alena Żywahłod, która w 2022 r. miała polecić Mielnikawą Łatuszce, powiedziała Euroradiu, że „raz czy drugi widziała ją na spotkaniach, ale nigdy z nią bezpośrednio nie pracowała”. – Wydaje mi się, że nie doradzałam zatrudnienia Anżaliki, tylko udzieliłam na jej temat komentarza po tym, jak wysłała CV do NAU – zapewniła. Nawet ze strony internetowej NAU zniknęła biografia Mielnikawej. Została przywrócona, gdy napisała o tym „Nasza Niwa”. Łatuszka tłumaczy ten fakt technicznym błędem pracownika.

Innego rozmówcy taka wstrzemięźliwość opozycji nie dziwi. – To już teraz jest poważny problem wizerunkowy. A jak by zareagowała opozycja, gdybyśmy 9 maja zobaczyli ją na paradzie w Mińsku u boku dyktatora? – pyta retorycznie. – Nasza grupa robocza analizuje, jak powinniśmy zareagować, jeśli któryś z omawianych scenariuszy okaże się prawdziwy – zapewnia Parszankou. – Najbardziej zainteresowany w zaginięciu Anżaliki jest reżim Łukaszenki, choć dowodów na to, że maczał w tym palce, nie mamy. Warto przy tym pamiętać, że to zaginięcie jest przede wszystkim tragedią samej Anżaliki. Tym bardziej nie wolno zapominać o zasadzie domniemania niewinności, zanim zaczniemy bez dowodów dyskutować o kradzieży pieniędzy, agenturalności i podobnych wersjach. My w każdym razie priorytetowej wersji nie mamy – dodaje.

Reżim nie ukrywa Schadenfreude. – Zgubili tę spikerkę i odnaleźć nie mogą. Znajdźcie ją chociaż! – szydził Łukaszenka 12 kwietnia. ©Ⓟ