Uderzenia na Kijów w lutym 2022 r. od strony Białorusi dokonała druga armia świata. W liczbach sprawa była oczywista. Ukraina nie powinna mieć żadnych szans. Tak przynajmniej wynikało z Excela, gdy policzyło się liczbę czołgów, bojowych wozów piechoty, zestawów artyleryjskich, samolotów i śmigłowców. Gdy jednak wyszło się na tzw. miasto, sprawa nie była tak prosta. Widok ponaddwumilionowej stolicy nasyconej partyzantką miejską, uzbrojoną i umundurowaną w kombinowany sposób oraz gotową do walki, przeczył tezom zagranicznych generałów, którzy powtarzali, że „następne 72 godziny wszystko rozstrzygną” i lepiej szykować się na upadek państwa. Już wówczas Ukraińcy dysponowali również armią znającą słabości przeciwnika i gotową podjąć wyzwanie.

Podobnie jest dziś. Broń z USA jest bardzo ważna. Sprzętu z USA nie zastąpi pomoc Europy w dzisiejszym kształcie. Konflikt z Donaldem Trumpem i pozbawienie się możliwości gry między państwami UE a USA też nie pomaga Wołodymyrowi Zełenskiemu w prowadzeniu wojny. To jednak nie oznacza, że Ukraina jest skazana na szybki upadek. Gdy ma się wybór: niemal bezwarunkowa kapitulacja (to przecież proponował Trump) lub podjęcie wysiłku, by spróbować uciec do przodu, nie ma prostych rozwiązań. Efektem tego jest liczenie przez władze w Kijowie czasu, który ma Ukraina bez amerykańskiej pomocy. Co ważne, to liczenie nie rozpoczęło się dopiero po kłótni w Białym Domu.

Jeden z rozmówców DGP po stronie ukraińskiego rządu mówi o obronie od 9 do 12 miesięcy bez pomocy USA. Najpewniej te szacunki są zawyżone na potrzeby spinu o niezależności i możliwej grze bez Ameryki u boku Europy. Faktem jest jednak, że to nie broń z USA jest frontowym problemem numer jeden. Ukraina cały czas utrzymuje parytet w amunicji 155 mm i liczbie dronów. Linia zero jest ufortyfikowana, szczególnie za punktami newralgicznymi takimi jak Konstantynówka czy Pokrowsk. Granica państwa jest trudna do sforsowania, bo radykalnie zaminowana. Zarówno od strony Białorusi, jak i na Sumszczyźnie, na którą próbują od kilku tygodni wedrzeć się Rosjanie, aby odciąć Ukraińców w obwodzie kurskim. Elon Musk może straszyć Zełenskiego odebraniem Starlinków. Tylko najpierw powinien zadać sobie pytanie, czym komunikują się Ukraińcy w Sudży na okupowanych przez siebie terenach Federacji Rosyjskiej. Bo przecież nie jest to Starlink. Nie są to również amerykańskie harrisy, które świecą na rosyjskich systemach EW, gdy tylko zostaną włączone (aby przeciwnik wiedział, że ma do czynienia z siłami specjalnymi). Również pociski manewrujące Storm Shadow i Scalp nie są amerykańskie. Siły pancerne mają śladowe ilości amerykańskich Abramsów. Biją się przede wszystkim na sprzęcie posowieckim lub polskiej modyfikacji T72, czyli czołgu PT 91.

Amerykanie odcinając Ukrainę od pomocy uczynią wiele szkód. Wystarczy, żeby przestali przekazywać dane ze swoich modeli meteorologicznych i polskie Kraby zaczną strzelać niecelnie. W skrajnych przypadkach nawet o pół kilometra od celu. To samo dotyczy rozpoznania na morzu czy w ukraińskiej przestrzeni powietrznej albo przy naprowadzaniu pocisków GMLRS wystrzeliwanych z systemów HIMARS. Amerykanie nie załamią jednak z dnia na dzień frontu.

To, co jest dziś podstawowym problemem Ukrainy, nie leży po stronie Trumpa. Front załamać może jedynie brak tego, co brzydko określa się w wojsku mianem siły żywej. Bez skutecznego poboru i rotacji brygad nie ma mowy o obronie. Ten problem można jednak również rozwiązać. Ale pytanie, czy Europie starczy na to odwagi (najpewniej nie). Gdyby Francja i Wielka Brytania (nie Polska) zdecydowały się rzeczywiście wysłać kilka brygad wojska na granicę ukraińsko-białoruską (która jest ufortyfikowana i trudna do naruszenia), to kilka brygad ukraińskich, które jej strzegą, mogłoby pojawić się na Donbasie i Zaporożu. Tylko warto pomyśleć o tym szybciej niż za pięć lat, bo na Białorusi właśnie ruszają ćwiczenia rosyjsko-białoruskie i koncentrowane są wojska w podobny sposób jak przed inwazją w lutym 2022 r.

Dziś można zrobić dla Ukrainy znacznie więcej niż biadolić nad tym, jak to Trump rozbił Zachód. Jest ryzyko eskalacji. Jednak jeśli go nie podejmiemy, w perspektywie długookresowej mamy opcję na kapitulację Ukrainy. Wówczas nie będziemy myśleć o wojskach europejskich na granicy ukraińsko-białoruskiej. Tylko pod Dyneburgiem. Wówczas Władimir Putin połączy to z szantażem atomowym. Przed katastrofą Europę może uchronić tylko odwaga.